Tag Archives: Thriller

“Uśpienie” Marta Zaborowska

Świetnie opracowana intryga, nieźle nakreśleni bohaterowie, sekrety, kłamstwa i zagadki – a wszystko to w kryminale z rodzimego rynku wydawniczego, autorstwa Marty Zaborowskiej. Już po opisie wydawcy wiedziałam, że będzie to książka dla mnie, wciągająca i tajemnicza.

Bohaterka “Uśpienia”, Julia Krawiec, jest policjantką, która właśnie wprowadziła się do nowego mieszkania. Wychowuje ona samotnie sześcioletnią córkę Sylwię, a ponieważ dziewczynka często choruje, Julii niezwykle trudno jest łączyć pracę z opieką nad córką. Tym bardziej, że policjantka otrzymała teraz propozycję poprowadzenia ważnego śledztwa, które mogłoby wymazać jej zawodowe niepowodzenia z przeszłości. Do tego dochodzą dość skomplikowane relacje z byłym mężem, kłopoty z matką i niestety własne problemy, które zdają się tylko ciągle namnażać i często ją zwyczajnie przerastają.

Tymczasem z podwarszawskiego ośrodka psychiatrycznego ucieka groźny psychopata. Prowadzący go lekarz psychiatra, ordynator Artur Maciejewski, zwraca uwagę policji na to, iż zbiegły – Jan Lasota – to człowiek nieobliczalny, który do szpitala psychiatrycznego trafił za okrutne znęcanie się nad ludzkimi zwłokami, przy których pracował w zakładzie pogrzebowym. Dwa dni po jego ucieczce, brutalnie pobita, ginie młoda lekarka, a na pacjentów ośrodka pada blady strach.

W miarę upływu czasu, jak śledztwo posuwa się naprzód, zarówno Julia, jak i Artur odkrywają coraz to nowe zawiłości spraw, w które wplątany jest Lasota. Już wkrótce wychodzi na jaw, że poza Lasotą, w pobliżu czai się prawdopodobnie ktoś jeszcze, równie niebezpieczny, o kim właściwie nic nie wiadomo. Julia usiłuje doszukać się motywów zabójcy, próbuje połączyć ze sobą wydarzenia, których udziałem byli pacjenci i personel szpitala, ale kiedy dochodzi do napadu w przyszpitalnej kaplicy, sprawy komplikują się jeszcze bardziej, a Julia czuje, że zaczyna się w tym wszystkim gubić. Artur natomiast odkrywa, że ludzie, którzy go dotychczas otaczali, a których uważał za przyjaciół i dobrych znajomych, ukrywają wiele niepokojących sekretów. Ci, których dotąd darzył zaufaniem, okazali się mieć twarz zupełnie odmienną od tej, którą znał.

str. 59 – “(…) Zło panoszyło się w ostatnich dniach w ośrodku i atmosfera przerażenia była odczuwalna na każdym kroku. Z ust do ust podawano sobie podszyte grozą opowieści o szaleńcu dobijającym chorych”.

Artur czuje się oszukany. I zagubiony. Ma nadzieję, że współpraca z Julią Krawiec przyniesie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Tymczasem nieoczekiwanie znika bez śladu córka Julii. Czy jej zniknięcie jest powiązane w jakiś sposób z morderstwami w ośrodku? Dokąd i kto ją porwał?

Książka nie jest pisana najprostszym w odbiorze językiem, ale nie przeszkadza to w szybkim czytaniu – nie jest przegadana, więc jej lektura jest przyjemna, a styl autorki bez zarzutu. Krótsze podrozdziały pozwalają się dość prędko odnaleźć, choć chwilami nie rozumiałam zamysłu przerywania rozdziałów w miejscach, w których zrobiła to autorka. Podrozdział się urywa, czytamy kolejny, a w nim ciąg dalszy tego poprzedniego. Trochę było to dla mnie – jako czytelnika – dezorientujące.

Intryga mocno wciąga i choć książka liczy sobie przeszło czterysta siedemdziesiąt stron, zupełnie nie czuć tej objętości. Czyta się dobrze, a autentyczność bohaterów pozwala ich sobie bez problemu wyobrazić i obsadzić w akcji powieści. Zarówno postaci główne, jak i poboczne, obdarzone są pozytywnymi i negatywnymi cechami charakteru, przez co stają się dla czytelnika bardziej autentyczne. I choć niektóre sytuacje wydawały mi się nieco naciągane, to zdarzyło się to raptem parę razy. Ostatecznie nikt z nas nie wie, jak zachowałby się w pewnych podbramkowych sytuacjach, w obliczu śmiertelnego zagrożenia czy w chwili, gdy naszym najbliższym grozi niebezpieczeństwo.

Kilka scen zostało opisanych zbyt pobieżnie, zabrakło w nich mocniejszego zagłębienia się w temat, wczucia się w sytuację bohaterów. Pewne poboczne wątki zostały potraktowane po macoszemu. Nie były to może jakieś mocno znaczące kwestie, ale zabrakło mi na przykład rozwiązania wątku z byłym mężem Julii, który skończył się tutaj pewnym wydarzeniem i nieco urwał. Inna sprawa, że cykl o Julii Krawiec dopiero się zaczął i być może większość wątków związanych ściśle z bohaterką, będzie kontynuowanych w kolejnych tomach. Zachowanie Julii, zwłaszcza po zniknięciu córki, było dla mnie dość niezwykłe, mało prawdziwe – przynajmniej chwilami. Julia w ogóle jest postacią bardzo złożoną. Jako samotna matka, wykonująca w dodatku pracę policjantki, powinna sobie ustanawiać pewne priorytety – i doskonale zdaje sobie ona z tego sprawę. Niestety wie również, że jeśli zawali w pracy i ją straci, zostanie na lodzie z małą, chorowitą córeczką, bez środków do życia. A na to – jak się domyślamy – nie może sobie ona pozwolić. W dodatku Julia boryka się z pewnym trudnym problemem osobistym, a w przerwach pomiędzy odprowadzaniem dziecka do przedszkola, pracą i umawianiem wizyt u lekarza, usiłuje odbudować relacje z matką, której obecnie bardzo jej w życiu brakuje.

W książce nie brakuje napięcia, które jest tutaj wszechobecne i trzyma czytelnika w ryzach od pierwszej do ostatniej strony. Elementy thrillera czynią z powieści bardzo dobry kryminał osadzony we współczesnych czasach, a więc w doskonale znajomych nam realiach, dzięki czemu czujemy się tutaj swojsko, a bohaterowie stają się nam bliżsi.

str. 92 – “Mężczyzna zawiesił wzrok na migoczącym płomieniu. Przyznanie się do tego, co widział, musi wreszcie przynieść ulgę. Już dłużej nie jest w stanie nosić w sobie tego wyrzutu sumienia. Każdy dzień wyzwalał w nim coraz głębsze poczucie winy”.

“Uśpienie” to wciągająca i ciekawa lektura dla wszystkich, którzy gustują w kryminałach i thrillerach. Dla tych, którzy lubią wraz z bohaterami rozwiązywać zagadki i szukać kryminalnych rozwiązań. Zwłaszcza, że mamy tutaj do czynienia z szeroko zakrojonym śledztwem, z wieloma sekretami i skomplikowanymi relacjami pomiędzy ludźmi.

Jeśli chodzi o wydanie, to nie mam zupełnie zastrzeżeń, ponieważ w tekście nie ma żadnych błędów, literówek czy chochlików interpunkcyjnych. Do tego znajdziemy tu przyjemną dla oka czcionkę i sugestywną okładkę.

“Uśpienie” to jedna z tych książek, które warto przeczytać, tym bardziej, iż wyszła spod pióra polskiej autorki i w niczym nie ustępuje swoim zachodnim odpowiedniczkom. I wcale się nie dziwię, że trafiła ona do ekskluzywnej Czarnej Serii – gorąco polecam.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.


*cytaty pochodzą z książki

“Przejażdżka” Jack Ketchum

To moje pierwsze spotkanie z tym autorem i po “Przejażdżce” wiem, że z pewnością nie ostatnie. To bardzo mocna, brutalna lektura, wyłącznie dla posiadaczy stalowych nerwów i miłośników thrillera i sensacji.

Pewien barman, Wayne Lock, któregoś dnia widzi parę: mężczyznę i kobietę, którzy mordują człowieka. Na ten widok czuje gwałtowny przypływ adrenaliny, podekscytowanie i chore podniecenie. Oczywiście chore to jest ono pewnie tylko dla nas, dla niego raczej jest to coś ekscytującego. W jego umyśle rodzi sie absurdalny plan. Postanawia porwać tę parę, a potem wspólnie z nimi kogoś zamordować. Nie wie i właściwie zupełnie go to nie obchodzi, że Carole i Lee mieli powód, by zabić tamtego mężczyznę.

Pewnego dnia pojawia się w ich domu i grożąc im bronią, zabiera ich na morderczą przejażdżkę. Podróży tej nie zapomni żadne z nich. Już nigdy.

Książka jest niesłychanie brutalna, dosadna, krwawa, chwilami budząca wstręt. Okrutność i bezwzględność dominują tu na każdym kroku. Ketchum śmiało i bez zahamowania wykracza poza granice wszelkich norm społecznych oraz moralnych, ukazując, jak dalece okrutna może być istota ludzka. Pokazuje spaczoną psychikę człowieka obsesyjnie marzącego o tym, by kogoś skrzywdzić, by sprawić mu ból i w końcu bezwzględnie i bezlitośnie zabić. Pokazuje też, jak morderstwo wpływa na zabójcę o spaczonej osobowości, co robi z jego umysłem, z jego psychiką. On już nigdy nie będzie taki, jaki był przedtem. Zupełnie jakby to, czego się dopuścił, zniszczyło również jakiś fragment jego samego. I to bezpowrotnie, nieodwracalnie. Tego fragmentu własnej duszy zabójca już nigdy nie odzyska. Nawet gdyby bardzo chciał.

“Przejażdżka”, to książka wręcz wynaturzona. Z pewnością jedna z najokrutniejszych, jakie czytałam w życiu. Tutaj nic nie jest ładne i przyjemne. Spaczone ludzkie dusze, złe charaktery, bestialskie postaci z okrutnością we krwi, to charakterystyczna cecha tej powieści. Bohaterowie to nie ludzie, jakich spotykamy wychodząc z domu, na ulicy, w biurach, sklepach czy gdziekolwiek indziej. To nie są nasi znajomi, przyjaciele ani sąsiedzi. Główny bohater “Przejażdżki” to indywiduum bez serca, bez duszy. Bez sumienia. I bez skrupułów. Nawet najmniejszych.

Autor również nie ma skrupułów, by przekazać nam w sposób niezwykle dosłowny stan umysłu Wayna oraz to, co ten planuje zrobić i czego w końcu się dopuszcza.

Wayne, który właściwie nie dostrzega niczego złego, ani niewłaściwego w zastrzeleniu przygodnej osoby, podnieca się już samą myślą o morderstwie. Za wszelką cenę chce poznać mechanizm, który każe potencjalnemu zabójcy popełnić zbrodnię. Chce wiedzieć, co się wówczas dzieje w jego głowie. Sam, zabijając, nie odczuwa wyrzutów sumienia, a jeśli kiedykolwiek je miał, teraz nie pozostał po nich już żaden, najmniejszy nawet, ślad.

“Przejażdżka” to męska lektura. Nie oznacza to wcale, że polecam ja wyłącznie męskiej części czytelników. To po prostu książka dla ludzi o bardzo mocnych nerwach. Ogólnie jest to dobra powieść, twarda, trzymająca w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. To jedna z tych lektur, które po ukończeniu zostają w głowie i ciężko o nich zapomnieć. W przypadku “Przejażdżki” wcale nie jestem pewna, czy to aby zaleta. Bo tej konkretnej książki czytelnik wolałby chyba jednak nie pamiętać. A to z kolei jest komplement – tak sobie myślę – dla autora. W końcu każdy autor chciałby pozostać w umyśle i pamięci swojego czytelnika. A tą książką Ketchum na pewno to osiągnie.

Warto wspomnieć o warsztacie pisarskim autora, którego styl bardzo mi się spodobał. Jest dopracowany z dokładnością co do każdego szczegółu. Widać tu lekkie pióro i doświadczenie, dzięki czemu nawet tak trudną powieść czyta się szybko. Nie powiem, że przyjemnie, bo tutaj nic nie jest przyjemne, ale szybko.

Polecam fanom horroru oraz thrillera, o stalowych nerwach i mocnym żołądku. Nie zawiedziecie się.

“Ene, due, śmierć” M.J. Arlidge

Mocny i mroczny thriller, w którym już po pierwszym rozdziale nasuwa nam się skojarzenie z serią filmów “Piła”.

Główna bohaterka, Helen Grace, policjantka, kieruje dochodzeniem w sprawie dziwnych porwań. Porywacz prowadzi z ofiarami oraz z samą Grace specyficzną grę, w której stawką jest ludzkie życie. Porywa pary ludzi, zamyka ich w opuszczonych i na ogół już zapomnianych miejscach, po czym zostawia ich samych na wiele dni. Tuż obok nich kładzie dwie rzeczy: pistolet i telefon komórkowy. W telefonie porwani odnajdują wiadomość tekstową. Broń zawiera jedną kulę. Oni sami mogą wybrać, dla kogo ową kulę przeznaczą. Dla jednej z porwanych osób przeznaczona jest kula, dla drugiej wolność, kiedy tylko zginie ta pierwsza.

Ludzie, zamknięci w nieludzkich warunkach, bez jedzenia, wody, bez możliwości skorzystania z toalety czy choćby umycia rąk, po kilku dniach zaczynają wariować. Po takim czasie dociera już do nich, że żadna pomoc nie nadejdzie, a jedyna alternatywą dla tkwienia w zamknięciu, jest zastosowanie się do ultimatum postawionego przez porywacza. Leżący pomiędzy nimi pistolet zaczyna być jak drzazga pod paznokciem. Każde z nich o nim myśli. Każde z nich unika patrzenia na niego. Każde zastanawia się, co by było, gdyby. Świadomość, że tam leży, jest nie do zniesienia. I wtedy z głodu, pragnienia, od smrodu ekskrementów, brudu, strachu i samotności, rodzi się szaleństwo. Do głowy wkradają się pytania. A może jednak użyć broni? Może zakończyć to cierpienie? Lepiej strzelić do siebie, czy do tego drugiego? Gdzie szukać do tego odwagi? Chyba tylko w tym szaleństwie… A co potem? Zabicie człowieka nie przychodzi przecież ot, tak, zwyczajnie. I nie odchodzi. Pamięć o tym tkwi w umyśle i drąży, dręczy, psychicznie zabija.

Bo nie wspomniałam jeszcze o jednej rzeczy.

Porwane pary to nie obcy sobie ludzie z ulicy. Pary są ze sobą zawsze w jakiś sposób związane. To dziewczyna i chłopak, bliscy przyjaciele, koledzy z pracy, matka i córka.

Czy trudniej rozważać zabicie kogoś, kiedy łączą nas z nim jakieś ciepłe uczucia? Bliskość? Przyjaźń? Miłość? Kiedy musimy wybierać: on albo ja?

Helen usiłuje dociec, czym kieruje się porywacz wybierając swoje kolejne ofiary. Pozornie nie mają one ze sobą nic wspólnego. Nie są też bogaci, popularni, nie znają się między sobą.

Książka podzielona jest na niedługie rozdziały (001/117, 002/117), gdzie widzimy cały czas postęp akcji i ile rozdziałów zostało nam do końca. Styl autora wydawał mi się chwilami dość ciężki, ale książkę czyta się szybko, mnie zajęła jakieś pięć, sześć godzin. Brutalna, dosadna i okrutna, trzyma czytelnika cały czas w napięciu, a akcja nie zwalnia nawet na chwilę.

Autor pokazuje, co dzieje się z ludzką psychiką w obliczu śmiertelnego zagrożenia, głodu, pragnienia, bólu, fizjologicznego upodlenia. I jakie zmiany zachodzą w człowieku, kiedy można wyrwać się z takiego więzienia, ale kosztem złamania wszystkich zasad, w jakie dotychczas wierzyliśmy. I dodatkowo jeszcze paru innych, o których istnieniu dowiadujemy się dopiero w zetknięciu się z najsilniejszym strachem, jaki tylko możemy sobie wyobrazić.

Jak wspomniałam, niekiedy powieść jest ciężka, chwilami mamy tu też do czynienia ze zbyt rozwlekłymi opisami i lekkim chaosem. Są to jednak tylko krótkie fragmenty, które nie rzutują zupełnie na całość i nie psują przyjemności z lektury. Tutaj cały czas coś się dzieje, więc nie zdążymy się znużyć dłuższym opisem. Autor zresztą nie pozostawia czytelnikowi czasu i miejsca na nudę. Autor umiejętnie wplata w akcję prywatne sprawy policjantów uczestniczących w śledztwie. Bo poza Helen Grace, spotkamy w powieści również jej kolegów i koleżanki po fachu. Sam proces odkrywania tożsamości porywacza zaskakuje, choć wielu rzeczy można się w trakcie czytania domyślić. Finał mimo to jest również zaskakujący i ciekawy.

“Ene, due, śmierć” to pierwsza książka z cyklu thrillerów z Helen Grace. Kolejna, pt.: “Powiedz panno gdzie ty śpisz” ukaże się na polskim rynku wydawniczym na jesieni tego roku. Polecam fanom thrillera i powieści sensacyjnych z policjantami w roli głównej.

“Scotland Yard” Alex Grecian

Napisać, że jestem zachwycona, to dużo za mało. Zauroczona stylem i bohaterami, kupiona atmosferą wiktoriańskiego Londynu, zaczarowana rokiem 1889, choć wcale nie jest on taki piękny i idealny. “Scotland Yard” to pierwsza powieść z cyklu Brygada Zabójstw, a jednocześnie debiut autora. Książka liczy sobie blisko pięćset stron, ale tej objętości podczas czytania w ogóle nie czuć. Czyta się błyskawicznie i nie zauważamy nawet, kiedy przewracamy kartkę za kartką. Sprawia to niesamowicie lekkie pióro autora oraz wygodny i przejrzysty podział całości na niedługie podrozdziały.

Akcja książki rozgrywa się na przestrzeni trzech dni. Na londyńskim dworcu zostaje znaleziony kufer, a w nim zwłoki jednego z inspektorów policji metropolitalnej. Scotland Yard, który mocno zawiódł londyńskie społeczeństwo zaledwie przed rokiem, kiedy to Kuba Rozpruwacz rozpłynął się w angielskiej mgle i nadal pozostawał nieuchwytny, teraz angażuje w śledztwo wszelkie możliwe siły.

Niestety policja nie cieszy się powszechnym szacunkiem. Niedokończona sprawa Kuby Rozpruwacza mocno nadszarpnęła jej – i tak już wątły – wizerunek i pozbawiła powszechnego zaufania. Metody działania ówczesnych stróżów porządku, są właściwie bezużyteczne. Bezradność Brygady Zabójstw dodatkowo wzmaga się, kiedy ginie kolejny policjant.

str. 215 – “- Londyn nie ponosi odpowiedzialności za to, co się dzieje – zaprotestował. – Winny jest niewielki ułamek mieszkańców tego miasta, więc jeśli zdołamy ich znaleźć i postawić przed obliczem sprawiedliwości, to reszta będzie bezpieczna i zajmie się swoimi sprawami”.

Pokazana w powieści bezradność policji oraz metody jej działania, gromadzenie dowodów, przesłuchiwanie świadków, a także stosunek do niej mieszkańców miasta, niezwykle różni się od tego, jak to wygląda dzisiaj. Współczesne metody, znane nam z literatury czy filmu – mnie od razu nasuwa się na myśl serial “CSI” – to szereg wyspecjalizowanych naukowców dysponujących wysoko zaawansowanym sprzętem. W “Scotland Yardzie” nie znają nawet jeszcze pojęcia daktyloskopii. I tu pojawia się mój ulubiony bohater powieści, doktor Bernard Kingsley, prekursor medycyny sądowej. To on zwraca uwagę na odciski palców na narzędziu zbrodni i innych przedmiotach, których dotykał morderca. Porównując różne odciski, dochodzi do wniosku, że każdy człowiek posiada własne, niepowtarzalne wzory na opuszkach i na ich podstawie planuje namierzyć zabójcę. By wyizolować pojedyncze odciski palców, doktor używa pyłu węglowego.

Inspektor Little, którego ciało znaleziono w kufrze na dworcu, był członkiem Brygady Zabójstw. Prowadzący sprawę jego śmierci młody inspektor Walter Day podejrzewa, że zabójstwo to musi mieć jakiś związek z dochodzeniami, które Little prowadził za swojego życia. Niestety każdy z inspektorów Scotland Yardu zajmuje się wieloma takimi sprawami, więc odkrycie, kto i dlaczego zabił Little’a, wcale nie jest takie proste.

Głównym bohaterem powieści jest wspomniany przeze mnie inspektor Day, ale tak szczerze mówiąc, moim zdaniem, bohaterami są po prostu policjanci z Brygady Zabójstw. Walter Day, Nevil Hammersmith, Colin Pringle, jednoręki Sir Edward – wszyscy oni nakreśleni są doskonale. Podobnie jak postaci drugoplanowe: córka doktora, krawiec, tańczący bezdomny. Każdy z bohaterów to niepowtarzalna postać, mająca swoje życie, własną przeszłość, odrębne cechy charakteru oraz wizerunek. Tutaj rozpoznamy bohatera już po samym sposobie wypowiedzi. Nie są to postaci wyidealizowane, to prawdziwi, autentyczni ludzie, z krwi i kości, z wadami, zaletami, ułomnościami i wątpliwościami.

Autor rewelacyjnie zadbał o wszelkie szczegóły. Nie tylko wykreowanych przez siebie postaci, ale i samego Londynu u schyłku XIX wieku. To, co najmocniej tu pochłania czytelnika, to klimat. Wyjątkowy i niepowtarzalny. Wszechobecna atmosfera wiktoriańskiego Londynu i umiejętnie wplecione opisy miasta z 1889 roku.

str. 122 – “Z przodu ulicę przecinał postój dorożek. Rano zapełni się kabrioletami, omnibusami oraz czterokonnymi powozami, stojącymi w kolejce na środku jezdni między wielkimi hotelami; jedne będą czekały na pasażerów, inne będą ich zabierały albo wypuszczały. Na razie jednak postój był pusty. Ulicą przetoczył się hałaśliwy omnibus ciągnięty przez konia z workiem obroku pod nosem; w świetle latarni żółte boki pojazdu wydawały się nijakie. Day usunął się, patrząc, jak omnibus niknie we mgle”.

Autor doskonale oddał realia końca XIX wieku. Klimat miasta, życie mieszkańców, pracę w ówczesnej policji i problemy, z jakimi się ona na co dzień boryka.

str. 174 – “Działamy tu po omacku, znienawidzeni do szpiku kości przez tych, którym próbujemy pomóc, na oślep szukając tego, czego za żadne skarby nie znajdziemy”.

Tak naprawdę policjanci błądzą wokół ofiar, nie wiedząc, gdzie szukać mordercy. Podejrzanych nie ma, a lęk przed ewentualnością, że to powrót Kuby Rozpruwacza, w niczym nie pomaga. Z policją nie chcą rozmawiać praworządni obywatele, ani drobni przestępcy, ani nawet okoliczne prostytutki.

Akcja książki, wielowątkowa i szybka, obraca się wokół Scotland Yardu i Brygady Zabójstw. Poza śledztwem i tropieniem mordercy, autor sięga również do prywatnego życia głównych bohaterów, gdzie opisuje ich sytuację życiową, status społeczny i ich samych. Nie zabrakło tu też drobnego spojrzenia w przeszłość i zapewniam, że żadna z tych scen nie jest zbędna, żadna też Was nie znudzi. W tej książce w ogóle nie ma niepotrzebnych opisów, scen, wątków. To doskonale skonstruowany kryminał, gdzie wątki przeplatają się ciągle ze sobą, nie brakuje akcji, chwil grozy, detektywistycznych zagadek i ciekawostek z dziedziny medycyny sądowej oraz początków daktyloskopii.

Poza dwiema czy trzema literówkami, które się po drodze napatoczyły, nie ma się tu do czego przyczepić. W jednej scenie jest mowa o tym, że wskazówki zegarka ofiary, zatrzymały się na godzinie dwunastej w nocy (str. 110). Skąd wiadomo, że to była dwunasta w nocy, a nie w południe? Może to błąd tłumaczenia, nie wiem, ale jest to jedyna rzecz, jaka mnie tu mocno zastanowiła i jaką mogę uznać za drobny błąd.

Nie wiem też, czy to znak tamtych czasów, ale zdarza się, że policja przysłowiowo chlapie ozorem, zdradzając przygodnym znajomym i przyjaciołom rodziny szczegóły śledztwa. Inna sprawa, że znaleźć tu jakieś dowody winy mordercy wcale nie jest tak łatwo. Ewentualnych odcisków palców sąd nie weźmie niestety pod uwagę.

str. 253 – “Teoria a rzeczywistość to dwie różne rzeczy”.

Jak już wiecie, kryminały, thrillery i powieści sensacyjne, to moje ulubione gatunki. Na ogół wolę te, w których morderca nie jest mi znany aż do końca. Tutaj poznajemy jego tożsamość mniej więcej w połowie książki. I to bez żadnych fajerwerków. Mimo to, wcale nie uważam, że powieść na tym straciła. Przeciwnie. Śledzenie poczynań zabójcy, poznawanie jego motywów, planów oraz obserwowanie reakcji innych ludzi na jego osobę, gdy nie wiedzą, kim jest, było bardzo ciekawe. W roku 1889 morderca nie rozmyślał zbyt wiele nad pozbyciem się obciążających go dowodów i śladów. Nie było potrzeby wycierania odcisków palców czy ukrywania dowodów. Kiedy morderca orientuje się, że policja odnalazła właśnie narzędzie zbrodni, jest bardzo zaskoczony.

str. 251 – “Czyżby ten człowiek rzeczywiście był aż tak dobry? Czy śledczy Walter Day był tym wrogiem, którego zawsze się lękał, wiedząc, że przyjdzie po niego?”.

“Scotland Yard” to doskonała powieść. Z przyjemnością dodaję ją do ulubionych książek, do tych najlepszych. No i do tego jeszcze ta cudowna, nastrojowa i romantyczna okładka – zachwycająca.

Książki są dzisiaj drogie, za tę zapłaciłam prawie trzydzieści pięć złotych, ale była ona warta każdej złotówki. Cieszę się, że mam ją na własność i z niecierpliwością czekam na kolejne powieści z cyklu. Bardzo, bardzo gorąco polecam.

*cytaty pochodzą z książki

“Na krańcach luster” Piotr Ferens

Dawno już żadna książka nie wciągnęła mnie na tyle mocno, bym nie mogła przestać o niej myśleć nawet wówczas, gdy zajmowałam się czymś zupełnie innymi niż czytaniem. Nawet kiedy ją odkładałam, moje myśli fruwały wokół niej. Wciągająca od pierwszych słów, z intrygującym początkiem i równie bogatym ciągiem dalszym, nie pozwalała skupić się na dłużej na zwykłych, codziennych rzeczach.

Bohaterem powieści jest Daniel Naderski, Polak, który związany z Paryżem zarówno prywatnie, jak i zawodowo, udaje się właśnie w podróż do stolicy Francji na wezwanie notariusza. Smutne i niepokojące wieści o śmierci wieloletniego przyjaciela, wpędzają Daniela w nostalgiczny nastrój. Na razie nikt nie wie, co się stało i dlaczego Augusto Sentire, wybitny pianista, został zamordowany, a jego żona przepadła w tajemniczych okolicznościach. Daniel jedzie do Paryża z nadzieją na rozwiązanie owych zagadek. Na miejscu okazuje się, że wszystko jest jeszcze mocniej skomplikowane, niż wydawało się na początku i Daniel zostaje we Francji trochę dłużej niż zamierzał. Ze względu na przyjaźń i wspólnie spędzone lata, Danielowi bardzo zależy na wyjaśnieniu okoliczności śmierci przyjaciela, zwłaszcza że towarzyszy jej wiele niejasności. Okazuje się bowiem, że Augusto został znaleziony w swoim mieszkaniu, połowicznie przewieszony przez duże lustro i ledwie go wyciągnięto. To, czego dowiaduje się Daniel później, sprawia, że krew krzepnie mu w żyłach, a jego wiara w zwyczajne rzeczy tego świata, ulega poważnemu zachwianiu.

“Miałem wrażenie, że świat zatrzymał się nagle i nadstawił ucha, jednocześnie wstrzymując wszystkie oddechy życia. Coś w mojej pamięci poruszyło się i przypomniało pewne dość odległe zdarzenie z czasów mojego dzieciństwa (…). Boimy się w życiu różnych rzeczy, ale chyba najgorzej jest wtedy, kiedy to właśnie dziecięce lęki dorastają wraz z nami i stają się w naszej świadomości niemniej dorosłe, niż my sami”.

Daniel jest świadkiem niezwykłych i tajemniczych zdarzeń, które wychodzą poza ramy szarości dnia codziennego i które mocno potrząsają powałami jego racjonalnego świata. W rozwiązaniu tych tajemnic pomaga mu dziennikarka z “Le Monde” Arnette, która razem z nim postanawia przeprowadzić małe śledztwo w sprawie śmierci Augusto i zniknięcia jego żony Elizabeth. Nieoczekiwanie sprzymierzeńcem naszego bohatera zostaje również komisarz paryskiej policji Alex Degonre. Docierają oni do dowodów na to, że na krańcach luster również istnieje świat. Równoległy. Zupełnie inny, choć podobny, pełen istot – niby podobnych do nas – a jednak różniących się od ludzi jak noc od dnia. To – zarówno Daniela, jak i czytelnika – jednocześnie fascynuje, jak i przeraża.

“Lustra są trochę podobne do ludzi. Widzą wiele, ale nie wszystko zapamiętują. Czasami zwyczajnie zasypiają i nie mają pojęcia, co też odbija się w ich zwierciadłach. Z pewnością w ich pamięci znajdują się wydarzenia, które zwróciły ich uwagę. Tak samo jak w naszym życiu, bywa, że jesteśmy świadkami scen, które tkwią w naszym umyśle, aż do śmierci, każdego dnia tak samo żywe, jak wtedy, kiedy je ujrzeliśmy”.

Razem z Danielem i jego przyjaciółką coraz mocniej zagłębiamy się w tajemnice i sekrety, nie tylko luster, ale i samego Daniela oraz Augusta. Augusto Sentire bowiem, nawet po swojej śmierci, skrywa mroczne sekrety, o których nawet Daniel – jego bliski i długoletni przyjaciel – nie miał pojęcia i które teraz mocno nim potrząsają. Niewiarygodny splot wydarzeń ujawnia również tajemnicę Daniela, o której on sam także nie ma zielonego pojęcia. Zaskakuje go ona na tyle mocno, że jest on teraz w stanie uwierzyć naprawdę we wszystko.

“No, ale trudno zaprzeczać czemuś, co widziało się na własne oczy i to nie przez jakieś tam mgnienie oka, tylko zdecydowanie dłużej. Może i jest to jakaś magiczna sprawka”.

Daniel postanawia odszukać żonę przyjaciela, Elizabeth, o ile ta jeszcze żyje, bo niestety co do tego nikt nie ma pewności. Nic bowiem konkretnego nie wiadomo o jej zniknięciu. Policja przypuszcza, że ktoś mógł ją porwać, ale nie potrafi wysnuć hipotezy, kto mógł to zrobić i po co.

Książka wciąga od pierwszego zdania. Prolog napisany jest z punktu widzenia trzeciej osoby, cała reszta książki – w pierwszej osobie. I choć nie przepadam za narracją pierwszoosobową, tu po prostu nie mogło być inaczej. Lekkie pióro autora, a przy tym poetyckie, chwilami wręcz elokwentne słownictwo, barwne i bogate, sprawiają, że czytanie tej powieści, to po prostu czysta przyjemność. Czyta się ją bardzo dobrze, autor stosuje ciekawe i kolorowe porównania, posługuje się pięknym, literackim językiem i nawet ze zwykłego opisu, potrafi on uczynić coś nietuzinkowego. Poniżej cytat, który wpadł mi niesamowicie w ucho – cały Paryż Piotr Ferens zamknął w jednym zdaniu:

“Pamiętam, że zachwyciłem się wówczas tym wspaniałym miastem, ową metropolią tętniącą skumulowanym życiem, tchnącą oddechem historii dawnych wydarzeń, zapisanych w wąskich uliczkach, zdobnych kamienicach i szerokich mostach spajających miasto nad spokojną wstęgą leniwej Sekwany”.

Autor ma talent do sugestywnych opisów i choć mogłoby się zdawać, że chwilami tworzy zbyt długie zdania, to potrafi to robić na tyle dobrze, by ze zwykłej gry na pianinie stworzyć piękny, poetycki obraz. Jestem oczarowana barwnością tej poetyckiej strony książki i uważam, że jest to jej największa zaleta. Bo – jak już wspomniałam – czytanie tej książki to naprawdę coś bardzo przyjemnego.

Sam pomysł z lustrem bardzo mnie wciągnął, choć być może nie jest wcale niepowtarzalny i pojawiał się już wcześniej w literaturze, a sama historia skojarzyła mi się z niektórymi książkami Grahama Mastertona (choć o bardziej wysublimowanym języku). Przedstawiona została bardzo dobrze i interesująco, od książki ciężko się oderwać i osobiście czytałam w każdej wolnej chwili, rezerwując sobie na nią niedzielę i kilka wieczorów. Ku mojej radości nie jest wcale taka krótka, bo liczy sobie prawie pięćset stron i za każdym rogiem czekało na mnie coś nowego. Nie wiem, czy zgodnie z opisem wydawcy, nazwałabym tę powieść sensacyjną. Waham się, ale fakt faktem, że tutaj sporo się dzieje, ale nie ma biegania z bronią w ręku po paryskich ulicach i strzelanin w wąskich, brukowanych uliczkach. Jest jednak ciągła atmosfera z dreszczykiem, jakby czyjaś obecność w tle w pustym mieszkaniu, wyczuwalna, choć nie do końca widoczna. Jakbyśmy w ciemnym pokoju słyszeli czyjś oddech i nie potrafili go zlokalizować.

“Odbicie było poszarpane i blade. Miejscami niepełne, jak na starym, zniszczonym, przez czas filmie. Przydymione kolory opływały wszystkie widziane przez nas kształty, kreśląc ich granice wypłowiałymi, słabo odznaczającymi się barwami”.

Wadą książki są przecinki pojawiające się nagminnie w miejscach, gdzie nie powinno ich być. Zdań, w których ich nadużyto jest sporo, podobnie jak tych, w których ich brakuje. Przykładowo:

“Zapomniał, pan, nam jeszcze powiedzieć (…)”.

“Niech się, pan, nie martwi”.

“Ja też tak, to wtedy odebrałam (…)”.

Znalazłam też jeden błąd ortograficzny. Wracając jeszcze do wspomnianej interpunkcji… Pierwszy raz zdarzyło mi się, że nadmiar owych przecinków w ogóle nie zepsuł mi przyjemności z czytania. Na ogół irytują mnie tego rodzaju błędy i przeszkadzają w lekturze, jednak tutaj, ten język, jego barwność i – zapierające chwilami dech w piersiach – opisy, pozwalają skupić się wyłącznie na akcji i na bohaterach.

O, właśnie, jeszcze słówko o bohaterach. Po przeczytaniu pierwszych stu stron uznałam, że są dość ubogo wykreowani. Może poza Danielem, którego poznajemy poprzez jego myśli, działania i to, co sam nam o sobie mówi. Później jednak zmieniłam zdanie, ponieważ te pierwszoplanowe postacie dają nam się poznać właśnie poprzez akcję książki i wzajemne interakcje.

Dużym plusem książki są czarno-białe rysunki Tomasza Lipki, który skromną, prostą kreską, potrafił zbudować nastrój i napięcie tak samo umiejętnie jak autor powieści. Świetnie wpasowują się w całość i bardzo mi się spodobały. Podobnie jak okładka: piękna, trafna i klimatyczna.

“Na krańcach luster” to książka, do której na pewno jeszcze kiedyś wrócę. Warto, ponieważ za każdym razem można w niej odkryć coś nowego, doszukać się czegoś, czego za pierwszym razem nie wyłuskaliśmy. Powieść wędruje na moją półkę oznaczoną opisem “ulubione”. Ma niesamowitą atmosferę, lekko ezoteryczną, często wywołującą ciarki na plecach. I do tego Paryż i jego klimatyczne uliczki – cudowny.

Polecam z czystym sumieniem i czekam na kolejne książki spod pióra Piotra Ferensa. Jeśli będą podobne do tej, wezmę w ciemno.

*cytaty pochodzą z książki
**recenzja ukazuje się w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.