To moja pierwsza książka Marka Krajewskiego, na którego powieści miałam już chętkę wiele miesięcy temu. “Erynie” to drugi tom cyklu opowiadającego o komisarzu Popielskim. Ostatnio ciągle trafiam na cykle, bezwiednie zaczynając od lektury drugiego tomu serii, by potem musieć wrócić do pierwszego. Inaczej nie potrafię, muszę nadrobić. Oczywiście o wiele łatwiej byłoby zorientować się najpierw, czy to, co trzymam właśnie w rękach, nie jest przypadkiem częścią jakiejś serii, ale z tyłu okładki nie zawsze jest o tym wzmianka, a jak już kupię i zacznę czytać, to przecież na półkę nie odłożę. W przypadku tej konkretnej książki wyszło tak, że pierwszą część cyklu pt.: “Głowa Minotaura” mam nawet w domu, ale nie wiedziałam wcześniej, że są one w jakiś sposób powiązane. Tak więc zaczęłam serię od “Erynii”, ale na szczęście nie brakowało mi jakoś tego pierwszego tomu.
Akcja powieści to maj 1939 roku, a wszystko rozgrywa się we Lwowie. To właśnie tutaj, pewnego dnia, w okrutny i bardzo brutalny sposób, zostaje zamordowany mały Henio. Przed śmiercią dziecko było torturowane i z sekcji lekarz wywnioskował, że umierało długo. Policja oraz okoliczni mieszkańcy są wstrząśnięci przerażającą zbrodnią. Policjanci są zgodni, że śledztwo powinien poprowadzić komisarz Edward Popielski.
Lwów, w obliczu nadchodzącej wojny, jest niezwykle niespokojny, zaś sam Popielski wzbudza w ludziach podobny jak ona niepokój. Ze względu na męczące go ataki epilepsji, woli pracować raczej o zmierzchu niż za dnia, zatem wielu świadków odwiedza po prostu w nocy, nie bacząc na to, co powiedzą. Śledztwo jest trudne, a kiedy wkrótce sprawca porywa i krzywdzi kolejne dziecko, Popielski już wie, że nie ma ani chwili do stracenia. Mordercę nazywa Herodem i aby go odnaleźć, sięga do kontaktów podziemnego światka – tych mniejszego i większego kalibru. W nich właśnie, w przestępcach i drobnych złodziejaszkach, pokłada duże nadzieje na odnalezienie zabójcy. Jednocześnie stara się zapewnić bezpieczeństwo swojej własnej rodzinie – córce i wnukowi. Ktoś im grozi i Popielski jest przekonany, że groźby z całą pewnością są powiązane ze śledztwem w sprawie zabójstwa Henia Pytki.
str. 45 – ” – Świat podziemny, świat złodziei i bandytów, jest pańską gubernią, a pan jej gubernatorem. W tej guberni rządzi tylko pan. Pańscy poddani są ludźmi honoru! Żaden kieszonkowiec nie okradnie kobiety w ciąży, żaden bandyta nie napadnie na dziecko, żaden urka nie poharata ani staruszki, ani wariata. Takie są zasady w pańskiej guberni, zgadza się?”.
Lwów roku trzydziestego dziewiątego wcale nie jest piękny i czarujący. Przeciwnie, tam, gdzie na ogół musi udać się Popielski, jest obskurnie, brzydko, biednie i przede wszystkim niebezpiecznie. Miastem trzęsą zbrodniarze – lepiej unikać tu podejrzanych miejsc i zakątków i nie szukać guza. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi.
Czy Edwardowi Popielskiemu uda się schwytać mordercę? A co, jeśli w całej tej sprawie, jest drugie dno? Czy zabójca jest chorym psychopatą, czy raczej bardzo inteligentnym strategiem?
str. 126 – “Popielski stał, trzymając Kazia przed sobą, i patrzył na mężczyznę. Wiedział, że nie może teraz wypuścić dziecka z rąk, aby pojmać zbrodniarza. Chłopiec unieruchomił Popielskiego, uczynił go bezbronnym i wydał całkiem na łaskę swojego kata”.
Czy naszemu bohaterowi uda się uchronić swoją rodzinę i samemu wyjść bez szwanku ze skomplikowanej intrygi?
Edward Popielski to bardzo ciekawa i niepospolita postać. W pierwszej chwili skojarzyła mi się mocno z Cormoranem Strikiem z powieści Roberta Galbraitha (“Wołanie kukułki” – moja opinia: http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=1418, “Jedwabnik” – moja opinia: http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=1897). To doświadczony detektyw i bardzo dobry policjant. Przydzielany do spraw beznadziejnych, trudny w obejściu i skomplikowany we współżyciu z innymi. Epilepsja, na którą choruje, wizje, których doświadcza w dość bolesny sposób, mocno utrudniają mu życie.
str. 128 – “Nagle część warsztatu stała się niewidoczna. Czarne plamy zaczęły skakać i łączyć się w jakieś obłe kształty. Sięgnął do kieszonki po okulary i wtedy usłyszał głos (…). Plamy tańczyły i zalewały pole widzenia. Usłyszał w uszach szum. Takie omamy słuchowe zawsze go nachodziły przed atakiem. To był epileptyczny wiatr”.
“Erynie” to z pewnością nie lektura prosta, łatwa i swobodna w odbiorze. Z racji miejsca i czasów, w których rozgrywa się akcja, język, jakim posługują się bohaterowie, jest specyficzny i dość trudny. Chwilami trzeba się dobrze zastanowić, o czym rozmawiają. Lwowska gwara, do tego slang z kręgów przestępczych, spod celi, nierzadko dosadne i rubaszne, mogą sprawić odbiorcy nieco trudności, ale jednocześnie przydają powieści autentyczności i klimatu.
Postaci w powieści są świetnie wykreowane, autentyczne, prawdziwe aż do bólu. Skomplikowana intryga wciąga czytelnika w swe zawiłości i nie pozwala się oderwać od akcji. To dość mroczna lektura, thriller z prawdziwego zdarzenia z doskonałym tłem obyczajowym. Książka ma jedną wadę, choć nie tak istotną dla samej powieści. Otóż, jak dla mnie, ma zbyt małą czcionkę. Bardzo utrudniała mi ona czytanie, zwłaszcza jak gdzieś było nieco ciemniej, a pod ręką zabrakło mi okularów.
Jak wspomniałam, to moja pierwsza książka Marka Krajewskiego, a na półce czekają na mnie jeszcze dwie. Mam zamiar nadrobić pozostałe powieści autora i śledzić na bieżąco nowości wydawnicze.
“Erynie” to rarytas dla każdego czytelnika, który lubi dobre thrillery. Niekoniecznie takie, które od początku do końca broczą krwią. To świetnie skonstruowana powieść, bardzo dobrze napisana, z niebanalnym zakończeniem i ciekawymi postaciami. Bardzo gorąco polecam.
*cytaty pochodzą z książki