Tag Archives: W.A.B.

“Festiwal” Andrzej Dziurawiec

Kiedy Wydawnictwo W.A.B. zaproponowało mi egzemplarz recenzencki “Festiwalu”, dłuższą chwilę się zastanawiałam. Autora nie znałam, a treść książki wydawała mi się bardzo kontrowersyjna. No ale cóż, ta kontrowersyjność właśnie przeważyła i “Festiwal” trafił w moje ręce. Czy było warto?

W starej destylarni turyści znajdują zwłoki, jak się okazuje, jednej z uznanych i aktywnie działających feministek. To właśnie tutaj, przed dwoma laty, dziś już emerytowany policjant, Szubert, zakończył swoje śledztwo. Być może Szubert tak bardzo nie zaangażowałby się teraz w tę sprawę, gdyby nie fakt, iż ofiara to znana w swoim środowisku autorka poczytnych książek Zoe de Dick Devotique i jednocześnie matka bliskiej przyjaciółki policjanta, Havy. Wprawdzie kontakty matki z córką trudno uznać za choćby poprawne, jednak Szubert nie może i nie chce odpuścić.

Autor sięga daleko do tematu środowisk feministycznych, LGBT oraz drag qeens, prowadzi wielowątkową fabułę, w której duże znaczenie ma również prywatne życie bohaterów. Nie każdemu może się to spodobać, mnie jednak książka wciągnęła. I nie tylko dlatego, że historia została nakreślona nowatorsko i interesująco, ale także dlatego, że choć mamy do czynienia z kryminałem, to jest on naszpikowany dość specyficznym humorem. A to sprawia, że odbieramy tę powieść zupełnie inaczej niż zwykły, tradycyjny kryminał. Autor ma ciekawe poczucie humoru, ironiczne i niebezpośrednie, czasem mocno zawoalowane. Sam już dobór nazwisk głównych bohaterów – Szubert i Szuman –  był dla mnie wskazówką, że poczucia humoru autorowi z całą pewnością nie zabraknie.

str. 136 – “Właściciel psa wyglądał… hm… niecodziennie. Po trzydziestce, średniego wzrostu, pulchny, brodaty, w bordowym peniuarze. Na jego lewym ramieniu siedziała zielona papuga. Ładnie się komponowali…”.

To, co bardzo mi się w książce spodobało to fakt, że bohaterowie nie są z gruntu tacy dobrzy i bez wad. Tutaj każdy człowiek ma wady i zalety, co przydaje historii autentyczności i co nie wydaje się czytelnikowi sztuczne i wyolbrzymione. Nie ma tu czerni i bieli, za to jest mnóstwo odcieni szarości. Każdy z bohaterów przeżywa wzloty i upadki, a podejmowanie decyzji jest dla nich trudne i czasem wręcz niemożliwe do przebrnięcia. No i kto wie, czy dana decyzja jest słuszna? Nie wie tego nikt, a ryzyko w związku z tym podejmowane może doprowadzić do serii nieoczekiwanych zdarzeń, niekoniecznie po myśli głównych bohaterów.

Dla miłośników klasycznego kryminału może tu zabraknąć takiego typowego dla tego gatunku śledztwa. Morderstwa, śledztwa, poszukiwania zabójcy. Śledztwo prowadzone jest w cieniu festiwalu feministycznego i zostaje właściwie zepchnięte na dalszy plan. Morderca zostaje przez autora w miarę szybko zdemaskowany, ale nie przeszkadza to czytać dalej i czerpać przyjemności z pozostałej lektury, a tożsamość zabójcy możemy też odkryć sami, choć nie wiem, czy będzie to rzeczywiście takie proste. Morderca jest inteligentny i dość przebiegły. Z początku policja zupełnie nie radzi sobie z namierzeniem zabójcy, brakuje podejrzanych, motywów, śladów.

str. 209 – “Mimo wręcz ostentacyjnej bezczelności swych zbrodni morderca wciąż nie popełnił znaczącego błędu. Był niewiarygodnie przebiegły albo sprzyjało mu niesamowite szczęście. Lub jedno i drugie. Po trzecim morderstwie w ciągu pięćdziesięciu kilku godzin śledczy dowiedzieli się, że sprawca ma krótko przystrzyżone ciemne włosy. Tylko tyle”.

Opowiedziana przez Andrzeja Dziurawca historia to fikcja literacka, o czym nawet wspomina sam autor, ale postaci są na tyle autentyczne, że mogłaby być to powieść oparta na faktach. Brak wybielonego superbohatera, którego żadna kula się nie ima, ekstraświetnego we wszystkim, o urodzie amanta, z tragiczną przeszłością, to dzisiaj naprawdę coś nowego. Prawdziwy bohater, taki z krwi i kości, aż do bólu autentyczny, zaskakujący i chwilami dający nam nieźle popalić, to jest coś, co zawsze będzie przeze mnie w powieści dostrzeżone. Wolę czytać o tych realnych ludziach, takich jak my wszyscy, niż o przerysowanych, nie posiadających wad postaciach, które kompletnie nie mają racji bytu.

“Festiwal” to dobre pióro. Lekkie i naturalne. To też zwykły język, choć chwilami bardzo dosadny, za to docierający do czytelnika i z jakiegoś powodu zupełnie nie wprawiający go w zażenowanie pomimo faktu pojawiania się w tekście słów zwyczajowo uważanych za dość nieprzyzwoite. Autor ma wyczucie smaku i świetnie potrafi operować językiem, a to dzisiaj wcale nie taka popularna umiejętność.

Powieść nie jest przegadana mimo swoich lekko ponad 460 stron i czyta się bardzo dobrze, to lektura dla lubujących się w tajemniczych zbrodniach oraz tych, którzy lubią wraz z detektywem doszukiwać się śladów i tropić mordercę. Ci, którzy wolą szybsze tempo i akcję goniącą akcję, mogą nieco się znudzić, za to miłośnicy kryminału i łączenia go z prywatnym życiem bohaterów, na pewno się tutaj odnajdą. Polecam gorąco.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

*cytaty pochodzą z książki

“Czas Herkulesów” Marcin Wroński

Nigdy dotąd nie miałam przyjemności ani okazji zetknąć się z twórczością Marcina Wrońskiego, choć niejednokrotnie oglądałam i czytałam opinie o jego książkach. Na pewno pojawiły się one w moich czytelniczych planach, zarówno tych bliższych, jak i dalszych i choć plany mam dość napięte, ucieszyła mnie niezwykle okazja, jaka się nadarzyła w postaci właśnie najnowszej powieści Marcina Wrońskiego.

“Czas Herkulesów” to dziewiąte i zarazem ostatnie już spotkanie czytelnika z komisarzem Zygmuntem Maciejewskim. Jak wspomniałam, nie znam jeszcze twórczości autora i jego książek o Maciejewskim, jednak nie przeszkadzało mi to zupełnie w lekturze tej konkretnej opowieści, więc śmiało można po nie sięgać nie po kolei.

Jeśli podzielimy gatunek kryminału na swego rodzaju podgatunki, to ten retro należałby pewnie do jednego z moich ulubionych. Dlaczego? Cóż… Klimat, klimat i jeszcze raz klimat.

Akcja najnowszej książki Wrońskiego rozgrywa się w większości w roku 1938, ale co jakiś czas dotyczy też młodości Maciejewskiego i przypada wówczas na rok 1912.

W prowincjonalnym mieście, jakim jest Chełm, dochodzi do brutalnej zbrodni. Ginie młody, obiecujący sportowiec. Maciejewski, działający tym razem bardziej jak biurokrata niż policjant, odkrywa dowody obciążające innego sportowca – Wiktora Leszynę. Znał go za dzieciaka, kiedy to wraz z kolegami wymykał się z domu, by podpatrywać walki zapaśników, w tym swego największego idola. Teraz, jako dorosły człowiek, policjant – chcąc nie chcąc – angażuje się w śledztwo. Wprawdzie stara się zachować zimną krew i bezstronność, ale nie jest mu łatwo, ponieważ gdy był młodym chłopakiem, widział w oskarżonym herosa, najsilniejszego i najodważniejszego mężczyznę na świecie. Był on dla niego niczym półbóg Herkules. Teraz, po latach, Maciejewski staje twarzą w twarz ze swoim dawnym bohaterem i zadaje sobie na jego temat i na temat popełnionej właśnie zbrodni mnóstwo pytań.

Czy to on zabił?
Czy jest winien?
Jaki miał motyw?

Tego właśnie będzie usiłował się dowiedzieć Zyga Maciejewski. Niestety, kiedy zaczyna on do czegoś w śledztwie docierać, ktoś morduje świadków, co całą sytuację mocno komplikuje. Zygę, który wcale nie zamierzał zostawać w Chełmie i tak naprawdę przyjechał tu tylko i wyłącznie na kontrolę, wspiera w jego działaniach posterunkowy Horejuk – zwykły, szary policjant, a jednocześnie postać tak barwna, że dzięki niemu także książka nabiera swoistego kolorytu.

“Czas Herkulesów” to kryminał retro, ze świetnie nakreślonymi postaciami, wspaniale i bardzo plastycznie oddaną atmosferą Chełma lat trzydziestych (i wcześniejszych) oraz specyficznymi dialogami. Język, choć często dosadny, rubaszny, czasem nawet wulgarny, tworzy tu klimat noir, nieco mroczny, ale również podszyty humorem, choć w tle nadal – jak pamiętamy – mamy zabójstwo.

str. 121 – “Wrzuciwszy widokówkę do skrzynki, myślał powałęsać się po chełmskim śródmieściu, odpędzić senność i poobracać w głowie wydarzenia ostatnich dni. O ile śpik go odszedł, to zastanowić się nad sprawą nie dał rady, na rynku panował zbytni harmider. Żydowscy luftmensze, przez urzędy notowani jako ludzie bez zajęcia, gardłowali w pocie czoła i wymieniali się banknotami oraz asygnatami”.

To właśnie atmosfera przyciąga tu najmocniej i ona tworzy otoczkę powieści, w którą czytelnik wsiąka jak w chłonną gąbkę. Z początku trochę ciężko było mi się zagłębić w akcję, ale szybko mnie wciągnęła i pochłonęła. Zaangażowanie Maciejewskiego przynosi efekty, a my angażujemy się w śledztwo razem z nim.

str. 159 – “Dzień był chłodny. Wiatr przynosił wilgotny zapach ziemi i mokrej trawy. Nad głowami żałobników dokazywały jaskółki, lecz zebranych tu ludzi oblepiał męczący, fałszywy smutek. Wyłaził jak błoto spod podeszew”.

Nie jest to powieść pełna dynamiki, w której wpadamy z akcji w akcję, historia toczy się tutaj własnym, niewymuszonym rytmem. To pozycja dla miłośników klasycznego kryminału, lubujących się w atmosferze Polski międzywojennej, specyficznego języka, tak charakterystycznego dla tamtejszych czasów, ulicznego slangu i ciekawych, nietuzinkowych postaci. I tym właśnie czytelnikom gorąco książkę polecam.

Za książkę bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal, Wydawnictwu W.A.B.

*cytaty pochodzą z książki

“Marynarka” Mirosław Tomaszewski

Zanim zdecydowałam się przeczytać “Marynarkę”, myślałam o niej przez cały dzień. Temat wydarzeń Grudnia ’70 nie jest moim “konikiem” i bałam się, że mogę nie dać rady przez książkę przebrnąć. W końcu zdecydowałam, że trzeba podejmować wyzwania i że jednak przeczytam. Z początku miałam nawet nadzieję, że książka nie będzie zbyt obszerna. Otworzyłam e-booka: ponad czterysta stron, uznałam, że dam radę, a potem przeczytałam pierwsze zdania i… wciągnęło mnie bez reszty. Naprawdę nie sądziłam, że będzie się tak dobrze czytać. Ale po kolei.

Przede wszystkim, co takiego wydarzyło się w grudniu siedemdziesiątego roku, by wspominać o tym w książce? Być może młodsi czytelnicy tego nie wiedzą, a inni o tym nie pamiętają. Otóż 17 grudnia 1970 roku, podczas demonstracji przy Stoczni Gdynia, tuż przy stacji kolejki SKM, zginęło od strzałów kilkunastu robotników. Były to kolejne demonstracje przeciwko komunizmowi w Polsce, a oficjalna lista zamordowanych podczas tamtej masakry podaje 18 nazwisk, w tym większość ofiar nie miała jeszcze 22 lat.

Bohaterów w “Marynarce” jest kilku, ale na czoło wysuwa się Adam, były lider punkowego zespołu “Amnezja”, który dzisiaj ima się przeróżnych zajęć, by przeżyć. Przezwany Smutnym, pracuje jako barman, potem jako sprzedawca w sklepie muzycznym. Jego ojciec zginął podczas masakry w siedemdziesiątym roku i Adam od tamtej pory nosi znamię tej śmierci. Dobrze pamięta dzień, w którym ojciec wychodził wtedy do pracy, pamięta, że wieczorem, zamiast ojca, ujrzał funkcjonariusza SB, który przyniósł tragiczne wieści jego matce. Pamięta, jak bardzo chciał go wówczas zastrzelić z drewnianego pistoletu i jak bardzo był zawiedziony, że się nie udało. Całe życie Adama jest właściwie skażone tamtym wydarzeniem. Piosenki, które pisał będąc w zespole, noszą piętno śmierci jego ojca. On sam również nie potrafi o tym wszystkim zapomnieć, dręczy go to za dnia i w nocy, nie jest w stanie mówić o tym, co się stało, ani o tym myśleć. Powoduje to konflikty, przez które do dziś Adam nie ułożył sobie życia, nie poznał kobiety, z którą chciałby być, ani nie założył rodziny. W końcu dostaje swoją szansę, dobrze płatne zajęcie, ciekawą pracę i spotyka pewną dziewczynę, która bardzo go interesuje.

Drugim bohaterem książki jest Karol – zamożny biznesmen, człowiek głęboko wierzący, kochający ojciec córki Magdy. Magda wyszła za mąż za Witka, którego z kolei Karol nienawidzi, zresztą z wzajemnością. Karol zarządza wielką firmą Karo, jest postrzegany jako uczciwy altruista, wspierający wiele akcji charytatywnych, ciągle gdzieś na fali, lubiany i szczery.

Poznajemy również Ninę, dziennikarkę, która dostaje zlecenie na książkę o wydarzeniach z grudnia 1970 roku. Nina, atrakcyjna, inteligentna i nietuzinkowa, natychmiast zwraca uwagę Adama, a ich ścieżki krzyżują się, kiedy ona wpada mu w oko, gdy chce przeprowadzić z nim wywiad. Z początku Nina nie ma ochoty pisać książki o Grudniu ’70, później jednak wciąga ją praca, zdjęcia, wywiady z ludźmi i zbieraniu materiałów do książki, poświęca właściwie cały swój czas.

Początek książki to urywki z życia różnych ludzi, dość chaotyczne, ale ciekawie przedstawione, często przerywane wydarzeniami z przeszłości (zwłaszcza, gdy Nina rozmawia z uczestnikami wydarzeń sprzed lat). Rozdziały, nijak nie numerowane, ale tytułowane datą i miejscem, nie są zbyt długie i dobrze się czytają. W ogóle książka czyta się dobrze. Mimo ciężkiego tematu, który wałkowany w tę i z powrotem, staje się w końcu udziałem każdej z postaci książki. Zdawać by się mogło, że oni wszyscy nie są ze sobą nijak kompletnie związani, ale im bliżej końca powieści, tym bardziej wydarzenia i ludzie także, zaczynają się między sobą zazębiać i splatać. I dzieje się to w sposób bardzo poukładany, logiczny. Mimo, że przeskakujemy od bohatera do bohatera, nie jest to irytujące, ponieważ każdy z nich interesuje nas w podobny sposób i o każdym chcemy czytać dalej. W książce nie ma jakiejś zawrotnej akcji, nie ma przeskakiwania z jednego wydarzenia w drugie, ale zawiera ona w sobie coś wyjątkowego, co sprawia, że ciężko ją odłożyć. Szczerze mówiąc, żeby ją wczoraj skończyć, siedziałam do późna w nocy.

Minusem książki dla mnie, choć nie takim, który rażąco przeszkadzałby w odbiorze, są chwilami zbyt kwieciste metafory i może za dużo muzycznych wtrąceń. Zaznaczam jednak, że to tylko taka moja osobista dygresja. Adam jest w końcu eksliderem grupy punkowej, więc w zasadzie nie mogło być inaczej.

Z całą pewnością jest to pozycja, która zmusza do refleksji. Nie da się przeczytać paru jej ostatnich zdań, odłożyć i tak po prostu o niej zapomnieć. Mimowolnie wraca się do wydarzeń w niej zawartych, do tej tytułowej marynarki, która – choć przecież czytając znałam tytuł – mocno mnie zaskoczyła, chyba zupełnie tak samo jak Adama… Dzięki lekturze “Marynarki”, zaczęłam szukać w Internecie bliższych informacji o masakrze Grudnia ’70. Sporo poczytałam, obejrzałam wiele zdjęć i moje myśli nadal krążą wokół książki pana Tomaszewskiego.

“Marynarka” to dobra książka, choć pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Mnie, mimo że to kompletnie nie moja tematyka, podobała się bardzo. Biorąc do tego pod uwagę, że mieszkam w Trójmieście i znam miejsca, które opisywał autor, czytało mi się ją świetnie. Książka warta uwagi.

Za możliwość przeczytania “Marynarki” dziękuję pani Marii Zofii Tomaszewskiej 🙂

LINK DO STRONY AUTORA

 

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.