Tag Archives: Thriller

“Krucyfiks” Chris Carter

Thriller to zdecydowanie mój ulubiony gatunek literacki. Rzadko jednak zdarza mi się natrafić na taką książkę, od której ciężko byłoby mi się oderwać pomimo dreszczy, jakie wywołuje akcja. “Krucyfiks” jest właśnie taki.

Książkę kupiłam już dawno, ale były inne w kolejce i musiała ona swoje odczekać. Czekała długo, ale gdy wreszcie zaczęłam ją czytać, skończenie jej zajęło mi dwie noce. Noce, podczas których zastanawiałam się czy w ogóle pójdę spać…

Robert Hunter, detektyw wydziału zabójstw w Los Angeles, dostaje właśnie nowego partnera – Carlosa Garcię, z którym prowadzi sprawę brutalnego morderstwa. Ofiarą jest młoda kobieta, którą zabójca żywcem obdarł ze skóry. Na karku ofiary Hunter znajduje wycięty podwójny krucyfiks, co sprawia, że krew krzepnie mu w żyłach. Ta sprawa i sposób działania zabójcy do złudzenia przypominają mu morderstwa sprzed paru lat, nad którymi pracował. Krucyfiks – bo tak nazwano wówczas mordercę, wycinał na ciałach ofiar identyczne symbole. Policja go wówczas ujęła i został on stracony. Kto więc morduje dzisiaj? Czy ten, który pojawił się po paru latach, to naśladowca Krycyfiksa czy też zabójca wrócił zza grobu?

str. 40 – “Kiedy strumień światła latarki padł na jej odsłoniętą szyję, przez głowę Huntera przeleciało tornado znaków zapytania. Blady jak ściana, patrzył na jej kark z niedowierzaniem.
Garcia niewiele mógł dojrzeć z miejsca, w którym stał, ale przeraził go sam wyraz oczu Huntera. Nieważne, co zobaczył, ważne że strach malujący się na jego twarzy przyprawiał o dreszcze”.

Hunter wraz z Garcią prowadzą szeroko zakrojone śledztwo, odkrywając pewne fakty z przeszłości skazanego Krucyfiksa i usiłując doszukać się jakichś śladów, odnajdują coś, co rzuca mroczny cień na ówczesne dochodzenie. Dzisiejsze śledztwo też wcale nie jest łatwe, ponieważ morderca bardzo dokładnie sprząta miejsca zbrodni, nie zostawia po sobie żadnych, najmniejszych nawet, śladów – prawdopodobnie działa w rękawiczkach. Nikt też nie potrafi podać jego rysopisu. Żadna z osób, które zaatakował, nie przeżyła.

Robert Hunter widział już wiele okropieństw, mnóstwo cierpienia i do tej pory sądził, że niewiele rzeczy może go poruszyć. Jednak brutalność i bezwzględność, z jaką działa morderca, przeraża nawet jego.

str. 213 – “Wszystkie latarki skierowano na leżącego bezwładnie na przednim siedzeniu mężczyznę. Oczy miał zamknięte, głowę wciśniętą w zagłówek, na wpół otwarte usta i wargi w kolorze ciemnej purpury. Z oczy, niczym łzy, płynęły po policzkach krople krwi. Nie miał koszuli, a całe jego ciało pokrywały krwiaki”.

Wygląda na to, że pomimo kolejnego zabójstwa, policja nie zbliżyła się do ujęcia sprawcy nawet na krok. Sfrustrowany Hunter odczuwa głównie złość. Złość na siebie samego, na swoją bezradność i na brak jakichkolwiek sposobów na to, by zdemaskować mordercę. Cierpi na bezsenność, twierdząc że otrzymał ją wraz z pracą.

Jego nowy partner, Carlos Garcia, dopiero zaczyna swoją karierę w wydziale zabójstw. Policjanci dobrze się ze sobą dogadują, więc siłą rzeczy również dobrze im się współpracuje. Ze względu na specjalny status sprawy i podejrzenie, iż zbrodni dokonuje naśladowca Krucyfiksa, detektywi otrzymują do swojej dyspozycji osobne biuro, w którym pracują, a efektami dochodzenia dzielą się wyłącznie ze swoim szefem.

Powieść trzyma w napięciu od pierwszych słów. Akcja rozpoczyna się trupem, a potem jest jeszcze bardziej mrocznie i niebezpiecznie. Obrazowe opisy, jakimi posługuje się autor oraz skomplikowana intryga wciągają bez reszty. Równolegle ze śledztwem, w powieści toczy się też prywatne życie detektywów, głównie uczestniczymy w życiu Roberta Huntera. Sceny prywatne są bardzo umiejętnie wplecione w akcję powieści, wszystko dzieje się naturalnie i w sposób zupełnie niewymuszony. Osobiście podobało mi się zaglądanie w prywatne życie bohaterów – dzięki temu mocniej się do nich przywiązujemy, lepiej ich poznajemy, no i bardziej się o nich martwimy, gdy przyjdzie im stanąć oko w oko z psychopatycznym mordercą. Bardzo polubiłam detektywa Huntera. Geniusz, który wszystkie szkoły ukończył przed czasem i z wyróżnieniami, którego pracę dyplomową FBI włączyła do listy lektur obowiązkowych dla przyszłych agentów. Sprawny fizycznie, inteligentny, dowcipny, jednocześnie bezkompromisowy i bez reszty oddany swojej pracy. Wszystkie te cechy czynią z niego doskonałego detektywa, jednego z najlepszych w wydziale.

“Krucyfiks” to pierwsza książka z cyklu o detektywie Hunterze i jednocześnie debiut autora. Jeśli reszta książek Chrisa Cartera jest utrzymana na podobnym poziomie, to już się ogromnie cieszę na myśl o lekturze. Zwłaszcza że drugi tom pt.: “Egzekutor” już czeka na mnie na półce.

Intryga w “Krucyfiksie” to przemyślana i dobrze poprowadzona historia o wielu wątkach i choć na końcu wszystko wydało mi się nagle takie logiczne i proste, to w trakcie lektury nawet przez myśl mi nie przeszło, że mordercą jest właśnie ta osoba, a nie jakaś inna. Nie wiem czy to dlatego, że mordercą okazał się ktoś, kto wydawał mi się zupełnie poza wszelkim podejrzeniem czy też raczej dlatego, że autor zrobił wszystko, by czytelnik zbyt szybko nie odkrył prawdy. Od książki nie można się oderwać. Najchętniej bym ją czytała w każdej – dosłownie: każdej – wolnej chwili, jaką tylko miałam, ale ponieważ było to niemożliwe, zarwałam dla niej dwie noce. Nawet kiedy ją odkładałam, myślami ciągle krążyłam w jej pobliżu i nie mogłam się doczekać, kiedy znowu do niej wrócę.

Lekkie pióro autora, prosty, potoczny język i krótkie rozdziały, sprawiają że powieść czyta się błyskawicznie i łatwo. Znalazłam tutaj to szczególne napięcie i mroczny klimat, którego szukam w książkach od czasu gdy przeczytałam “Chirurga” Tess Gerritsen i “Cięcie” Veita Etzolda. To bardzo dobry thriller, z psychopatycznym seryjnym mordercą, nieuchwytnym, okrutnym, nie znającym litości i nie mającym żadnych, najmniejszych nawet, wyrzutów sumienia. W paru słowach: jest to kawał dobrej, mocnej lektury. Bardzo ciekawej, wciągającej, zachęcającej do sięgnięcia po dalsze książki z cyklu.

str. 378 – “Wiedzieli, że każdy kolejny bezowocny dzień przybliża ich do chwili, gdy otrzymają kolejny telefon – a ten oznaczać będzie następną ofiarę. Wszyscy, z komendantem włącznie, zaczynali tracić cierpliwość (…). Ciężar śledztwa zaczynał ich powoli przygniatać”.

Chris Carter to autor o bardzo przebiegłym umyśle, pcha czytelnika w labirynt domysłów, podsuwa przeróżne tropy, podrzuca wskazówki. Gra, jaką prowadzi z Hunterem zabójca, staje się również udziałem czytelnika. I nie jest to wcale łatwa gra, bo tropy, na które natrafiamy, prowadzą w ślepe uliczki lub każą nam wysnuwać wnioski, które zdają się nam zwyczajnie bezsensowne. Nie we wszystko powinniśmy wierzyć, zwłaszcza że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda.

“Krucyfiks” to mroczny thriller dla każdego fana tego gatunku. To książka, która pochłonie Was bez reszty, powieść, która nie pozwoli Wam iść spać bez przeczytania choćby jednego rozdziału. Bardzo gorąco polecam.

*cytaty pochodzą z książki

“O świcie wzięłam psa i poszłam…” Kate Atkinson

Jak tylko zobaczyłam okładkę tej książki, wiedziałam że warto się nią zainteresować. No i ten niesamowicie intrygujący tytuł…

Akcja tej nietypowej powieści rozgrywa się równolegle w roku 1975 oraz w czasach współczesnych. Pewnego dnia szefowa ochrony jednego z marketów, policjantka na emeryturze, Tracy Waterhouse, widzi w tłumie kobietę z dziewczynką. Już na pierwszy rzut oka widać, że mała jest szarpana, popychana i że się boi. Tracy nie potrafi nie zareagować. Ta jedna reakcja, jedna decyzja, spontaniczna i nieprzemyślana, zmieni całe jej życie. Czy na lepsze? Czy zamiana ciepłej i raczej spokojnej posady, na życie bliskie życiu uciekiniera, to dobry wybór? Czy przehandlowanie własnego spokoju, balansowanie nad przepaścią, ryzykowanie własną wolnością, jest warte poświęcenia? Tracy podejmuje decyzję szybko, bo też okoliczności nie pozwalają jej na nic innego.

W międzyczasie, prywatny detektyw Jackson Brodie, poszukuje korzeni swojej – niegdyś adoptowanej – klientki, Hope McMaster. Kobieta chce się dowiedzieć, kim byli jej biologiczni rodzice, jak się nazywali i skąd ona sama pochodzi.

W pewnym momencie losy Jacksona i Tracy krzyżują się ze sobą.

Jednocześnie i równolegle podglądamy śledztwo policji w sprawie zabójstwa prostytutki z 1975 roku. Jest to również powrót do czasów, kiedy Tracy Waterhouse pracowała jeszcze w policji. Pamięć o tamtym dochodzeniu do dziś nie daje kobiecie spokoju. Na miejscu zbrodni bowiem znaleziono małego chłopca, który najwyraźniej przebywał ze zmarłą matką w mieszkaniu przez około trzy tygodnie. Przestraszony i głodny, całkowicie zagubiony, wydaje się być jedynym świadkiem zbrodni popełnionej na własnej matce. Czy widział mordercę? Czy widział, jak matka umierała? I czy jest w stanie wskazać winnego? Tracy usiłuje się z nim porozumieć, ale z wiadomych powodów dziecko potrzebuje teraz ciepłego posiłku i namiastki poczucia bezpieczeństwa, a nie krzyżowego ognia pytań. Po latach Tracy nadal nie zna jeszcze wielu odpowiedzi na ówczesne pytania o chłopca i tamte wydarzenia.

Jackson tymczasem podąża ślepymi tropami i wciąż nie może natrafić na żaden ślad dawnego życia swojej klientki.

str. 181 – “Jackson mógłby przysiąc, że trzyma w ręku zdjęcie młodej Hope McMaster. Odwrócił je. Nic. Żadnego nazwiska ani daty, chociaż instynkt mówił mu, że się nie myli. Było to przemożne, wypływające z głębi trzewi uczucie, które pamiętał z czasów służby w policji – reakcja psa na kość, detektywa na wiarygodny trop”.

Jakby tego było mało, gdy tylko trafia na coś, co mogłoby pokazać mu kierunek, trop, natychmiast trafia na przeszkody, na mur nie do przebicia. Brodie jednak to uparty człowiek i byle co go nie złamie.

str. 369 – “Przeżył wojnę w Zatoce, Irlandię Północną i potworną katastrofę kolejową, a teraz miał zginąć jak śmieć (w rzeczy samej jak śmieć), zmiażdżony w śmieciarce”.

Za wszelką cenę Jackson usiłuje namierzyć tożsamość Hope. Czy mu się uda? I co ma wspólnego śledztwo sprzed wielu lat z przeszłością Hope McMaster? No i jaką rolę w tej sprawie odgrywa Tracy? Co łączy ją i Hope oraz zbrodnię sprzed lat?

“O świcie wzięłam psa i poszłam…” to czwarta powieść z detektywem Jacksonem Brodiem. Od razu mówię, że nie znam jeszcze poprzednich.

Dla zainteresowanych czytelników podaję kolejne tytuły, a są to: “Zagadki przeszłości”, “Przysługa” oraz “Kiedy nadejdą dobre wieści?”.

Wszystkie tomy ukazały się nakładem Wydawnictwa Czarna Owca w cyklu CZARNA SERIA. Pomimo mojej nieznajomości trzech poprzednich części o Jacksonie, nie miałam problemu z odnalezieniem się w powieści.

Nie jest to jednak książka, którą czyta się z zapartym tchem. Ale wcale nie dlatego, że jest nudna, absolutnie. To powieść dość trudna w odbiorze. Skomplikowane koligacje pomiędzy bohaterami z przeszłości i teraźniejszości, powiązania, wreszcie skoki w przeszłość – bliższą i dalszą – wcale tego odbioru nie ułatwiają. Na początku książki mamy wiele scen, które mogą nam się wydać zbędne. Następuje chaos myślowy i chwilami się gubiłam. Wierzcie mi jednak, że bez tego by się zwyczajnie nie dało. Tego rodzaju zabiegi były tu bardzo potrzebne i raczej nie można było ich uniknąć. Czasem, by zrozumieć powody, postępowanie tego czy tamtego bohatera, musimy poznać jego przeszłość oraz wydarzenia, które miały wówczas miejsce.

Bohaterów w “O świcie wzięłam psa i poszłam…” jest kilku. Niby na pierwszy plan wysuwają się Jackson i Tracy, ale poza nimi występuje tu kilka innych osób, bardzo istotnych dla całości akcji. Jak już wszystkich poznamy, przebrnięcie przez tych kilkanaście skomplikowanych scen, nie będzie takie trudne.

W powieści tej nie trafimy na krwawe sceny podrzynania gardeł czy obrazowego obdzierania ze skóry. Nie na tym polega mroczność tej pozycji. Atmosfera zagęszcza się w chwilach, gdy na jaw wypełzają sekrety i tajemnice z przeszłości. Autorka w bardzo klimatycznym stylu oddała lęki i obawy bohaterów.

str. 242 – “Zapukała ponownie, tym razem głośniej, bardziej oficjalnie. Żadnej odpowiedzi. Niepewnie nacisnęła klamkę i drzwi się uchyliły. W telewizyjnych thrillerach to zawsze zwiastowało kłopoty – za otwartymi drzwiami czekała zwykle niemiła niespodzianka (…)”.

W książce nie brakuje humoru, ale nie takiego, który sprawia, że śmiejemy się w głos. To humor sarkastyczny, głównie pochodzący od Jacksona. Tak samo sarkastyczny i cyniczny jak on sam.

Jedna rzecz mnie niesamowicie ujęła. Otóż, na samym początku, Jackson ratuje psa. Pies jest mały i poprzedni właściciel się nad nim znęcał, więc Brodie mu go zwyczajnie zabiera. Pies podróżuje z nim już do końca powieści, niejako prowadząc z nim śledztwo. Gdzie trzeba Jackson przemyca go w plecaku, poza tym dzieli się z nim jedzeniem, spaceruje i tak razem już wędrują w poszukiwaniu śladów Hope McMaster.

Jak na rasowy thriller przystało, czasem wpada tu bardziej drastyczny opis jakiegoś zabójstwa. I jak w wielu podobnych książkach, również tutaj głównym celem zabójcy są prostytutki.

str. 244 – “Pokój wypełniał zaduch jatki i zgnilizny. Zapach śmierci. Nawet twarde policyjne serce Tracy stanęło na ułamek sekundy”.

str. 294 – “- Najstarszy zawód świata – podkreślił Barry tonem światowca. – Odkąd istnieją kurwy, istnieją też ci, co je mordują. Zawsze tak było i będzie”.

“O świcie wzięłam psa i poszłam…” to powieść wielowątkowa. Spraw tutaj poruszanych jest naprawdę sporo. Dopiero w trakcie czytania okazuje się, że niektóre z nich zazębiają się i łączą ze sobą. I co mi się spodobało – a muszę nadmienić, że to moja pierwsza powieść Kate Atkinson – autorka ma niesamowity dar do wplatania subtelnego lęku do zwykłych scen, do niby – na pozór – sielskich obrazków. Moje dwa ulubione cytaty poniżej – nie dość, że są klimatyczne, romantyczne i piękne, to jednak gdzieś tam, pomiędzy wierszami, wkrada się ten lekki jak mgiełka lęk.

str. 357 – “Za oknami było ciemno. Tak ciemno, jak nigdy. Ilekroć Tracy wychodziła na zewnątrz i szła krótką ścieżką do furtki – a robiła to mniej więcej co godzinę, żeby kontrolować sytuację – czuła nad sobą bezmiar czarnego nieba wysypanego milionami gwiazd, które znikały, w miarę, jak nadciągała mgła. Wyobrażała sobie, że gdzieś tam w ciemności słychać oddech jeleni”.

str. 355 – “Zaczęło się ściemniać i w pewnej chwili zdarzył się cud: z półmroku, niczym z odległej mitycznej przeszłości, wyłonił się biały rogacz, młodzieniaszek. Nie żaden tam przebieraniec, tylko prawdziwe zwierzę. Biały jeleń (…). Zwierzę czuło się tu gospodarzem, przewyższało ją pod każdym względem. Książę wśród jeleni”.

Ogólnie styl pisarki spodobał mi się, a intrygująca, wciągająca historia sprawiła, że bardzo chciałam wiedzieć, jak to wszystko się skończy. Jak najprędzej chciałam poznać wszystkie sekrety i tajemnice, jakie w trakcie czytania wychodziły ciągle na jaw. Nie obyło się również bez mojego własnego, prywatnego śledztwa, kto mógł zabić, ale szczerze mówiąc, długo na to nie wpadałam. Miałam wprawdzie kilku podejrzanych, parę osób, ale nie zdecydowałam się na żadnego z nich i po prostu czekałam, co też wymyśliła autorka.

Jak na książkę wydaną przez Wydawnictwo Czarna Owca “O świcie (…)” pozbawiona jest błędów, literówek i wszelkich innych tego typu uchybień. Intrygująca okładka zachęca do zdjęcia powieści z półki. Opis z tyłu okładki nie zdradza zbyt wiele, ale zasiewa ziarno ciekawości, niepewności, tego czegoś, co sprawia, że decydujemy się daną książkę przeczytać.

Powieść polecam fanom powieści kryminalnych, thrillerów i sensacji, a także wszystkim tym, którzy lubią rozwiązania wszelkich zagadek szukać w przeszłości.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

 

*cytaty pochodzą z książki

“Koronkowa robota” Pierre Lemaitre

Usłyszałam o autorze już jakiś czas temu i szukałam jego książek w księgarniach, ale akurat “Koronkowej roboty” nie mogłam jakoś dostać. Na szczęście po drodze mieliśmy święta i tak książka trafiła wreszcie w moje ręce.

Zastanawiająca i niepokojąca okładka zachęca do lektury – moją uwagę zwróciła od razu. Do tego duży druk, wyraźny, wręcz kontrastowy, dla mnie super.

Bohaterem “Koronkowej roboty” jest komisarz francuskiej policji Camille Verhoeven, mężczyzna nieszablonowy, głównie przez wzgląd na swój bardzo niski wzrost oraz bezkompromisowe zachowanie i postępowanie podczas prowadzenia dochodzeń. “Koronkowa robota” to trzecia już powieść z cyklu książek o Verhoevenie. Pierwsze dwie to “Alex” i “Ofiara”. Rozpoczynanie lektury od trzecich tomów serii powoli wchodzi mi chyba w nawyk.

Na drodze Verhoevena staje tym razem wyjątkowo brutalny i okrutny, a przy tym mocno logiczny morderca. Dokonuje on przerażającej zbrodni na dwóch kobietach, o której komisarz ani przez chwilę nie może przestać myśleć. Dość szybko wpada na pomysł, że najprawdopodobniej zabójca wzoruje się na literackich zbrodniach i zbrodniarzach, dokonując dokładnie przemyślanych, a zarazem w okrutny sposób niesłychanie wiernych morderstw na kobietach, powielając morderstwa z różnych powieści kryminalnych.

Zabójca jest nieuchwytny. Nie pozostawia wskazówek, a jedynym tropem są powieści, na których ów się wzoruje.

str. 112 – “O tym, że facet wzorował się na książce. Nie pytaj mnie dlaczego, bo nie mam pojęcia. Po prostu wszystko się zgadza. Przeczytałem jeszcze raz raporty. I wszystko, co w trakcie śledztwa nie miało żadnego sensu, nagle znajduje rację bytu. Przepołowione w pasie ciało ofiary. Daruję ci absolutnie identyczne ślady przypalania papierosami czy krępowania kostek. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego morderca umył ofierze włosy. Dopiero teraz nabiera to sensu”.

Początkowo Camille Verhoeven nie ma żadnego punktu zaczepienia i błądzi po omacku. Usiłuje doszukiwać się wskazówek tam, gdzie ich nie ma, podejrzewa ludzi, którzy ledwie krzywo na niego spojrzą. Dochodzenie nabiera tempa, kiedy policjanci odkrywają, że w ich ekipie prawdopodobnie jest kret.

Sięgnęłam po “Koronkową robotę” również dlatego, że wreszcie znalazłam potencjalnie dobry thriller spoza granic Skandynawii (nie licząc książek autorów polskich), co obecnie wcale takie proste nie jest. Przyjemnie i ciekawie było śledzić metody działania i poczynania francuskiej policji i dla odmiany nie łamać sobie języka na skandynawskich nazwiskach i miejscowościach. Pierwsze strony czytało mi się wprawdzie trochę opornie, autor ma nieco ciężki styl, jednak łatwo do niego przywyknąć i książka już po chwili mocno mnie wciągnęła. Treść również nie jest najprostsza w odbiorze, ale ogólnie powieść czyta się dobrze z racji dynamicznej, szybkiej akcji i mistrzowsko zawiązanej intrygi. Wraz z Verhoevenem możemy pogłówkować i poszukać podejrzanych, którzy mogliby dopuścić się okrutnych zabójstw.

str. 199 – “O informacji znajdującej się w jego posiadaniu już od dwóch dni, jego przełożeni dowiedzieli się z prasy. Jego odwołanie nie stało już pod znakiem zapytania, teraz było pewne. Od początku tej sprawy pozostawał przez cały czas o jedną długość za wszystkim i wszystkimi. Cztery morderstwa później nie mógł się pochwalić żadnym tropem, żadnym dowodem rzeczowym. Nawet dziennikarze zdawali się lepiej zorientowani od niego”.

No i przyznaję, że ja się bardzo szybko domyśliłam, kto jest mordercą. W tekście nie ma wprawdzie wielu wskazówek co do tożsamości zbrodniarza, ale udało mi się poprawnie wytypować. Nie byłam więc zaskoczona, ale nawet potem czytało mi się bardzo dobrze i świadomość, że CHYBA wiem, kto zabija, nie zepsuła mi przyjemności z lektury.

Sama intryga oraz dochodzenie są poprowadzone bardzo ciekawie i mimo chwilowych przerysowań akcji w stylu zbyt dogłębnego i niepotrzebnego opisywania widoku za oknem, tempo akcji nawet na chwilę nie zwalnia.

Przy okazji lektury “Koronkowej roboty” poznajemy kilka dodatkowych książkowych pozycji dla maniaka thrillerów, kryminałów i sensacji. Jest tu nawet mowa o “Czarnej Dalii” Jamesa Ellroya, którą akurat mam na półce i która czeka na swoją kolej. Tytuł ten na pewno jest znany wielu czytelnikom.

“Koronkowa robota” Pierre’a Lemaitre’a to bardzo dobra pozycja dla miłośników mocnej książki, dopracowanego thrillera i powieści, które nie pozwalają się nudzić. Uprzedzam jednak, że książka zawiera sceny bardzo okrutne i brutalne oraz krwawe opisy. Co wrażliwszym odradzam, reszcie gorąco polecam.

*cytaty pochodzą z książki

“Gwiazdozbiór” Marta Zaborowska

Po poprzedniej książce autorki, którą miałam przyjemność przeczytać (“Uśpienie”, moja recenzja: http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=2157), po “Gwiazdozbiór” sięgnęłam z niemałymi oczekiwaniami. Spodziewałam się dobrej lektury, thrillera trzymającego w napięciu i miałam nadzieję, że taki właśnie będzie “Gwiazdozbiór”. Nie zawiodłam się. To świetnie skonstruowana powieść, której akcja rozpisana jest na blisko pięciuset stronach i która trzyma czytelnika w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.

“Gwiazdozbiór” to już trzeci tom perypetii policjantki Julii Krawiec. Wprawdzie przeoczyłam na razie drugą część (“Rajskie ptaki”), ale nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu podczas lektury.

Tym razem Julia tropi zabójcę dzieci ze szkoły talentów. Pierwszą ofiarą jest chłopiec, pianista, którego zwłoki zostają porzucone w pobliżu szkoły. Kilkanaście dni później ginie kolejne dziecko, a już wkrótce policja odkrywa, że morderca wybiera te dzieci, które są w jakiś sposób niepełnosprawne. Tymczasem do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie dociera tajemnicza przesyłka, a w niej rysunki przedstawiające ciała zamordowanych dzieci. To, jak wyglądają rysunki, jednoznacznie wskazuje na fakt, iż ich autor był przy zwłokach. Jest więc albo mordercą, albo jego wspólnikiem, ewentualnie obserwatorem zbrodni.

str. 348 – “Do kolejnego zabójstwa ma dojść już niedługo. Zostało jej niecałe sto dwadzieścia godzin na powstrzymanie szaleńca, który zabija co dwanaście dni. Czwarte dziecko ma zginąć dwudziestego czwartego grudnia”.

Julia mobilizuje wszystkie możliwe siły, by odnaleźć zabójcę dzieci. Niestety czas nagli, dzieci giną i każda, godzina, która może przybliżyć Julię i jej kolegów do rozwikłania zagadki oraz do namierzenia mordercy, jest na wagę złota. Zwłaszcza kiedy ma się moc problemów osobistych i jest się samotną matką ze sprawami sądowymi na karku i niepewną przyszłością.

str. 264 – ” – Cienka jest granica dzieląca życie i śmierć”.

Wątek osobisty w “Gwiazdozbiorze” jest mocno rozbudowany. Dzięki temu możemy wczuć się w sytuację głównych bohaterów. Poznajemy tu prywatne życie nie tylko Julii Krawiec, ale również innych pobocznych postaci, choć z pewnością w mniejszym stopniu. Osobiście chętnie czytałam o tym, co dzieje się w życiu Julii, o jej związku, układach z matką i wątpliwościach dotyczących przyszłości. W jej życiu bowiem pojawia się szansa przeniesienia do Warszawy i praca w stolicy, o czym Julia marzy już od dawna.

Powieść utrzymana jest w stylu dobrego thrillera, choć wcale nie jest jakoś wybitnie krwawa. Za to logiczna, zagadkowa, ciekawa i chwilami bardzo mroczna. Jeśli mam porównać “Gwiazdozbiór” do pierwszej książki Marty Zaborowskiej (“Uśpienie”), to “Gwiazdozbiór” wciągnął mnie bardziej, lepiej mi się go czytało, uważam, że jest sprawniej napisany. Jak i poprzednio, także i tutaj królują krótsze podrozdziały, dzięki czemu akcja nie jest rozwleczona, posuwa się szybko i płynnie, a czytelnik stale pozostaje w jej centrum. Powieść nie daje o sobie zapomnieć, trudno się od niej oderwać i ciężko odłożyć na półkę.

Autorka prezentuje bardzo dobry warsztat pisarski, przyjemne w odbiorze pióro, nieźle nakreślonych bohaterów. Pojawiło się tu kilka mniejszych niedomówień, ale raczej nieistotnych dla całości, natomiast wątki służbowe i prywatne mocno się przeplatają, wpływając na siebie i nie dając się rozdzielić. Toczą się one w powieści stale równolegle i przeważnie często zależą od siebie nawzajem.

str. 338 – “Zaczęła biec. Najpierw niezbyt szybko, jakby nie była do końca pewna, czy dobrze robi. Z każdym przebytym metrem biegła coraz szybciej. Dawno nie czuła się tak lekko, jakby niewidzialna siła pchała ją, dodając skrzydeł. Jeszcze tylko parę przecznic i będzie na miejscu. Musi to z siebie wyrzucić, inaczej zwariuje. Niech to wszystko wreszcie się skończy…”.

Nie rozumiałam pewnych decyzji Julii, nie pojmowałam pewnych zachowań w niektórych sytuacjach, ale polubiłam ją, choć nie jeden raz udało jej się mnie zirytować. To ciekawa, autentyczna postać, mająca wiele zalet, ale również mnóstwo wad. Mam wrażenie, że chwilami nie może zdecydować, co tak naprawdę jest w jej życiu dla niej samej najważniejsze i jakie właściwie ma priorytety.

Jest jeszcze Artur, ordynator kliniki, którego wraz z Julią poznaliśmy już w książce “Uśpienie”. Wydają się oni być dla siebie stworzeni, ale czy w obliczu tego, co się właśnie dzieje, ich związek ma szansę przetrwać? Czy na pewno chcą od życia tego samego? Czy będą w stanie stawić wspólnie czoła problemom i zmianom w życiu?

Wydanie “Gwiazdozbioru”, jak to zazwyczaj w Wydawnictwie Czarna Owca bywa, pozostaje bez zarzutu. Nie znalazłam żadnych błędów, ani interpunkcyjnych, ani żadnych innych, nie było też literówek. Jest za to intrygująca okładka i idealny do czytania druk.

Książka ma, w moim przeświadczeniu, jedną wadę. Kompletnie nie spodobało mi się zakończenie. I to nie to związane z ujęciem zabójcy i sprawami policji, ale to dotyczące życia Julii, prywatne. Jeszcze tego nie przetrawiłam, dlatego o tym piszę. I dlatego też czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.

“Gwiazdozbiór” to bardzo dobra powieść, thriller w świetnym wydaniu. W dodatku pióra polskiej autorki. Marta Zaborowska po raz kolejny udowadnia, że Polacy również potrafią pisać i to takie właśnie książki, od których naprawdę trudno się oderwać.

Polecam miłośnikom thrillera i kryminału oraz wszystkim tym, którzy lubią czytać dobre, trzymające w napięciu lektury.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

*cytaty pochodzą z książki

“Erynie” Marek Krajewski

To moja pierwsza książka Marka Krajewskiego, na którego powieści miałam już chętkę wiele miesięcy temu. “Erynie” to drugi tom cyklu opowiadającego o komisarzu Popielskim. Ostatnio ciągle trafiam na cykle, bezwiednie zaczynając od lektury drugiego tomu serii, by potem musieć wrócić do pierwszego. Inaczej nie potrafię, muszę nadrobić. Oczywiście o wiele łatwiej byłoby zorientować się najpierw, czy to, co trzymam właśnie w rękach, nie jest przypadkiem częścią jakiejś serii, ale z tyłu okładki nie zawsze jest o tym wzmianka, a jak już kupię i zacznę czytać, to przecież na półkę nie odłożę. W przypadku tej konkretnej książki wyszło tak, że pierwszą część cyklu pt.: “Głowa Minotaura” mam nawet w domu, ale nie wiedziałam wcześniej, że są one w jakiś sposób powiązane. Tak więc zaczęłam serię od “Erynii”, ale na szczęście nie brakowało mi jakoś tego pierwszego tomu.

Akcja powieści to maj 1939 roku, a wszystko rozgrywa się we Lwowie. To właśnie tutaj, pewnego dnia, w okrutny i bardzo brutalny sposób, zostaje zamordowany mały Henio. Przed śmiercią dziecko było torturowane i z sekcji lekarz wywnioskował, że umierało długo. Policja oraz okoliczni mieszkańcy są wstrząśnięci przerażającą zbrodnią. Policjanci są zgodni, że śledztwo powinien poprowadzić komisarz Edward Popielski.

Lwów, w obliczu nadchodzącej wojny, jest niezwykle niespokojny, zaś sam Popielski wzbudza w ludziach podobny jak ona niepokój. Ze względu na męczące go ataki epilepsji, woli pracować raczej o zmierzchu niż za dnia, zatem wielu świadków odwiedza po prostu w nocy, nie bacząc na to, co powiedzą. Śledztwo jest trudne, a kiedy wkrótce sprawca porywa i krzywdzi kolejne dziecko, Popielski już wie, że nie ma ani chwili do stracenia. Mordercę nazywa Herodem i aby go odnaleźć, sięga do kontaktów podziemnego światka – tych mniejszego i większego kalibru. W nich właśnie, w przestępcach i drobnych złodziejaszkach, pokłada duże nadzieje na odnalezienie zabójcy. Jednocześnie stara się zapewnić bezpieczeństwo swojej własnej rodzinie – córce i wnukowi. Ktoś im grozi i Popielski jest przekonany, że groźby z całą pewnością są powiązane ze śledztwem w sprawie zabójstwa Henia Pytki.

str. 45 – ” – Świat podziemny, świat złodziei i bandytów, jest pańską gubernią, a pan jej gubernatorem. W tej guberni rządzi tylko pan. Pańscy poddani są ludźmi honoru! Żaden kieszonkowiec nie okradnie kobiety w ciąży, żaden bandyta nie napadnie na dziecko, żaden urka nie poharata ani staruszki, ani wariata. Takie są zasady w pańskiej guberni, zgadza się?”.

Lwów roku trzydziestego dziewiątego wcale nie jest piękny i czarujący. Przeciwnie, tam, gdzie na ogół musi udać się Popielski, jest obskurnie, brzydko, biednie i przede wszystkim niebezpiecznie. Miastem trzęsą zbrodniarze – lepiej unikać tu podejrzanych miejsc i zakątków i nie szukać guza. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi.

Czy Edwardowi Popielskiemu uda się schwytać mordercę? A co, jeśli w całej tej sprawie, jest drugie dno? Czy zabójca jest chorym psychopatą, czy raczej bardzo inteligentnym strategiem?

str. 126 – “Popielski stał, trzymając Kazia przed sobą, i patrzył na mężczyznę. Wiedział, że nie może teraz wypuścić dziecka z rąk, aby pojmać zbrodniarza. Chłopiec unieruchomił Popielskiego, uczynił go bezbronnym i wydał całkiem na łaskę swojego kata”.

Czy naszemu bohaterowi uda się uchronić swoją rodzinę i samemu wyjść bez szwanku ze skomplikowanej intrygi?

Edward Popielski to bardzo ciekawa i niepospolita postać. W pierwszej chwili skojarzyła mi się mocno z Cormoranem Strikiem z powieści Roberta Galbraitha (“Wołanie kukułki” – moja opinia: http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=1418, “Jedwabnik” – moja opinia: http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=1897). To doświadczony detektyw i bardzo dobry policjant. Przydzielany do spraw beznadziejnych, trudny w obejściu i skomplikowany we współżyciu z innymi. Epilepsja, na którą choruje, wizje, których doświadcza w dość bolesny sposób, mocno utrudniają mu życie.

str. 128 – “Nagle część warsztatu stała się niewidoczna. Czarne plamy zaczęły skakać i łączyć się w jakieś obłe kształty. Sięgnął do kieszonki po okulary i wtedy usłyszał głos (…). Plamy tańczyły i zalewały pole widzenia. Usłyszał w uszach szum. Takie omamy słuchowe zawsze go nachodziły przed atakiem. To był epileptyczny wiatr”.

“Erynie” to z pewnością nie lektura prosta, łatwa i swobodna w odbiorze. Z racji miejsca i czasów, w których rozgrywa się akcja, język, jakim posługują się bohaterowie, jest specyficzny i dość trudny. Chwilami trzeba się dobrze zastanowić, o czym rozmawiają. Lwowska gwara, do tego slang z kręgów przestępczych, spod celi, nierzadko dosadne i rubaszne, mogą sprawić odbiorcy nieco trudności, ale jednocześnie przydają powieści autentyczności i klimatu.

Postaci w powieści są świetnie wykreowane, autentyczne, prawdziwe aż do bólu. Skomplikowana intryga wciąga czytelnika w swe zawiłości i nie pozwala się oderwać od akcji. To dość mroczna lektura, thriller z prawdziwego zdarzenia z doskonałym tłem obyczajowym. Książka ma jedną wadę, choć nie tak istotną dla samej powieści. Otóż, jak dla mnie, ma zbyt małą czcionkę. Bardzo utrudniała mi ona czytanie, zwłaszcza jak gdzieś było nieco ciemniej, a pod ręką zabrakło mi okularów.

Jak wspomniałam, to moja pierwsza książka Marka Krajewskiego, a na półce czekają na mnie jeszcze dwie. Mam zamiar nadrobić pozostałe powieści autora i śledzić na bieżąco nowości wydawnicze.

“Erynie” to rarytas dla każdego czytelnika, który lubi dobre thrillery. Niekoniecznie takie, które od początku do końca broczą krwią. To świetnie skonstruowana powieść, bardzo dobrze napisana, z niebanalnym zakończeniem i ciekawymi postaciami. Bardzo gorąco polecam.

*cytaty pochodzą z książki

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.