Tag Archives: PNGiSAM

“Kieszenie przeszłości” Aneta Rzepka

Jakiś czas temu obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie sięgnę po żadne powieści obyczajowe, ponieważ zwyczajnie mnie one nudzą. Ale tym razem zaciekawił mnie mocno opis i fragment książki, więc postanowiłam ją jednak przeczytać. No i nie żałuję.

Bohaterkami “Kieszeni przeszłości” są dwie dziewczyny: Ola, obecnie pani prezes rodzinnej firmy oraz Kornelia, maturzystka. Obie borykają się w życiu z różnymi przeciwnościami losu. Ola, która od dziecka czuje się gnębiona przez własnego ojca (zarówno psychicznie, jak i fizycznie), ciągle dąży do doskonałości. Bycie idealną to cel jej życia, we wszystkich właściwie jego aspektach. Biorąc przykład ze związku własnych rodziców, Ola woli nie wiązać się z mężczyznami. Jej związki są przelotne, przygodne i nic nie warte, oparte jedynie i wyłącznie na szybkim seksie. Kornelia natomiast musi stawić czoła nie tylko swoim własnym demonom, ale również tym, które dręczyły jeszcze kiedyś jej matkę. Kornelia jest dziewczyną subtelną i delikatną, tkwi w związku z chłopakiem, który brakiem szacunku i brutalnością usiłuje ją całkowicie od siebie uzależnić. Na szczęście za namową przyjaciółki Kornelia w końcu z nim zrywa i niedługo potem wiąże się z kimś innym.

W powieści szybko pojawiają się też Marcin i Błażej. Marcin, dotychczas bawidamek, lubujący się w krótkich, typowo erotycznych przygodach z kobietami, teraz zafascynowany jest cichą i delikatną Kornelią. Błażej z kolei zwraca uwagę na Olę.

Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni kilku miesięcy. Oczywiście wymieniona przeze mnie czwórka bohaterów, to nie wszystkie postaci “Kieszeni przeszłości”. Spotkamy tu jeszcze przyjaciół głównych bohaterów, matkę Oli – Katarzynę, babcię Kornelii, znajomych, sąsiadów i kilka osób, które wywierają ważny wpływ zarówno na akcję książki, jak i na jej bohaterów. A sama książka liczy sobie trzysta pięćdziesiąt stron i dzięki krótkim podrozdziałom, czyta się bardzo szybko.

Minusy? Mnie osobiście drażniła narracja. Rozdział czytamy w trzeciej osobie, za chwilę mamy przeskok do osoby pierwszej i już za moment ponownie czytamy o kimś w osobie pierwszej, ale opowiada już kto inny niż przez chwilą. Nie lubię zabiegów tego rodzaju. Burzą one rytm całości, wprowadzają bałagan i chaos. Chwilami czułam się przez te zmiany jakbym oglądała program typu “Szpital” albo “Ukryta prawda”. Programów w tym stylu też nie lubię: akcja i za chwilę reakcja w formie wypowiedzi wszystkich zainteresowanych. Jest to uciążliwe i do książki w ogóle mi nie pasuje. W samej historii, która toczy się w paru różnych aspektach, pojawiało się zbyt wiele zbiegów okoliczności – czy to wada? Chyba nie, ale po prostu zwróciłam na to uwagę.

Nie podobało mi się też, że o pewnych sytuacjach dowiadywaliśmy się z opisów autorki, ale już po fakcie. Choćby o wizycie w pracowni plastycznej, o pobycie jednej z bohaterek w szpitalu, o jakiejś poważniejszej sprzeczce. Zamiast skonfrontować bohaterów ze sobą lub daną sytuacją, autorka po prostu krótko pisze, że wydarzyło się wczoraj to i to. I na ogół zamyka ów opis w dwóch, trzech zdaniach. Czasem też pewne dialogi brzmiały sztywno, ale to akurat naprawdę tylko czasem.

Książka mi się spodobała. Autorka ma lekki, przyjemny styl pisania, który łatwo wpada w oko i ucho i który jest bardzo miły w odbiorze. To lekkie pióro pani Anety sprawia, że książkę czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Porusza ona ważne, współczesne problemy ludzi nie tylko młodych, ale w każdym wieku. Pokazuje, że za błędy każdy z nas musi odpokutować. Pokazuje też, że każdy, niezależnie od sytuacji, zasługuje na drugą szansę i że jeśli taka szansa zostaje nam dana, naprawdę warto z niej skorzystać. Druga może się już nie pojawić.

“Przeszłości nie zmienisz. Trzeba żyć teraźniejszością, stawiać czoła dzisiejszym problemom i robić wszystko, aby przyszłość była szczęśliwa”.

Chwilami reakcje bohaterów wydawały mi się dziwne lub mocno przesadzone. Zamiast wyjaśnić sprawę i porozmawiać, wstają i zwyczajnie wychodzą. Ot tak, po prostu.

Przyznaję jednak, że historia dwóch przyjaciółek wciągnęła mnie i z zainteresowaniem śledziłam ich perypetie. Zwłaszcza, że problemy, z jakimi się one zmagają, są bardzo uniwersalne i mogłyby dotknąć większości z nas. Uniwersalne są też historie obu kobiet. Gama uczuć, jakie im towarzyszą, od miłości do nienawiści, tak samo pojawia się w życiu wielu ludzi. Takich kobiet jak Ola i Kornelia z pewnością jest wiele wśród nas. Na dobrą sprawę każda z nas mogłaby taka być. One też przeżywają rozterki dnia codziennego, mają kłopoty, obawy, przeżywają radości, odnoszą sukcesy i ponoszą porażki. Mają marzenia. Do spełnienia niektórych dążą za wszelką cenę, inne chowają głęboko w sercach, bojąc się rozczarowań.

Bohaterów autorka nakreśliła całkiem dobrze, są oni realistyczni i prawdziwi, nie wyidealizowani, obdarzeni zarówno zaletami, jak i wadami. Nie sprawiają wrażenia postaci wydartych z innego świata, nierealnych, a już na pewno nie są krystalicznie doskonałe. A to oczywiście przydaje autentyczności całej książce.

“Kieszenie przeszłości” to zwyczajna, choć ciekawa i wciągająca powieść obyczajowa (raczej dla kobiet), bez fajerwerków i mocnych zwrotów akcji. I choć pewne wydarzenia opisane przez autorkę wydały mi się w lekturze z lekka naciągane, to sądzę, że i tak warto po nią sięgnąć i przeczytać. Polecam.

*cytat pochodzi z książki
**opinia powstała na potrzeby akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Hipnoza” Bartłomiej Basiura

Po przeczytaniu “Ucznia Carpzova” (moja recenzja: http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=1961), nabrałam ochoty na pierwszy tom cyklu powieści, których bohaterką jest policjantka Maria Kozielska. “Hipnoza” to właśnie pierwszy tom trylogii, a na całość składają się kolejno: “Hipnoza”, “Uczeń Carpzova” i “Zamknięta prawda”. Z początku żałowałam, że zaczęłam czytać od środka, ale ponieważ każda książka stanowi odrębną historię, można po nie sięgać osobno i niekoniecznie po kolei.

“Hipnoza” to kryminał w dobrym, klasycznym wydaniu. Mamy morderstwo, mamy nieuchwytnego zabójcę i policję, która wobec jego okrucieństwa i wyrafinowania, często jest bezradna.

“Znaleźliśmy się w środku gry, tyle że to nasz rywal nadal trzyma piłkę, a my nie mamy pojęcia, jak mu ją odebrać (…)”.

Kiedy okazuje się, że morderca jest prawdopodobnie seryjnym zabójcą (bo z początku policja nie jest tego taka pewna), do śledztwa, prowadzonego przez Marię Kozielską, włącza się Paweł Kownacki, zaskakujący swymi metodami przesłuchiwania świadków i podejrzanych oraz Dorota Maj, psycholog. Niestety pomimo tego wsparcia, zabójca nadal pozostaje gdzieś na wolności.

Książka trzyma w napięciu od pierwszych stron, choć chwilami pewne opisane w niej sytuacje mnie nużyły. Zwłaszcza te z Pamiętnika filozofa. Pod koniec jednak nabierają one dodatkowego znaczenia. Zupełnie jakby otworzyły nam się oczy i na pewne sprawy – a tutaj na fragmenty powieści – patrzylibyśmy z zupełnie innego punktu widzenia. Nie mówiąc już o tym, że od samego początku książki, nieustannie zastanawiamy się, kim jest ów filozof, dzielący się z nami swoimi przemyśleniami.

“Podejdź do lustra, spójrz prawdzie w oczy – spójrz w swoje oczy. Wejdź w stan hipnozy – wtedy zabawa nabierze innego wymiaru!”

Autor rzeczywiście zahipnotyzował czytelnika, zwodząc go i podrzucając mu fałszywe tropy. Kiedy czytam kryminał czy powieść sensacyjną z zabójstwem w tle, bezwiednie usiłuję namierzyć mordercę. Tutaj było to niezmiernie trudne, ponieważ… zabrakło mi podejrzanych. Owszem, jest w powieści parę osób, na które wskazują poszlaki i na których możemy się skupić, ale do mnie jakoś żadna z nich jako morderca nie przemawiała i w końcu ze zdumieniem uznałam, że właściwie nie mam podejrzanego. Koniec książki położył mnie na łopatki. Kiedy już sądziłam, że mamy zabójcę, a wątki powieści zostały właściwie pozamykane, autor zrzucił istną bombę. Aż przeszły mnie ciarki, bo nagle wszystko stało się jasne, a niektórzy bohaterowie okazali się zupełnie kimś innym, niż dotąd sądziłam. I stało się to nie na jednym, a na wielu poziomach. Po prostu autor tak zamydla nam oczy, że nie dostrzegamy tego, co istotne. Przyznaję, że byłam bardzo mocno zaskoczona finałem, ponieważ tego, co nastąpiło, zupełnie, ale to zupełnie się nie spodziewałam. Zarówno książka, jak i sam autor, byli tutaj tak mocno nieprzewidywalni, że wbijają czytelnika głęboko w fotel.

Postać Marii Kozielskiej, policjantki, nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle innych bohaterów. Odniosłam wrażenie, że kobieta jest wręcz niepewna własnych umiejętności. Jakby stale obawiała się, że zawiedzie siebie samą, swoją rodzinę i kolegów z pracy. Lekko rozchwiana, może nawet przestraszona i zdezorientowana pogonią za nieuchwytnym i bardzo inteligentnym mordercą. Nie jest wcale zatwardziałą policjantką, która nie zawaha się przed niczym i przed nikim i żadna sytuacja nie jest w stanie jej złamać. Przeciwnie, Maria jest prawdziwą postacią, autentyczną, chwilami pełną sprzeczności. Początkowo zaniepokojona morderstwami, później przerażona, gdy staje z mordercą twarzą w twarz.

“Cokolwiek będziesz robił, rób to mądrze, abyś przy okazji sam nie stał się ofiarą”.

Autor umiejętnie prowadzi nas w zawiłości skomplikowanej intrygi, by na koniec kompletnie nas zaskoczyć. Chwilami jednak akcja książki nieco mnie nużyła, choć sama książka napisana jest bez zarzutu, umiejętnie i z polotem. Jeśli mam porównywać, to “Uczeń Carpzova” bardziej mnie zaciekawił. “Hipnoza” jest dobrze skonstruowaną powieścią kryminalną, z wieloma wątkami pobocznymi i złożonymi postaciami. Podobał mi się stale towarzyszący nam podczas czytania klimat grozy. Ta specyficzna, nieuchwytna atmosfera, która nie opuszcza czytelnika nawet na moment podczas lektury dobrego kryminału czy thrillera. To właśnie ona sprawia, że książkę ciężko odłożyć. O “Hipnozie” też ciężko zapomnieć. To pozycja dla miłośników gatunku, ale tak sobie teraz myślę, że również dla pasjonatów psychologii.

* cytaty pochodzą z książki
** opinia pojawia się na potrzeby akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Katastrofa i ametysty” Andrzej Wąsiewicz

Bardzo niewiele jest książek, po które sięgnęłam i nie dałam rady przeczytać ich do końca. Nawet te, którymi w jakiś sposób się rozczarowałam, spodziewając się czegoś lepszego czy wręcz innego, jakoś tam męczyłam do końca, ewentualnie z mniejszą pasją kończyłam i w końcu odkładałam. Wiele było też takich, które rozkręcały się w trakcie czytania, po pięćdziesięciu czy stu stronach i kończyłam je usatysfakcjonowana, że wytrwałam i się nie poddałam.

Tutaj niestety poległam.

Byłam bardzo wytrwała. Trwało to dwa tygodnie z przerwami (na jedną powieść obyczajową i jeden thriller). Przykro mi to pisać, ale książka “Katastrofa i ametysty” w ogóle mnie nie wciągnęła. Sięgnęłam po nią, bo bardzo mało wiem o Indiach i pomyślałam, że powieść osadzona w tamtejszych klimatach, będzie ciekawym doświadczeniem. Tymczasem o samych Indiach niczego się z niej nie dowiemy. Już sam początek książki, opis kolacji, rozciągający się na przeszło trzydziestu stronach, kompletnie mnie nie zainteresował. Pomyślałam jednak, że w końcu każda książka jakoś się zaczyna i niekoniecznie zawsze musi być to trzęsienie ziemi. Przeczekałam więc ową międzynarodową kolację, ale dalej wcale nie było lepiej.

W książce znajdziemy bardzo niewiele dialogów. Prowadzona jest ona w formie bardzo opisowej, nawet rozmowy są często po prostu opisane, kto co powiedział i dlaczego i jak zareagował ten drugi. Do mnie osobiście to nie przemawia, takim rozmowom brakuje emocji, przez co zarówno akcja, jak i bohaterowie, strasznie się spłaszczyli i nabrali dziwnej bezbarwności, która mnie zupełnie nie przekonała. Przez wspomnianą opisowość książka brzmi jak raport z katastrofy i jej zawiłości, a nie jak powieść, którą w końcu książka jest. Podczas samej katastrofy zabrakło fajerwerków, sensacji, akcji. Tutaj większość informacji podawana jest sucho i zimno – jak w wieczornych “Wiadomościach”.

Po względem wydania nie jest źle, tu i tam brakowało jakiegoś przecinka, ale ogólnie wygląda to dobrze. Mam jednak poważne zastrzeżenie co do okładki. Okładka, czyli tajemniczy fragment twarzy pewnej kobiety, wygląda identycznie jak okładka wydanej przez wydawnictwo Prószyński i S-ka powieści “Panna młoda” (Nike Farida, http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,70836), którą można kupić od przeszło pół roku w wydawnictwie i księgarniach. Zmieniły się tylko kolory chusty i tęczówki oka. Przyznaję, że przyjrzałam się obu okładkom bardzo dokładnie, policzyłam nawet rzęsy na obu powiekach i właściwie mogę stwierdzić, że jest to ta sama grafika, tylko ze zmienioną kolorystyką. Cóż, nie podoba mi się taki zabieg. Wydanie książki z niemal identyczną okładką po pół roku od tej, która ukazała się poprzednio, jest mocno niesmaczne. A myślę, że wydawcy dobrze wiedzą, co ukazuje się w konkurencji na rynku i tych konkurencyjnych wydań nie przegapiają.

“Katastrofa i ametysty” to książka wyłącznie dla miłośników awiacji. Opisy kolejnych technicznych zagwozdek samolotu i jego usterek, są na dłuższą metę mocno nużące i przypominają dokumentalny serial “Katastrofy w przestworzach”, tylko że bez tego dreszczyku emocji i są tutaj bardziej rozwleczone.

Pomimo przeczytania dwustu stron (książka ma ich czterysta), nie zdołałam się wciągnąć w akcję. Przykro mi to pisać, ale w tej powieści właściwie nie ma żadnej akcji. Przyznaję bez bicia, że nie doczytałam jej do końca i już nie doczytam.

*książkę przeczytałam dzięki akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Dziwadełka” Renata Korga

Ponownie z chęcią sięgnęłam po książeczkę dla dzieci, która dopiero się ukaże. Jest to cieniutka antologia wierszyków, humorystycznych i zabawnych, poruszających codzienne dziecięce sprawy. Książka zamyka się w czterdziestu stronach i zawiera czternaście utworów.

“Tam gdzieś, gdzie wy nie wiecie,
dziwne bajki echo plecie!
Baja dziwne opowieści,
niesie w lesie różne wieści (…)”.

Autorka pisze o snach, o psotach, o zwierzątkach, o wymyślonych przez dzieci stworkach i o pluszowych zabawkach. Porusza również ważne dla dzieci dylematy, na przykład, kim chciałyby zostać, kiedy dorosną albo dlaczego dorośli tak bardzo różnią się od dzieci. Tłumaczy kim jest naukowiec czy zoolog, w zabawny sposób przedstawia, czym jest bałagan i jak go uniknąć, pokazuje moc zwykłego uśmiechu. Wszystkie wierszyki autorka opatrzyła swoimi własnymi rysunkami, prostymi i kolorowymi, które z pewnością spodobają się młodszym czytelnikom. Gdzieniegdzie obrazki nie pasują do tematu tekstu, na co zwróciła uwagę moja siedmioletnia córka. Bo na przykład autorka pisze o ludokrasku, podając jego dokładny opis, a pod tekstem widzimy żółwia. Z kolei przy wierszyku o ufoludku mamy ślimaka. Dzieci, jako uważni obserwatorzy, z całą pewnością to zauważą i pewnie będą pytać, dlaczego tak jest.

Ponieważ wierszyki są rymowankami, czyta się je szybko i przyjemnie, przy tym pełne humoru i zabawnych słówek, niejednokrotnie wywoływały salwy śmiechu u mojej córki. Rzeczywiście są zabawne i jednocześnie poruszają zwyczajne, codzienne sprawy. Co ważne: dziecięce sprawy.

“Dlaczego bluzki zawsze wchodzą na mnie na lewą stronę?
I jak to jest, że zawsze biorę bezdomne pająki w obronę?
Dlaczego mama krzyczy, gdy dokarmiam cukrem muchy?
A już nie mówię jak się burzy za to, że pająkom pasę brzuchy!
Nie rozumiem, dlaczego ślady z błota same robią się na dywanie…
I jak to jest, że tylko mnie przy stole ogarnia ziewanie? (…)”.

Dzieci przekonają się, że nie tylko im wylewa się picie, papierki lecą na podłogę, w szafkach robi się bałagan, a buty jakoś tak same ciągną do kałuż po deszczu. Zobaczą też, że dzięki sile wyobraźni można świetnie się bawić, rysować wyjątkowe obrazki i wymyślać niestworzone historyjki z ciekawymi i nietuzinkowymi bohaterami. Wierszyki, jak na literaturę dziecięcą przystało, są bardzo kolorowe. Widać, że autorka zna dziecięce rozterki i problemy, dzięki czemu zawarte w wierszykach rozwiązania wydają się autentyczne i realne – dzieciom na pewno się to spodoba.

Samo wydanie książeczki nie powala może na kolana swoją urodą, jest to spięty zszywkami zeszyt, ale w środku znajdziemy za to kredowy papier i dużą, wyraźną czcionkę. Dzieciom zapewne spodobają się fantazyjnie pisane tytuły wierszyków i numery stron. Duża czcionka pomoże w samodzielnym czytaniu nieco starszym dzieciom, powiedzmy sześcio- czy siedmioletnim. I choć uważam, że odbiorcą wierszyków pani Renaty są głównie dzieci w wieku przedszkolnym, to z pewnością rozbawią one i spodobają się również szkolniakom. A ponieważ wiemy, że wspólne czytanie zbliża, to i rodzicom zapewne lektura przypadnie do gustu. Polecam te sympatyczną i prostą w odbiorze książeczkę najmłodszym czytelnikom i ich opiekunom.

*cytaty pochodzą z książki
**recenzja powstała w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Horror na Roztoczu” autor zbiorowy

Jako nastolatka zaczytywałam się w powieściach Grahama Mastertona, Jamesa Herberta i Clive’a Bakera. Lubiłam  to oderwanie od rzeczywistości i podążanie za bohaterami horrorów, czasem dość tandetnych i mniej ciekawych, ale  zawsze wciągających. Do tej pory chętnie sięgam po opowiadania i powieści grozy, poszukując w nich dreszczyku  emocji, lęku, może czegoś mocno wykraczającego poza granice codzienności i zasad moralno-społecznych. Po  “Horror na Roztoczu” sięgnęłam z ciekawością, spodziewając się zastrzyku adrenaliny czytelniczej i zniknięcia na  chwilkę w czeluściach kart książki.

“Horror na Roztoczu” to zbiór siedemnastu opowiadań grozy. Mamy tu jedenastu autorów i trzynastu ilustratorów.  Opowiadania są mocno zróżnicowane, każde o czymś innym, każde z innymi bohaterami. Zbiorowy autor to raczej  zaleta antologii. Kilka opowiadań zapadło mi mocno w pamięć, ale były też takie, które mnie zwyczajnie znudziły,  na szczęście takich było znacznie mniej. Te, o których pamiętam do teraz, to “Kościół”, “Szambo”, “Pająk” i  “Świadomość”.

Pierwsze trzyma nas w napięciu od początku do końca, nie opisując i nie pokazując niczego zbędnego, przez co czyta  się je szybko i z zainteresowaniem, wsiąkając w klimat mrocznego, ciemnego i prawie opustoszałego miasteczka, a  potem zapomnianego, budzącego lęk, starego kościoła. Kościół ponoć skrywa w swoich podziemiach tajemnicze drzwi,  których nie da się otworzyć. Co jest za owymi drzwiami – nasi bohaterowie, nastoletni chłopcy – nie wiedzą, ale  słyszeli różne przerażające historie, które podpowiadają, że w środku ponoć stoją trumny. Postanawiają tam wejść, ale okazuje się, że coś w bardzo dziwny sposób wpływa na ich świadomość i to, co widzą, nie jest do końca takie, jakie im się wydaje. Jako pierwsze opowiadanie antologii, “Kościół” wprowadza nas w nastrój grozy i zachęca do czytania dalszych historii.

“Szambo” i zatkane rury oraz wydobywające się z nich różne dziwne dźwięki, z pewnością zjeżą Wam włosy na  głowie. Nie mogę tutaj napisać więcej bez spoilerów, więc pozostawiam to opowiadanie bez dalszych, zbędnych opisów i zachęcam do przeczytania. Tylko  wstrzymajcie oddech.

Największe zniesmaczenie i wręcz odrazę, wzbudziło we mnie opowiadanie pt.: “Pająk”. I mimo, że nie boję się i nie brzydzę pająków, to tutaj trudno było mi się nie skrzywić i przejść obok tekstu obojętnie. Nie zdradzę za dużo, ale  powiem, że bohaterem opowiadania jest ośmioletni chłopiec, który zaprzyjaźnia się z pająkiem. Niby nic, ale pająk  ten, to nie taki zwykły mały pajączek z ogródka, to zła istota, która terroryzuje chłopca i nazywając się jego  przyjacielem, zmusza go do tego, by chłopiec nosił go ze sobą wszędzie… we własnych ustach. Cóż… Obrzydzenie  gwarantowane. I właściwie na tym też polega dobrze napisany horror, że nie tylko leje się wokół krew i latają flaki,  ale tekst potrafi w człowieku wywołać skrajne oburzenie, obrzydzenie i wstręt. A biorąc jeszcze  pod uwagę końcówkę opowiadania i dość plastyczne opisy, nie zapomnicie tego opowiadania dość długo.

“Świadomość” to historia osadzona w niedalekiej przyszłości, kiedy to ludzie – by spowolnić starzenie się – na czas snu  przenoszą swoją świadomość do małego urządzenia. Tak robi matka pewnego niemowlęcia. Tylko co się stanie,  kiedy urządzenie zawiedzie i ta świadomość nie może wrócić? A ciało czeka i dzieją się z nim w międzyczasie  paskudne rzeczy?

Jeśli chodzi o całość, to historie są dobrze skonstruowane, lekko się czytają, większość z nich wciąga i dla fana  gatunku jest to z pewnością interesująca pozycja, przy której można się zrelaksować i dobrze bawić. Kilka literówek,  które się po drodze trafiły, nie utrudnia czytania, jest ich niewiele, a większych błędów nie znalazłam. Styl autorów  jest dobry i historie dobrze się czyta. Są to niedługie opowiadania, a książka ma trochę ponad trzysta stron.  Kompletnie nie wciągnęły mnie może dwie czy trzy historie, resztę czytałam z przyjemnością.

Jeśli jednak miał to  być horror, taki z krwi i kości, to nie do końca to wyszło, choć faktycznie klimat grozy na stronach książki mocno się  panoszy. Znacznej większości historii “Horroru na Roztoczu” zabrakło takiego silnego trzęsienia ziemi, które by nami  porządnie wstrząsnęło, choć często kończyły się one zaskakująco i mroziły krew w żyłach. Mogło być ociupinkę bardziej krwawo, nie pogardziłabym.

Dużym plusem zbioru są ilustracje – czarno-białe rysunki, klimatyczne i często przerażające, wpływające mocno na  nasze wyobrażenia o danym opowiadaniu, jako że są wstępem do nich i ukazują mniej więcej, o czym będziemy  czytać.

Książkę oceniam na plus, bo ciekawie spędziłam przy niej czas, a atmosfera opowiadań jest ciemna, ponura i chwilami naprawdę mroczna. Polecam fanom gatunku, horroru i powieści grozy.

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.