Tag Archives: Sensacja

“Z zimną krwią” Tess Gerritsen

“Z zimną krwią” nie jest nową książką autorki. Jej pierwsze wydanie to rok 1996, jednak ta akurat książka dotąd jakoś do mnie nie dotarła. Tym bardziej cieszę się, że pojawiają się na rynku tego rodzaju wznowienia, zwłaszcza jeśli dotyczą książek moich ulubionych autorów, a Tess z pewnością do takich właśnie należy.

Na pewno nie jest to też jedna z najlepszych powieści Tess. Zwłaszcza ci, którzy swoją przygodę z autorką (podobnie jak ja) rozpoczęli od tak doskonałych thrillerów jak “Chirurg” czy “Skalpel”, mogą uznać “Z zimną krwią” za książkę zupełnie przeciętną, płytszą i dużo gorszą od tamtych. Warto jednak pamiętać, że Tess Gerritsen zaczynała swą pisarską karierę właśnie od takich powieści. Myślę też, że nie jest dobrze spoglądać na te wcześniejsze pozycje przez pryzmat ich autora: możemy wówczas sporo przeoczyć i dużo stracić. A “Z zimną krwią” należy do książek całkiem dobrych i warto ją przeczytać.

Bohaterka powieści – Nina – zostaje porzucona przez swojego narzeczonego tuż przez ceremonią ślubną, w kościele. Chwilę później kościół wylatuje w powietrze i pojawia się pytanie: kto i dlaczego chce zabić Ninę? A może jednak nie chodzi o nią? Może to pastor się komuś naraził? Albo któryś z weselnych gości? Kiedy jednak ktoś usiłuje zepchnąć z drogi samochód Niny, sprawa zdaje się być jasna. Chociaż nie… Wcale nie jest jasna. Nina nie ma wrogów, pracuje w szpitalnej izbie przyjęć jako pielęgniarka, niesie ludziom pomoc, nikogo nigdy nie skrzywdziła. Jest zwyczajną, młodą kobietą, nie popełniła żadnego wykroczenia, nikomu nie podpadła, nikomu się nie naraziła. Kto więc i dlaczego czyha na jej życie?

Do śledztwa włącza się Sam Navarro, szef Wydziału ds. Zamachów Bombowych. Niestety zapewnienie ochrony Ninie, a do tego zlokalizowanie i zidentyfikowanie sprawcy, wcale nie należy do prostych zadań. Zwłaszcza, że Bombiarz – jak go ochrzczono – atakował już w paru miejscach w mieście. Nie wiadomo, gdzie zaatakuje ponownie, nie wiadomo, kogo ma na celu i policja nie jest w stanie przewidzieć, gdzie teraz się pojawi.

Atmosfera lęku i napięcia towarzyszy naszym bohaterom w tym samym stopniu, co nam, kiedy towarzyszymy im w ukrywaniu się i tropieniu zabójcy.

str. 56 – “Natychmiast zgasił światło w sypialni i sięgnął po broń. Wśliznął się do holu, zatrzymał się przy wejściu do salonu i szybko omiótł wzrokiem panującą tam ciemność”.

Powieść napisana jest bardzo dynamicznie. Z akcji wpadamy w akcję, jedno wydarzenie goni drugie. Powieść nie jest długa, liczy sobie raptem nieco ponad 230 stron, czyta się ją migiem i choć wielu rzeczy można się zwyczajnie domyślić, nie odbiera to wcale przyjemności z lektury. Być może chwilami akcja wydawała mi się nieco powierzchowna, ale zarówno całość, jak i zakończenie są ciekawe i ogólnie książka jest bardzo dobra.

Na uwagę zasługuje również wątek poboczny dotyczący specyficznego układu Niny z jej rodzicami, zwłaszcza z matką. A trzeba wiedzieć, że matka Niny to osoba ogromnie antypatyczna, co wywołuje wiele emocji.

str. 47 – “Przepraszam bardzo, ale czy nie od tego są matki? By nas podnieść i otrzepać?”.

Lekkie pióro autorki, nieskomplikowany język, łatwość przelewania myśli na papier i umiejętność przykuwania uwagi czytelnika to z pewnością plusy tej książki. Dzięki nim powieść zajęła mi raptem trzy godziny.

Jak w większości pierwszych książek Tess, także tutaj znajdziemy połączenie thrillera (a może raczej sensacji) z romansem. Myślę, że proporcje te rozkładają się po równo na oba gatunki. Jeśli jednak nie lubicie romansów, nie zrażajcie się. Ja również ich nie lubię, a książka bardzo mi się podobała. Największą jej zaletą jest dynamiczna, szybka akcja i brak jakiejkolwiek nudy.

Myślę, że warto po tę książkę sięgnąć, zwłaszcza jeśli lubicie powieści sensacyjne. No i oczywiście jesteście fanami Tess Gerritsen. Gorąco polecam.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Harper Collins Polska

*cytaty pochodzą z książki

“Furia” Sandra Brown

Czytam książki Sandry Brown od ponad dwudziestu pięciu lat. Nie pamiętam takiej, która by mi się nie spodobała, za to pamiętam kilka takich, które wbiły mnie w fotel i również takie, które nie pozwalały iść spać. Bywało, że czytałam do trzeciej czy czwartej rano. I przyznaję, że do dziś nie przechodzę obojętnie wobec książek autorki, bo każda niemal jest gwarancją naprawdę dobrej, trzymającej w napięciu, lektury. Zwłaszcza, że kilkanaście lat temu trafiałam raczej na romanse z dreszczykiem sensacji, a teraz są to powieści sensacyjne z dodatkiem romansu, co pasuje mi o wiele bardziej.

“Furia” dotarła do mnie w tajemniczej czarnej kopercie. Od razu wiedziałam, że będzie to coś specjalnego. Zwłaszcza, że w ślad za książką, z koperty wypadł woreczek strunowy, a w nim… No cóż, jako stała bywalczyni strzelnicy, nie musiałam zgadywać dwa razy: łuski po nabojach z glocka. To był dopiero smaczek, dziękuję bardzo Wydawnictwu Edipresse Książki 🙂

Bohaterka “Furii”, Kerry Bailey, dziennikarka, znana, lubiana i ceniona przez opinię publiczną, uparcie próbuje przeprowadzić wywiad ze znanym bohaterem narodowym, majorem Franklinem Trapperem. Dwadzieścia pięć lat temu major wyprowadził kilka ocalałych osób z hotelu Pegasus w Dallas, w którym wybuchło kilka ładunków wybuchowych, a na własnych rękach wyniósł małą dziewczynkę. Niestety Trapper jest uparty i nie ma zamiaru udzielać żadnych wywiadów, nie robi tego już od lat. I nawet niespotykany upór i dziesiątki telefonów Kerry nie mogą tego zmienić. Dlatego też nieugięta kobieta decyduje się dotrzeć do majora przez jego syna, prywatnego detektywa, który wcale nie jest tym faktem zachwycony. Jego układy z ojcem pozostawiają wiele do życzenia, dawne niesnaski i animozje sprawiają, że na samą myśl o rozmowie z ojcem, Johnowi cisną się na usta same niecenzuralne słowa. Jednak z kilku powodów – znanych wyłącznie jemu samemu – w końcu postanawia przedstawić dziennikarkę ojcu.

To, co wydarzy się później zaważy na całym życiu Kerry oraz syna majora Trappera. Nieznani sprawcy napadają bowiem na dom majora, w którym Kerry przeprowadza wywiad. Kim są sprawcy? I dlaczego włamali się do domu? I czego tak naprawdę chcieli od bohatera narodowego i dziennikarki? Kerry, która cudem unika śmierci, nie od razu zaczyna lękać się o własne życie, jednak splot wydarzeń, które następują później, daje jej namacalnie odczuć, że jej bezpieczeństwo wisi na włosku.

Nagle się okazuje, że nikomu nie można zaufać.
Nagle każdy jest podejrzany.
Nagle w każdym człowieku upatruje się wroga.

Kerry Bailey i John Trapper muszą połączyć siły, by dowiedzieć się, kto tak naprawdę stoi za zamachem bombowym w Dallas sprzed dwudziestu pięciu laty. John wprawdzie ma swoje podejrzenia, niestety prawie nikt mu nie wierzy. Czuje, że jest sam, a jedynym jego sprzymierzeńcem nieoczekiwanie staje się Kerry.

Typową i charakterystyczną rzeczą u Sandry Brown jest nieopuszczające czytelnika napięcie, trzymające go od samego początku do końca. I mimo, iż znamy pewnych podejrzanych, a o innych z kolei nie mamy pojęcia, to czyta się świetnie. A może wcale nie znamy podejrzanych? Autorka przez cały właściwie czas trzyma nas w niepewności i tak naprawdę nie wiemy do końca, czy nasze przypuszczenia są słuszne.

Główna bohaterka to pewna siebie, zdecydowana i zdeterminowana kobieta, profesjonalnie podchodząca do swojej kariery i tego, czym się zajmuje. Swoje sukcesy zawodowe zawdzięcza wyłącznie sobie i może być z nich dumna. W obliczu niebezpieczeństwa nie panikuje, zachowuje zimną krew, co wpływa na naszą dla niej sympatię. Da się ją po prostu lubić, racjonalna i praktyczna, jest przy tym bardzo kobieca i z miejsca wpada w oko Johnowi.

str. 159 – “Kerra Bailey wyznaczała sobie cele i trzymała się programu pozwalającego je osiągnąć. To nie w jej stylu uciekać nocą w towarzystwie mężczyzny o wątpliwej reputacji, który działał impulsywnie, któremu zdarzało się kręcić i kłamać, o czym dobrze wiedziała, którego zresztą poznała zaledwie tydzień wcześniej i to wtedy, kiedy był zbyt skacowany, by stanąć prosto. No więc co tutaj, do diabła, w tej chwili robiła?”.

Pożądanie i namiętność na tle śmiertelnego niebezpieczeństwa to znak rozpoznawczy Sandry Brown. Tutaj uczucie przeplata się z sensacją, z zagrożeniem czającym się w cieniu, z obawą napotkania wycelowanej w nas lufy pistoletu. Wraz z upływem czasu sprawy komplikują się coraz bardziej, wartka akcja nie pozwala się nudzić nawet na chwilę i choć z całą pewnością czytałam już bardziej wciągające powieści autorki, to tej również niczego nie brakuje. Nie jest przegadana, nie jest za długa, czyta się szybko i dobrze, styl autorki to lekkie pióro, niezwykle przystępne dla czytelnika w odbiorze, a język prosty i codzienny.

Pierwsze, co rzuca się w oczy w kontakcie z książką, to świetna okładka, jakby trochę w 3d, do tego format, który bardzo lubię – nieco większy od przeciętnego, bardzo wygodny w czytaniu i ogólnym użytkowaniu. Świetny druk, dobra czcionka, przejrzysty układ stron. Oczywiście nie to liczy się najbardziej podczas czytania, ale są to takie detale, od których zależy cała przyjemność z lektury, dla mnie wyjątkowo ważne. W tekście brak jakichkolwiek błędów, żaden chochlik nie wkradł się w treść, zresztą jak zwykle u Edipresse. Ogromny plus za to piękne wydanie.

To, co jest najlepsze w tej powieści, to oczywiście klimat. Bardzo lubię historie sensacyjne, gdzie nad bohaterami “wisi” groźba, gdzie muszą uciekać, ukrywać się, a każdy napotkany człowiek może im zagrażać. I ani oni, ani my – czytelnicy – nie wiemy, komu można, a komu nie można zaufać. Duszna atmosfera robi się coraz bardziej przytłaczająca, gdy na wierzch wypływają sprawy i machloje sprzed lat.

str. 191 – “Od strony na wpół podciągniętych żaluzji wpadało dość światła, by zobaczyć, że wszystko zostało przewrócone do góry nogami. Szuflady powyciągano z metalowej szafki, a ich zawartość leżała rozrzucona po całej podłodze. Poduszki na kanapie pocięto i wybebeszono. Krzesła i lampy były poprzewracane”.

Wiele w “Furii” jest rzeczy przewidywalnych, jest to coś jednocześnie bardzo amerykańskiego, jak i charakterystycznego dla autorki. Mimo to wcale nie czyta się książki gorzej, nie jest ona przez to mniej intrygująca. Czytam książki Sandry Brown od ćwierć wieku, znam jej styl, znam bohaterów, zdążyłam poznać to, jak myśli i jakich intryg oraz zakończeń można się po niej spodziewać, jednak mimo to, za każdym razem, czytanie jej książek to dla mnie ogromna przyjemność.

To jest powieść dla czytelników, którzy lubią powieści sensacyjne, kryminały, thrillery, a także dla wszystkich, którzy chętnie sięgają po połączenie książek sensacyjnych z romansem, z przewagą jednak sensacji. No i na pewno jest to pozycja dla każdego miłośnika Sandry Brown, jej talentu do zawiłych historii i bohaterów, takich prawdziwych, z krwi i kości.

Ze swojej strony bardzo polecam, książkę czyta się jednym tchem, a szybkie tempo i dynamiczna akcja nie pozwalają się od niej oderwać. To bardzo dobra lektura.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Edipresse Książki

*cytaty pochodzą z książki

“Ekspozycja” Remigiusz Mróz

Dość głośno jest ostatnio o młodym, polskim pisarzu, którego książki szybko zyskują popularność i na których premiery czytelnicy czekają z wielką niecierpliwością. Koniecznie chciałam sprawdzić, jak i o czym pisze pan Remigiusz Mróz, a “Ekspozycja” to moja pierwsza książka autora. Jest to zarazem pierwszy tom trylogii o Wiktorze Forście, komisarzu polskiej policji.

Pewnego ranka, na giewonckim krzyżu, policja odnajduje ciało starszego mężczyzny. Śledztwo ma poprowadzić Forst, ale nagle okazuje się, że nieoczekiwanie i w trybie natychmiastowym, zostaje on odsunięty od sprawy. Nie chce się z tym pogodzić i usiłuje dociec, kto i z jakiego powodu to zrobił. Upór, z jakim Wiktor poszukuje winnych, zaprowadzi go w miejsca, w których policjant wolałby się nigdy nie znaleźć. Tymczasem morderca uderza po raz kolejny, a ofiary pierwszego i drugiego zabójstwa na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego. Kiedy Forst odkrywa, co tak naprawdę łączy oba morderstwa, jest już za późno, by się wycofać i tak po prostu spokojnie wrócić do domu.

str. 133 – “Mijały minuty i składały się powoli na kolejne godziny. Cała trójka opuściła las i wyszła na rozległe pola, nigdzie nie dostrzegając żadnych zabudowań. Szrebska uznała, że jeśli gdzieś w Polsce istnieje raj dla uciekinierów, to tylko na ścianie wschodniej. Może jeszcze na Mazurach, względnie w Bieszczadach”.

Wiktor prowadzi dochodzenie na własną rękę, zagłębiając się w sprawę coraz bardziej. Morderca jest człowiekiem bardzo przebiegłym, na miejscu zbrodni nie pozostawia tropów, odcisków palców ani śladów DNA. Forst sięga do metod bardzo kontrowersyjnych, by poznać tożsamość zabójcy i jego motywy. Za niektóre z nich przyjdzie mu zapłacić bardzo wysoką cenę, a także przyjąć na swe barki ogromny ciężar bólu, strachu i poniżenia. Wszystko komplikuje się coraz bardziej, a Forst przekonuje się, że z pewnych sytuacji nie ma wyjścia, choćby człowiek się dwoił, troił i wychodził z siebie.

Wiktor Forst to postać bezkompromisowa. Jest on człowiekiem zawziętym, upartym, prącym naprzód za wszelką cenę, odważnym i twardym, wybuchowym i narwanym. Większość z tych cech sprawia, że w policji jest jednym z najlepszych. Być może z jego metodami wielu się nie zgadza, ale to właśnie dzięki nim Forst jest taki skuteczny. A być może, gdyby nie nawracające i uciążliwe migreny, byłby jeszcze lepszy. Bywa nerwowy, bo jakiś czas temu rzucił palenie i musi zadowalać się gumą do żucia. Ma też specyficzne poczucie humoru, które być może zaważy na tym czy czytelnik go polubi, czy też nie. Ja polubiłam. Wzbudził zarówno moją sympatię, jak i chwilami wywołał zniesmaczenie, ale zyskał moje zrozumienie dla wszystkiego, co zrobił.

str. 205 – “Był jednak wdzięczny białoruskiemu lekarzowi za to, że się z nim nie cackał. Bez zastanowienia podał mu tramadol, lekki opioid, który w Polsce dostępny był wyłącznie na receptę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Forst poczuł, jakby ktoś ściągnął mu imadło z głowy. Migrena zniknęła, a zastąpiła ją cudowna błogość. Nie potrafił nawet martwić się tym, że jeśli w Moskwie im się nie powiedzie, natychmiast wrócą na Białoruś i zostaną postawieni przed plutonem egzekucyjnym”.

“Ekspozycja” nie porwała mnie od razu. Szczerze mówiąc pierwsze strony czytałam trochę na siłę. Nie mogłam wczuć się w akcję ani przekonać do bohaterów, irytowały mnie rozbudowane dialogi. Jednak po tym, jak przebrnęłam przez pierwsze podrozdziały i akcja się rozkręciła, przeczytałam powieść w kilka godzin. Mamy tu wątek kryminalny, mocno rozbudowany, ale prym wiedzie mroczny wątek sensacyjny, dzięki któremu książka przykuwa czytelnika do siebie na wiele długich godzin. Piszę “wiele”, bo powieść wcale do krótkich nie należy – liczy sobie w całości ponad 470 stron.

“Ekspozycja” to kawał świetnego pisarskiego warsztatu. I choć chwilami odnosiłam wrażenie, że niektóre dialogi można było skrócić, uważam że to nieustannie trzymająca w napięciu bardzo dobra lektura. Autor ma lekkie pióro, dopracowany styl i pokłady talentu, z których powinien intensywnie korzystać.

Wydanie Filii bez zarzutu, w tekście natknęłam się raptem na dwie drobne literówki. Ciekawa okładka, dobry druk, przejrzyste rozdziały.

Brak tutaj wyidealizowanych postaci, które raczej nie byłyby wówczas autentyczne. Wiktor nie pracuje sam, zawiera on niepisaną umowę z dziennikarką Olgą Szrebską. Olga ma doświadczenie w pracy dziennikarskiej i bardzo wielu pożytecznych znajomych. Dzięki nim uda się ruszyć ze śledztwem z miejsca. Sama Olga nie wzbudziła mojej sympatii. Nie bardzo nawet potrafię ją opisać. W sprawie Forsta widzi szansę dla siebie, szansę na wybicie się w świecie dziennikarskim oraz – rzecz jasna – szansę na nagrodę. Z tych powodów brnie wraz z policjantem coraz głębiej w zagmatwane śledztwo, choć doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że może ją to kosztować karierę. A kto wie czy nawet nie życie? Współpracując ze sobą Olga i Wiktor dokopują się do przerażających informacji z dalekiej przeszłości, powiązanych ze współczesnymi zabójstwami.

str. 257 – “Olga przypuszczała, że proces będzie tylko teatrzykiem, a wyrok zapadł na długo przed pierwszą rozprawą. Szybko jednak przekonała się, że było zupełnie inaczej. Już od pierwszych dni sprawa była relacjonowana przez rosyjskie media. Chełpiono się tym, że FSB ujęła dziennikarkę, której poszukiwały polskie służby i Interpol. W dodatku zaraz po tym, jak rzekomo nielegalnie przekroczyła rosyjską granicę”.

“Ekspozycja” zawiera kilka zwrotów akcji, które dosłownie wbiły mnie w fotel. Podobało mi się, że książka jest absolutnie nieprzewidywalna i kompletnie niesztampowa. Czytywałam już sensacje, różne, polskie i zagraniczne, ale ta jest – i mówię to z całym przekonaniem – jedną z najlepszych, jakie przeczytałam. Warto nadmienić, że w styczniu 2016 roku, miała swą premierę druga książka z cyklu o Forście, pt.: “Przewieszenie”.

Bardzo gorąco polecam, jeśli lubicie kryminały, thrillery i sensację oraz dobrą i bardzo wciągającą literaturę.

*cytaty pochodzą z książki

“Telefon o północy” Tess Gerritsen

Jest to kolejna po thrillerach medycznych powieść tej autorki, po którą sięgnęłam. I nie ukrywam, że thrillery mocniej trzymają czytelnika w napięciu i bardziej wciągają. Mimo to “Telefon o północy” bardzo polecam, bo jest to świetnie skonstruowana powieść sensacyjna. Taka do przeczytania w jeden weekend – mnie zajęła jedno niedzielne popołudnie.

Sarah Fontaine odbiera w swoim domu telefon, spodziewając się wieści od męża, który aktualnie przebywa w Londynie w sprawach służbowych. Niestety zamiast głosu Geoffreya, słyszy obcy, męski głos, informujący ją o pożarze w hotelu, w którym zatrzymał się Geoffrey. Niestety w wyniku owego pożaru mężczyzna zginął. Sarah czuje, że świat się właśnie skończył. Ona i Geoffrey pobrali się dopiero cztery miesiące temu. Tak naprawdę nie zdążyli się jeszcze sobą nacieszyć. Początkowo Sarah nie wierzy w śmierć męża, jednak w obliczu wymienionych przez przedstawiciela Departamentu Stanu dowodów, przestaje negować to, co się wydarzyło. Nick O’Hara, który powiadomił Sarah o pożarze, mówi jej o obrączce, którą znaleziono w pokoju hotelowym. Obrączka jest wyjątkowa, z grawerką. Ciało niestety zostało zwęglone i nie da się zidentyfikować zwłok. Sarah akceptuje ów fakt, ale spokoju nie daje jej jedna myśl. Dlaczego zwłoki jej męża znaleziono w pokoju hotelowym w Berlinie, podczas gdy ona sądziła, że Geoffrey przebywa w Londynie? Mimo wielu pytań i wątpliwości, Sarah zaczyna godzić się ze śmiercią najbliższej sobie osoby. Kilka dni później jednak odbiera połączenie telefoniczne. W słuchawce słyszy dobrze sobie znany głos męża, proszący, by do niego przyjechała. Kobieta rzuca wszystko i leci do Europy.

Nick O’Hara, któremu w całej tej sprawie mocno coś nie pasuje, szybko rusza jej tropem. Sarah natomiast odkrywa, że tak naprawdę chyba nie znała swojego męża. I że okazał się on być zupełnie kimś innym, niż dotąd sądziła. Sarah i Nick będą musieli stanąć twarzą w twarz z siatką szpiegowską i ich spiskiem, agentami Mossadu oraz CIA.

Co gorsza, ich śladem podąża zabójca.

Sarah i Nick nie wiedzą już, komu ufać. Każdy, kogo spotykają, może być szpiegiem, każdy może ich zdradzić, każdy może ich wydać w ręce mordercy, każdy napotkany po drodze człowiek, może być kłamcą. Nie wiedzą już, kto mówi prawdę i czy w ogóle taka prawda istnieje. Nie wiedzą, dokąd uciekać, by wymknąć się z rąk zabójcy, nie mają pojęcia, dokąd się udać, by spokojnie przetrwać kolejną noc.

Książka cały czas trzyma w napięciu. Wciąga od pierwszej strony. Styl autorki, znany mi już z poprzednich jej książek, również tutaj jest lekki i przyjemny, dzięki czemu książkę czyta się bardzo szybko. Akcja goni akcję, a to jest coś, co w książkach uwielbiam. Do tego zagmatwana intryga, w którą zostają wplątani bohaterowie, ucieczka przed mordercą, ciągła niepewność, strach przed przyszłością, przed kolejnym dniem, przed kolejną nocą.

W pewnej chwili Sarah nie jest nawet pewna, czy powinna właściwie ufać Nickowi. Przecież on też pracuje w Departamencie… I co z Geoffreyem? Jeśli żyje, dlaczego kazał jej myśleć, że jest inaczej? A jeśli zginął, to kto dzwonił do niej tamtego wieczora?

“Telefon o północy” to bardzo udana powieść sensacyjna, idealna dla wszystkich fanów gatunku. I choć książka z pewnością jest słabsza od mojego ulubionego “Chirurga” Tess Gerritsen, to i tak polecam jako ciut lżejszą lekturę na wakacje, weekend czy wolne popołudnie.

“Na krańcach luster” Piotr Ferens

Dawno już żadna książka nie wciągnęła mnie na tyle mocno, bym nie mogła przestać o niej myśleć nawet wówczas, gdy zajmowałam się czymś zupełnie innymi niż czytaniem. Nawet kiedy ją odkładałam, moje myśli fruwały wokół niej. Wciągająca od pierwszych słów, z intrygującym początkiem i równie bogatym ciągiem dalszym, nie pozwalała skupić się na dłużej na zwykłych, codziennych rzeczach.

Bohaterem powieści jest Daniel Naderski, Polak, który związany z Paryżem zarówno prywatnie, jak i zawodowo, udaje się właśnie w podróż do stolicy Francji na wezwanie notariusza. Smutne i niepokojące wieści o śmierci wieloletniego przyjaciela, wpędzają Daniela w nostalgiczny nastrój. Na razie nikt nie wie, co się stało i dlaczego Augusto Sentire, wybitny pianista, został zamordowany, a jego żona przepadła w tajemniczych okolicznościach. Daniel jedzie do Paryża z nadzieją na rozwiązanie owych zagadek. Na miejscu okazuje się, że wszystko jest jeszcze mocniej skomplikowane, niż wydawało się na początku i Daniel zostaje we Francji trochę dłużej niż zamierzał. Ze względu na przyjaźń i wspólnie spędzone lata, Danielowi bardzo zależy na wyjaśnieniu okoliczności śmierci przyjaciela, zwłaszcza że towarzyszy jej wiele niejasności. Okazuje się bowiem, że Augusto został znaleziony w swoim mieszkaniu, połowicznie przewieszony przez duże lustro i ledwie go wyciągnięto. To, czego dowiaduje się Daniel później, sprawia, że krew krzepnie mu w żyłach, a jego wiara w zwyczajne rzeczy tego świata, ulega poważnemu zachwianiu.

“Miałem wrażenie, że świat zatrzymał się nagle i nadstawił ucha, jednocześnie wstrzymując wszystkie oddechy życia. Coś w mojej pamięci poruszyło się i przypomniało pewne dość odległe zdarzenie z czasów mojego dzieciństwa (…). Boimy się w życiu różnych rzeczy, ale chyba najgorzej jest wtedy, kiedy to właśnie dziecięce lęki dorastają wraz z nami i stają się w naszej świadomości niemniej dorosłe, niż my sami”.

Daniel jest świadkiem niezwykłych i tajemniczych zdarzeń, które wychodzą poza ramy szarości dnia codziennego i które mocno potrząsają powałami jego racjonalnego świata. W rozwiązaniu tych tajemnic pomaga mu dziennikarka z “Le Monde” Arnette, która razem z nim postanawia przeprowadzić małe śledztwo w sprawie śmierci Augusto i zniknięcia jego żony Elizabeth. Nieoczekiwanie sprzymierzeńcem naszego bohatera zostaje również komisarz paryskiej policji Alex Degonre. Docierają oni do dowodów na to, że na krańcach luster również istnieje świat. Równoległy. Zupełnie inny, choć podobny, pełen istot – niby podobnych do nas – a jednak różniących się od ludzi jak noc od dnia. To – zarówno Daniela, jak i czytelnika – jednocześnie fascynuje, jak i przeraża.

“Lustra są trochę podobne do ludzi. Widzą wiele, ale nie wszystko zapamiętują. Czasami zwyczajnie zasypiają i nie mają pojęcia, co też odbija się w ich zwierciadłach. Z pewnością w ich pamięci znajdują się wydarzenia, które zwróciły ich uwagę. Tak samo jak w naszym życiu, bywa, że jesteśmy świadkami scen, które tkwią w naszym umyśle, aż do śmierci, każdego dnia tak samo żywe, jak wtedy, kiedy je ujrzeliśmy”.

Razem z Danielem i jego przyjaciółką coraz mocniej zagłębiamy się w tajemnice i sekrety, nie tylko luster, ale i samego Daniela oraz Augusta. Augusto Sentire bowiem, nawet po swojej śmierci, skrywa mroczne sekrety, o których nawet Daniel – jego bliski i długoletni przyjaciel – nie miał pojęcia i które teraz mocno nim potrząsają. Niewiarygodny splot wydarzeń ujawnia również tajemnicę Daniela, o której on sam także nie ma zielonego pojęcia. Zaskakuje go ona na tyle mocno, że jest on teraz w stanie uwierzyć naprawdę we wszystko.

“No, ale trudno zaprzeczać czemuś, co widziało się na własne oczy i to nie przez jakieś tam mgnienie oka, tylko zdecydowanie dłużej. Może i jest to jakaś magiczna sprawka”.

Daniel postanawia odszukać żonę przyjaciela, Elizabeth, o ile ta jeszcze żyje, bo niestety co do tego nikt nie ma pewności. Nic bowiem konkretnego nie wiadomo o jej zniknięciu. Policja przypuszcza, że ktoś mógł ją porwać, ale nie potrafi wysnuć hipotezy, kto mógł to zrobić i po co.

Książka wciąga od pierwszego zdania. Prolog napisany jest z punktu widzenia trzeciej osoby, cała reszta książki – w pierwszej osobie. I choć nie przepadam za narracją pierwszoosobową, tu po prostu nie mogło być inaczej. Lekkie pióro autora, a przy tym poetyckie, chwilami wręcz elokwentne słownictwo, barwne i bogate, sprawiają, że czytanie tej powieści, to po prostu czysta przyjemność. Czyta się ją bardzo dobrze, autor stosuje ciekawe i kolorowe porównania, posługuje się pięknym, literackim językiem i nawet ze zwykłego opisu, potrafi on uczynić coś nietuzinkowego. Poniżej cytat, który wpadł mi niesamowicie w ucho – cały Paryż Piotr Ferens zamknął w jednym zdaniu:

“Pamiętam, że zachwyciłem się wówczas tym wspaniałym miastem, ową metropolią tętniącą skumulowanym życiem, tchnącą oddechem historii dawnych wydarzeń, zapisanych w wąskich uliczkach, zdobnych kamienicach i szerokich mostach spajających miasto nad spokojną wstęgą leniwej Sekwany”.

Autor ma talent do sugestywnych opisów i choć mogłoby się zdawać, że chwilami tworzy zbyt długie zdania, to potrafi to robić na tyle dobrze, by ze zwykłej gry na pianinie stworzyć piękny, poetycki obraz. Jestem oczarowana barwnością tej poetyckiej strony książki i uważam, że jest to jej największa zaleta. Bo – jak już wspomniałam – czytanie tej książki to naprawdę coś bardzo przyjemnego.

Sam pomysł z lustrem bardzo mnie wciągnął, choć być może nie jest wcale niepowtarzalny i pojawiał się już wcześniej w literaturze, a sama historia skojarzyła mi się z niektórymi książkami Grahama Mastertona (choć o bardziej wysublimowanym języku). Przedstawiona została bardzo dobrze i interesująco, od książki ciężko się oderwać i osobiście czytałam w każdej wolnej chwili, rezerwując sobie na nią niedzielę i kilka wieczorów. Ku mojej radości nie jest wcale taka krótka, bo liczy sobie prawie pięćset stron i za każdym rogiem czekało na mnie coś nowego. Nie wiem, czy zgodnie z opisem wydawcy, nazwałabym tę powieść sensacyjną. Waham się, ale fakt faktem, że tutaj sporo się dzieje, ale nie ma biegania z bronią w ręku po paryskich ulicach i strzelanin w wąskich, brukowanych uliczkach. Jest jednak ciągła atmosfera z dreszczykiem, jakby czyjaś obecność w tle w pustym mieszkaniu, wyczuwalna, choć nie do końca widoczna. Jakbyśmy w ciemnym pokoju słyszeli czyjś oddech i nie potrafili go zlokalizować.

“Odbicie było poszarpane i blade. Miejscami niepełne, jak na starym, zniszczonym, przez czas filmie. Przydymione kolory opływały wszystkie widziane przez nas kształty, kreśląc ich granice wypłowiałymi, słabo odznaczającymi się barwami”.

Wadą książki są przecinki pojawiające się nagminnie w miejscach, gdzie nie powinno ich być. Zdań, w których ich nadużyto jest sporo, podobnie jak tych, w których ich brakuje. Przykładowo:

“Zapomniał, pan, nam jeszcze powiedzieć (…)”.

“Niech się, pan, nie martwi”.

“Ja też tak, to wtedy odebrałam (…)”.

Znalazłam też jeden błąd ortograficzny. Wracając jeszcze do wspomnianej interpunkcji… Pierwszy raz zdarzyło mi się, że nadmiar owych przecinków w ogóle nie zepsuł mi przyjemności z czytania. Na ogół irytują mnie tego rodzaju błędy i przeszkadzają w lekturze, jednak tutaj, ten język, jego barwność i – zapierające chwilami dech w piersiach – opisy, pozwalają skupić się wyłącznie na akcji i na bohaterach.

O, właśnie, jeszcze słówko o bohaterach. Po przeczytaniu pierwszych stu stron uznałam, że są dość ubogo wykreowani. Może poza Danielem, którego poznajemy poprzez jego myśli, działania i to, co sam nam o sobie mówi. Później jednak zmieniłam zdanie, ponieważ te pierwszoplanowe postacie dają nam się poznać właśnie poprzez akcję książki i wzajemne interakcje.

Dużym plusem książki są czarno-białe rysunki Tomasza Lipki, który skromną, prostą kreską, potrafił zbudować nastrój i napięcie tak samo umiejętnie jak autor powieści. Świetnie wpasowują się w całość i bardzo mi się spodobały. Podobnie jak okładka: piękna, trafna i klimatyczna.

“Na krańcach luster” to książka, do której na pewno jeszcze kiedyś wrócę. Warto, ponieważ za każdym razem można w niej odkryć coś nowego, doszukać się czegoś, czego za pierwszym razem nie wyłuskaliśmy. Powieść wędruje na moją półkę oznaczoną opisem “ulubione”. Ma niesamowitą atmosferę, lekko ezoteryczną, często wywołującą ciarki na plecach. I do tego Paryż i jego klimatyczne uliczki – cudowny.

Polecam z czystym sumieniem i czekam na kolejne książki spod pióra Piotra Ferensa. Jeśli będą podobne do tej, wezmę w ciemno.

*cytaty pochodzą z książki
**recenzja ukazuje się w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.