Tag Archives: Dla dzieci

“Tajemnice Lestorii” Aleksandra Zalewska

UWAGA: jest to recenzja egzemplarza przedpremierowego, przed korektą i – jak wspomina wydawnictwo – z roboczą jeszcze okładką. Zdjęcie okładki – moje własne.

Ponieważ – jak wszyscy już zapewne wiecie – uwielbiam baśnie i ogólnie książki dla dzieci, ponownie z ogromną przyjemnością sięgnęłam po baśń, tym razem o ciekawym tytule: “Tajemnice Lestorii”. Sam tytuł już mnie zainteresował, a także okładka, na której na dziewczynkę spogląda niedźwiedź z delikatnymi motylimi skrzydełkami.

Bohaterami tej opowieści są dzieci, rodzeństwo, trzynastoletnia Emily Howarts i jej siedmioletni braciszek – Edi. Dzieci spędzają czas jak wszystkie inne w ich wieku, bawią się, uczą, spotykają z kolegami, pomagają w domu. Pewnego dnia, podczas powrotu ze szkoły, spotykają mówiącą wiewiórkę. I tak rozpoczyna się ich przygoda w pełnej, niespotykanych nigdzie indziej istot, krainie. Okazuje się bowiem, że babcia Emi i Ediego – Mary – była w owej krainie cesarzową, a gdy dorosła, jej funkcję przejął jej syn, czyli tata dzieci. A teraz, kiedy i on dorósł, przyszła pora, by to właśnie Emily i Edi zarządzali Lestorią.

Dzieci podejmują się tego, dość niecodziennego i wcale nie takiego prostego, zadania. Pod okiem zwierząt z Lestorii uczą się i rozwijają swoje talenty. Dowiadują się też – i to będzie ich główne zadanie – że za kilka dni będą musiały podpisać traktat pokojowy, a tym samym nie dopuścić do wojny. Jednak lisom, które nie chcą pokoju, zależy na tym, by owa wojna wybuchła. Bardzo chciałyby bowiem rządzić Lestorią i sąsiedzkimi krainami: Alestanią i Trestalią.

Podczas pobytu dzieci w Lestorii, rusza lestoriańska klepsydra odmierzająca tu czas, natomiast zatrzymuje się ta, która mierzy czas w naszym świecie. Dzięki temu o dzieci nikt się nie martwi, gdy szkolą swoje umiejętności w Lestorii. Obu klepsydr strzeże stary wilk Sepian. Niestety pewnego dnia, za sprawą szpiega niecnych i zdradliwych lisów, zamyka się przejście do naszego świata, a klepsydra zatrzymuje się. Dzieci zostają uwięzione w Lestorii.

W książce na pewno jest potencjał na ciekawą baśń. Bohaterowie są bardzo nietuzinkowi i niepowtarzalni. W Lestorii bowiem nie mieszkają zwykłe zwierzęta, jak psy czy koty, ale zupełnie wyimaginowane, jak: słosłoń, bibobober czy bananożec. Jest też wiewiórka, Anabella, na pozór zwyczajna, ale za to mówiąca i częstująca swoich gości herbatką. Lestoria mieści się w lesie i choć moim zdaniem postaci są zbyt przerysowane, to mojej córce się podobały. Trzeba wziąć pod uwagę, że zwierzęta te zostały wymyślone przez dziecko (babcię dzieci), więc mają prawo wyglądać tak, jak wyglądają. W końcu dziecięca wyobraźnia nie ma granic.

Większy zarzut mam do postaci samej Emily. W pierwszych rozdziałach zachowuje się ona tak, jakby nie była siostrą Ediego, a jego matką. Każe mu się szykować do mycia, ubierać do szkoły, schodzić na śniadanie. Do tego jest przy tym śmiertelnie poważna, wręcz zgorzkniała, jakby ta dziecięca radość, charakterystyczna przecież dla dzieci, gdzieś uleciała.

Nazywanie Ediego malcem okrutnie oburzało moją córkę, która tak, jak on, ma siedem lat i zupełnie się już malcem nie czuje. Jednak główną wadą książki – według mojego dziecka – jest brak obrazków. No i niestety muszę się z tym zgodzić, bo to jednak baśń, kolorowa i zaczarowana, której karty aż błagają o jakieś piękne ilustracje. Myślę, że wystarczyłyby nawet nieskomplikowane obrazki, rysowane prostą kreską, czarno-białe. Oczywiście dzieci swoją niezachwianą niczym mocą wyobraźni, są sobie w stanie wyobrazić wszystko, jednak każde lubi te obrazki pooglądać, skonfrontować siłę swoich wyobrażeń z planem i zamysłem fantazji autora.

Ponieważ otrzymałam egzemplarz przedpremierowy, przed korektą, nie wypada mi wytykać błędów. Powiem tylko, że mam nadzieję, iż książka przejdzie gruntowną i porządną korektę, bo niestety trafiłam tutaj nie tylko na literówki, ale i na błędy ortograficzne oraz stylistyczne.

Sama historia, zawarta w powieści, jest ciekawa i wciągająca, choć pewne opisy mogą się dzieciom wydać nużące. Dopiero w okolicach pięćdziesiątej strony (książka liczy sobie ich prawie 220) powieść stała się bardziej dynamiczna i zaczęło się w niej coś dziać. Z drugiej strony tak sobie myślę, że ten zabieg się przydał, choćby po to, by dokładnie śledzić zmiany, jakie zachodzą w postaci Emily. No i po to, by zaznajomić się ze zwierzętami i samą krainą.

W książeczce – jak na dobrą baśń przystało – nie brakuje magicznych sytuacji i przedmiotów oraz miejsc. Znajdziemy tu zaczarowane żołędzie, Szafirową Grotę, w której spełnia się wszystko, o czym się tylko pomyśli i zamarzy, filiżanki z herbatą, które ustawiają się na stolikach wedle gustu i potrzeby czy istot, które ze zwyczajnych, już lata temu, przeistoczyły się w fantastyczne, o wyglądzie, jaki wymyśliła sobie Mary. Dzięki owemu fantazyjnemu wyglądowi zwierzęta z Lestorii są silniejsze i odporniejsze na magię, jaką władają lisy z Lisiego Zaułka.

Nie brakuje tu też pełnych barw opisów, które mnie samej bardzo się podobały:

“Wyjął z kieszeni niewielki drewniany gwizdek i dmuchnął w niego. Wbrew oczekiwaniom dzieci gwizdek nie zabrzmiał zwyczajnie, lecz popłynęła z niego fala świetlistych nut unoszących się ponad taflą wody, które niosąc piękną melodię, zanurzały się jedna po drugiej w głębiny Jeziora Kilsajden”.

Jeszcze jedna rzecz mocno rzuca mi się w oczy. Mianowicie, chłód matki Emily i Ediego. Odniosłam wrażenie, że jest ona jakaś daleka, jakby w ogóle nie myślała o dzieciach, jakby nie obchodziło ją za bardzo, co też one robią i gdzie są. Pewnie wcale taka nie jest, ale może po prostu została zbyt zdawkowo potraktowana przez autorkę. Zabrakło mi tutaj szerszego zaangażowania mamy w sprawy dzieci. Bo albo radzą sobie one same, albo pomaga im babcia lub gosposia Susan.

Ogólnie książeczka nie jest zła i nam się podobała, ale chyba do takiego jednorazowego przeczytania. Niemniej polecam, głównie nieco starszym dzieciom, myślę, że od ośmiu do dwunastu lat.

*cytat pochodzi z książki
**opinia powstała na potrzeby akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Dziwadełka” Renata Korga

Ponownie z chęcią sięgnęłam po książeczkę dla dzieci, która dopiero się ukaże. Jest to cieniutka antologia wierszyków, humorystycznych i zabawnych, poruszających codzienne dziecięce sprawy. Książka zamyka się w czterdziestu stronach i zawiera czternaście utworów.

“Tam gdzieś, gdzie wy nie wiecie,
dziwne bajki echo plecie!
Baja dziwne opowieści,
niesie w lesie różne wieści (…)”.

Autorka pisze o snach, o psotach, o zwierzątkach, o wymyślonych przez dzieci stworkach i o pluszowych zabawkach. Porusza również ważne dla dzieci dylematy, na przykład, kim chciałyby zostać, kiedy dorosną albo dlaczego dorośli tak bardzo różnią się od dzieci. Tłumaczy kim jest naukowiec czy zoolog, w zabawny sposób przedstawia, czym jest bałagan i jak go uniknąć, pokazuje moc zwykłego uśmiechu. Wszystkie wierszyki autorka opatrzyła swoimi własnymi rysunkami, prostymi i kolorowymi, które z pewnością spodobają się młodszym czytelnikom. Gdzieniegdzie obrazki nie pasują do tematu tekstu, na co zwróciła uwagę moja siedmioletnia córka. Bo na przykład autorka pisze o ludokrasku, podając jego dokładny opis, a pod tekstem widzimy żółwia. Z kolei przy wierszyku o ufoludku mamy ślimaka. Dzieci, jako uważni obserwatorzy, z całą pewnością to zauważą i pewnie będą pytać, dlaczego tak jest.

Ponieważ wierszyki są rymowankami, czyta się je szybko i przyjemnie, przy tym pełne humoru i zabawnych słówek, niejednokrotnie wywoływały salwy śmiechu u mojej córki. Rzeczywiście są zabawne i jednocześnie poruszają zwyczajne, codzienne sprawy. Co ważne: dziecięce sprawy.

“Dlaczego bluzki zawsze wchodzą na mnie na lewą stronę?
I jak to jest, że zawsze biorę bezdomne pająki w obronę?
Dlaczego mama krzyczy, gdy dokarmiam cukrem muchy?
A już nie mówię jak się burzy za to, że pająkom pasę brzuchy!
Nie rozumiem, dlaczego ślady z błota same robią się na dywanie…
I jak to jest, że tylko mnie przy stole ogarnia ziewanie? (…)”.

Dzieci przekonają się, że nie tylko im wylewa się picie, papierki lecą na podłogę, w szafkach robi się bałagan, a buty jakoś tak same ciągną do kałuż po deszczu. Zobaczą też, że dzięki sile wyobraźni można świetnie się bawić, rysować wyjątkowe obrazki i wymyślać niestworzone historyjki z ciekawymi i nietuzinkowymi bohaterami. Wierszyki, jak na literaturę dziecięcą przystało, są bardzo kolorowe. Widać, że autorka zna dziecięce rozterki i problemy, dzięki czemu zawarte w wierszykach rozwiązania wydają się autentyczne i realne – dzieciom na pewno się to spodoba.

Samo wydanie książeczki nie powala może na kolana swoją urodą, jest to spięty zszywkami zeszyt, ale w środku znajdziemy za to kredowy papier i dużą, wyraźną czcionkę. Dzieciom zapewne spodobają się fantazyjnie pisane tytuły wierszyków i numery stron. Duża czcionka pomoże w samodzielnym czytaniu nieco starszym dzieciom, powiedzmy sześcio- czy siedmioletnim. I choć uważam, że odbiorcą wierszyków pani Renaty są głównie dzieci w wieku przedszkolnym, to z pewnością rozbawią one i spodobają się również szkolniakom. A ponieważ wiemy, że wspólne czytanie zbliża, to i rodzicom zapewne lektura przypadnie do gustu. Polecam te sympatyczną i prostą w odbiorze książeczkę najmłodszym czytelnikom i ich opiekunom.

*cytaty pochodzą z książki
**recenzja powstała w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Bajki dla Majki” Jolanta Mirecka

UWAGA: jest to recenzja egzemplarza przedpremierowego, przed korektą i – jak wspomina wydawnictwo – z roboczą jeszcze okładką. Zdjęcie okładki – moje własne.

Zawsze chętnie czytam wszelkiej maści bajki, zwłaszcza te, których nie znam i rzadko kiedy się zdarza, że w tych dzisiejszych, współczesnych, odnajduję coś nowego. Tymczasem tutaj, w “Bajkach dla Majki”, powiało mocno świeżością i innością, w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Książeczka jest króciutka, liczy sobie zaledwie czterdzieści stron, a na nich pięć bajeczek: “O stole, który chciał być koniem”, “Baloniki”, “Rybka Malwinka”, “Stworek Miecio”, “Czarna bajka”. Każda z nich jest nowa i niepodobna do żadnych innych, które miałam okazję słyszeć bądź czytać. Ciekawie opowiedziane, bardzo spodobały się mojej siedmiolatce, która nie potrafiła wybrać ze zbioru jednej – podobały jej się wszystkie. Wbrew tytułowi, bajeczki nie są kierowane wyłącznie do dziewczynek, ale do wszystkich dzieci bez wyjątku. Oceniam, że spodobają się dzieciom do dziesięciu lat.

Historyjki pokazują magię przyjaźni i siłę wyobraźni. Opowiadają o tym, że warto marzyć i spełniać swoje marzenia, warto być dobrym i miłym, warto współdziałać z innymi, a także w miarę możliwości pomagać – nie tylko przyjaciołom – ale i tym, którzy nimi nie są. Książeczka uczy, że dobre uczynki są jak wielkie koło: podane dalej, zawsze do nas wracają.

Barw książce dodają bardzo kolorowe ilustracje pani Magdaleny Politańskiej, pełne uśmiechniętych zabawek, postaci i zwierząt. Każda z bajek ma swój obrazek, a te dłuższe nawet dwa. Obrazki są duże, zajmują całą jedną stronę i na pewno się dzieciom spodobają, zarówno tym młodszym, jak i starszym.

Prosty język i lekkie pióro autorki sprawiają, że bajeczki czyta się szybko i przyjemnie, a dzięki krótkim zdaniom i nieskomplikowanemu słownictwu, dzieci nie będą miały problemów z ich zrozumieniem.

“Była ciemna noc. Wszyscy ludzie dawno już spali. Nawet księżyc skończył swoją wędrówkę po niebie i razem z gwiazdkami ułożył się na mięciutkich chmurkach i zasnął, gdy nagle obudził się stół”.

Bohaterowie historyjek to właśnie wspomniany w cytacie stół, który marzy o tym, by zostać koniem i galopować, rybka Malwinka, która mieszka głęboko w oceanie i zastanawia się nad tym, czy potrafi czarować oraz dzieci – nie tylko Majka i jej brat Michał – ale również ich koledzy i przyjaciele.

Nie brakuje tu też takiego leciutkiego dreszczyku, który dzieci na ogół bardzo lubią, a który sprawia, że maluchy otwierają szerzej oczy i wsłuchują się w czytane słowa z otwartą buzią. No bo nagle pojawia się dziwny, mały stworek, który ciągle jest zły albo bardzo czarny las z czarnym domem.

“Był sobie taki czarny, czarny las.
A w tym czarnym, czarnym lesie był taki czarny, czarny dom.
A w tym czarnym, czarnym domu były takie czarne, czarne drzwi”.

Powyższy cytat pochodzi z “Czarnej bajki”, która mnie osobiście spodobała się najbardziej. Mojej córce natomiast podobało się to, że bajki w książeczce nie są do siebie podobne, że każda jest inna i o zupełnie czymś innym opowiada.

Zaletą książeczki jest to, że bajki są krótkie, nie znudzą młodszych dzieci, nie ma tu zbędnych opisów, ani przydługich fragmentów, więc nawet trzylatek chętnie posłucha czytających dorosłych i na pewno spodobają mu się magiczne meble w kuchni: szafka malowana w słoneczniki czy krzesła z kolorowymi poduszkami. Starsze dzieci docenią bogatą wyobraźnię autorki, opisywaną przyjaźń pomiędzy kolegami i koleżankami i na pewno z lekkim dreszczykiem zagłębią się w taki czarny, czarny las, by poszukać skrzyni z uwięzionymi bajkami.

W książce znalazłam jakieś drobne literówki, ale szczerze mówiąc prawie nie zwróciłam na nie uwagi, bo były to tylko jakieś drobiazgi i w dodatku zaledwie kilka, a biorąc pod uwagę, że to egzeplarz przed korektą, to pewnie zostaną wyłapane i poprawione.

“Bajki dla Majki” to całkiem świeże spojrzenie na dzieci i dziecięcą literaturę, pełne zupełnie nowych pomysłów oraz ciekawych, barwnych postaci i stworzeń. Polecam dzieciom i ich rodzicom, mnie osobiście książka bardzo pozytywnie zaskoczyła i bardzo żałuję, że jest taka cieniutka. Bardzo chętnie przeczytam jeszcze jakieś inne bajeczki spod pióra pani Jolanty Mireckiej.

*cytaty pochodzą z książki
**recenzja powstała w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Tami z krainy pięknych koni” Renata Klamerus

Bardzo lubię bajki dla dzieci i chętnie po nie sięgam. Na ogół czytam razem z córką, ale zawsze i ja mocno się wciągam w bajkowy, kolorowy świat, a do niektórych baśni i opowieści wracamy kilkakrotnie.

Tytułowa Tami, czyli Tamara Suremalk, mieszka razem z rodzicami i młodszym bratem w Kapadoclandii, odległej krainie, o której autorka pisze, że znajduje się ona “daleko stąd, za górami, rzekami, za morzem”. Tami ma dziesięć lat i jest zwyczajną dziewczynką. Chodzi do szkoły, uczy się, bawi, pomaga rodzicom w domu, a teraz, kiedy właśnie ją poznajemy, ma akurat wakacje. Najlepszym przyjacielem Tami jest nieco starszy od niej chłopiec – Rume, który mieszka niedaleko, więc dzieci często się ze sobą spotykają i razem bawią. Pewnego dnia Tami zostaje w domu sama i opiekuje się młodszym braciszkiem Borim. Chłopczyk pod jej nieuwagę wydłubuje pod łóżkiem siostry dziurę w ścianie. Tami z początku jest o to zła, ale później zauważa, że z dziury wpada do pokoju łuna światła. Zaniepokojona, ale jednocześnie zafascynowana owym dziwnym światłem, Tami zaczyna powiększać dziurę, aż nagle okazuje się, że za nią znajduje się duża, jasna grota. Grota emituje światło sama z siebie i Tami nie jest pewna, czy wejście do niej jest na pewno bezpieczne. Ciekawość jednak zwycięża i Tami zagląda do środka. Co tam znajdzie? I co ją tam spotka? Tami dzieli się swoim odkryciem z Rume i jeszcze jednym chłopcem – Keliem, po czym cała trójka postanawia odkryć tajemnicę groty. A grota, jak to na baśń przystało, skrywa wiele tajemnic i sekretów.

Dzieci przeżywają wiele ciekawych przygód, trafiają w kilka dziwacznych miejsc, poznają paru nietypowych mieszkańców krainy, których nigdy dotąd nie spotkali. Czary, magiczne księgi i zaklęcia towarzyszą im od prawie pierwszych kart książki aż do samego końca. Trzeba przyznać autorce, że wymyśliła ona świat zupełnie odmienny od wszystkich innych, jakie dotychczas w literaturze dla dzieci powstały. Tę odmienność widać wyraźnie od pierwszych słów bajki i w moim odczuciu jest to niewątpliwie zaleta. Sugestywne, bogate opisy, tworzą bajkową atmosferę i sprawiają, że dzieciom łatwiej będzie wyobrazić sobie miejsca, w których rozgrywa się akcja książki.

“W tym rajskim ogrodzie, pełnym ślicznych roślin, żyły dziwaki. Każdy z nich był wypaczeniem tego, co dzieci już znały i widziały. Dżdżownice jeździły na kółkach, były długie i wielkie jak kolejka wąskotorowa, żółwie miały długie nogi i chodziły w oficerkach (…). Ryby zamiast płetw miały ręce i nogi, ptaki nosiły okulary przeciwsłoneczne, raki zamiast szczypiec miały nożyczki i kosiły bordową trawę. Olbrzymie mrówki pospołu z termitami zbierały ją i układały w kopki. Pancernik miał emaliowany korpus i udeptywał ścieżki, jeżdżąc na gąsienicach”.

Wspólnie przeżywane przygody zbliżają dzieci do siebie, pokazują im, jaką potęgę ma magia przyjaźni, współpraca, wsparcie drugiej osoby oraz to, o ile łatwiej jest się zmagać z przeciwnościami losu, kiedy obok siebie mamy przyjaciela. Pod wpływem wielu zdarzeń, dzieci patrzą na różne sprawy zupełnie inaczej niż przedtem, dojrzalej, mądrzej, jednocześnie zachowując charakterystyczny dla dzieci pogląd, że tak naprawdę nic nie jest niemożliwe. Wystarczy tylko mocno czegoś pragnąć, by to coś się spełniło.

W książce nie brakuje specyficznych postaci takich jak: trochę napuszona pani Petra prowadząca sklep i wzruszająca, mądra babcia Fuoco, która pilnuje pieca. I właśnie babcia Fuoco jest zdecydowanie moją faworytką, jeśli chodzi o bohaterów “Tami (…)”. Kiedy dzieci ją poznają, babcia ciężko pracuje przy piecu. Dziwny i niecodzienny splot wydarzeń sprawia, że później jeszcze babcia pojawia się w treści, z czego osobiście bardzo się ucieszyłam. Babcia Fuoco to ciepła, przepełniona dobrocią osoba – wniosła do książki mnóstwo koloru i serdeczności.

“Dla babci Fuoco najważniejsze było, żeby dzieci się nie bały. Strach według niej nie był potrzebny, nie chciała, by dziewczynka zrywała się w nocy z powodu gnębiących ją koszmarów. Uważała, że dzieciństwo powinno być pogodne, radosne i szczęśliwe, jak bardzo długie święto, jak trwające kilkanaście lat Boże Narodzenie”.

Tami ma kilka marzeń, marzy o tym, by zobaczyć konie, marzy o tym, by śpiewać – w osobie Tami i jej pragnieniach swoje odbicie znajdą dziewczynki ośmioletnie i starsze, z pewnością będą uważnie, z zapartym tchem i z ciekawością śledziły jej losy i przygody. Myślę, że ją polubią, podobnie jak moja siedmiolatka, która z rozdziału na rozdział niecierpliwie czekała na dalszy ciąg.

Książka dzieli się na dwie części, ale szczerze mówiąc jakoś nie dociera do mnie podział zastosowany przez autorkę, bo ja bym podzieliła całość na przygodę dzieci w jaskini i na to, co działo się potem. To, co przeżyją dzieci po wejściu do groty, będzie miało ogromny wpływ na to, co wydarzy się potem w ich rodzinnych domach i we wsi oraz na to, jak zmienią się same dzieci. W moim odczuciu o wiele za krótko trwała przygoda w grocie w stosunku do tego, co wydarzyło się na kartach powieści później. Czułam spory niedosyt po przygodzie, a potem lekkie znużenie akcją po niej. Są to odczucia osoby dorosłej, bo z kolei moja córka nie miała uwag i książka podobała jej się w formie takiej, jaka jest. Obie troszeczkę żałowałyśmy, że w książce zabrakło kolorowych obrazków krainy, którą przemierzają dzieci. Autorka dodała wprawdzie do publikacji kolaże zdjęć własnego pomysłu, które, owszem, są udane, jednak ta książka aż się prosi o bogate, kolorowe, cudne ilustracje.

Było po drodze kilka zgrzytów, które uważałam za niepotrzebne zabiegi autorskie, ale nie wpłynęły one jakoś znacząco na odbiór powieści, więc pozostało mi je po prostu zaakceptować. Niestety pojawił się również błąd ortograficzny, którego zjawienie się w tekście – w moim mniemaniu – nie powinno w ogóle mieć miejsca, gdzieś jest też na moment zmieniony czas (z przeszłego na teraźniejszy). Pod koniec powieści nastąpił lekki chaos, po kilku statycznych, spokojnych rozdziałach, nagle wydarzyło się sporo naraz. Końcówka jakby urwana, mam wrażenie, że książka skończyła się nagle i za szybko, jakby zabrakło pomysłu na pełne zakończenie. Nie czytałam jeszcze drugiego tomu, więc zostawiam sobie otwartą furtkę i czekam na więcej, tak samo ciekawie, mam nadzieję.

“(…) w życiu jak w bajce: wszystko może się zdarzyć, urzeczywistnić. Marzenia mają (…) moc sprawczą. Mogą się spełniać, ale to zależy od nas”.

Korci mnie, by napisać coś o tytule. Otóż, wbrew tytułowi, Tami nie mieszka wcale w krainie koni. Tu, gdzie mieszkają dzieci, nie ma nawet koni, ludzie trzymają co najwyżej osły, które pomagają w gospodarstwie. Tami jednak z całego serca marzy o tym, by zobaczyć konie, by móc na nich pojeździć, by choć przebywać w ich pobliżu. Czy to marzenie się ziści? Przekonajcie się sami. Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę, zwłaszcza jeśli macie dzieci w wieku od 8 do 13 lat. Podziemia Kapadoclandii odkryją przed nimi swoje czary i sekrety i na długo pozostaną w ich pamięci.

“Tami w krainie pięknych koni” to książka pełna nietypowych, ale zarazem ciekawych pomysłów autorki. Dzieci docenią kolorowe opisy i bogatą wyobraźnię pisarki. Z pewnością spodoba im się kraina pełna magii i dziwnych istot – mnie osobiście zauroczyły rybki w sweterkach. Książkę polecam z czystym sumieniem, ponieważ jest zupełnie nietuzinkowa i niespotykana. Ja w każdym razie chętnie sięgnę po drugi tom i z przyjemnością jeszcze spotkam się z Tami i jej przyjaciółmi.

*za książkę dziękuję wydawnictwu Novae Res

“Emilka Piórko i zaczarowane drzwi” Holly Webb

Książki Holly Webb zajmują w pokoju mojej siedmioletniej córki całą jedną półkę. Mamy ich coś koło trzydziestu. Seria z Emilką Piórko jest dla nas raczej nowością, choć drugi tom mamy już od kilku miesięcy. Nie czytałyśmy, ponieważ później okazało się, że należy do serii i zaczekałyśmy cierpliwie na pierwszą część, którą akurat minionej Gwiazdki przyniósł Mikołaj.

Emilka jest na pozór zwykłą dziewczynką. Ma dziesięć lat i dwie starsze siostry – bliźniaczki – Lilię i Laurę oraz młodszego brata, Roberta. Tata Emilki, Oliwer, jest pisarzem, tworzy mrożące krew w żyłach historie o potworach, a mama – Ewa – projektuje ubrania. Jak wszystkie dzieci Emilka chodzi do szkoły podstawowej, ma bliską przyjaciółkę, Martę, lubi się bawić, spędzać czas z koleżankami i swoją rodziną i zachowuje się zupełnie tak, jak wszystkie inne dzieci. A do tego mieszka w niezwykłym domu, pełnym starych obrazów i luster, zabytkowych mebli, nietypowych drzwi i trochę innych, niż gdzie indziej, pokoi.

“(…) w wieżyczce był pokój Emilki. Przy oknie stało obrotowe krzesło – na nim trzymała wszystkie swoje misie (…). Na zielonych drzwiach wejściowych wisiała metalowa kołatka w kształcie syrenki, która wydawała głuchy dźwięk przy pukaniu. Emilia zauważyła, że syrenka wygląda, jakby miała bardzo zły humor. Należało się jednak tego spodziewać, skoro wszyscy ciągle uderzali nią o drewno”.

Emilka jest szczęśliwa w rodzinnym domu, niczego jej nie brakuje, jednak od dłuższego już czasu, nie przestaje się zastanawiać nad jedną tajemniczą dla niej rzeczą. Już dawno zauważyła, że nie jest podobna do żadnego z członków swojej rodziny, ani do rodziców, ani do rodzeństwa. Jej siostry, subtelne i delikatne, choć różnią się od siebie wyglądem, przywodzą na myśl zwiewne elfy, a brat, nadzwyczajnie szybki, czasem wydaje się Emilce o wiele dojrzalszy i starszy niż jest w rzeczywistości. I nagle, któregoś dnia, zupełnie niespodziewanie, okazuje się, że cała rodzina Emilki to wróżki! Nie jest to spojler, jak sądzę, ponieważ tę informację możecie przeczytać z tyłu na okładce oraz we wszelkich opisach wydawcy.

“To ciągle Mama – potrafiła ją rozpoznać – ale wyglądała jakoś inaczej. Włosy miały jeszcze bardziej ognisty kolor niż zwykle, a wokół jej twarzy rozpościerała się łuna lśniąca od magii. Jej srebrzystoszare oczy zajmowały teraz połowę twarzy, a w ich środku zdawały się kręcić wiry wodne. Emilka wpatrywała się w nią zauroczona i kiwała się otulona urzekającym zaklęciem Mamy”.

I taka właśnie jest ta książka, ze wszelkich miar magiczna, od początku do końca. Dom, pełen przejść do innych światów, niezwykłe istoty, tajemnicze drzwi i pełna zagadek dziewczynka z obrazu. Naprawdę trudno oprzeć się magii tego niezwykłego domu, w którym wszystko może się okazać zupełnie inne, niż jest w rzeczywistości. Książki, których bohaterowie zdają się patrzeć na nas, zaskoczone, zdumione, zadumane, drzwi, w tajemniczy sposób zmieniające swoje kolory, schody, rosnące nagle i zmieniające się pod palcami.

“Schody rosły. Z drewnianych elementów, które podtrzymywały poręcz, wyrastały cieniutkie małe gałązki i drobne listki. Na jej oczach pączki otwarły się, wypuszczając ze środka zielone wachlarzyki. balustrada była szorstka i w dotyku przypominała korę drzewa”.

Początkowo Emilka nie zdaje sobie sprawy z niezwykłości owego domu i swojej rodziny. Uważa się za zwyczajną córkę zwyczajnych rodziców. Dopiero później zaczyna dostrzegać drobiazgi wskazujące dobitnie na to, że nie do końca wszystko jest takie, jak u innych ludzi, jak u innych dziesięcioletnich dziewczynek. Jak potoczą się losy Emilki i jej rodziny? Czy wróżki są dobrymi istotami czy może jednak tak nie do końca? Co się stanie, kiedy dziewczynka przejdzie przez jedno z wielu tajemniczych przejść i znajdzie się w świecie, którego nie zna?

“Koniec końców Robert odłożył swój widelec na talerz i przy akompaniamencie metalu uderzającego w porcelanę popatrzył na Ewę i Oliwera.
– A nie możemy jej po prostu powiedzieć?”.

Książka kierowana jest do dzieci w wieku od ośmiu lat w górę, raczej do dziewczynek. Moja córka nie przestawała się nią zachwycać i nie mogła się doczekać dalszego ciągu. Jak tylko ją skończyłyśmy, od razu zaczęłyśmy czytać drugi tom. Emilka stała się jedną z jej ulubionych bohaterek, a tego zaszczytu dotychczas nie dostąpiła żadna istota ludzka, zawsze były to pieski, kotki, kaczuszki, a nawet jeden jednorożec (wszystkie wymienione postaci oczywiście z książek tej samej autorki). Emilka to urocza dziewczynka, jest mądra i wesoła, a jednocześnie bywa zadumana i zamyślona. Potrafi dostrzegać rzeczy, które dla innych są zupełnie zwyczajne, dla niej nabierają one magii i specyficznego charakteru.

Wadą książeczki są bardzo długie rozdziały. Jej ich tradycyjnie osiem, jak w innych książkach autorki, jednak tutaj są naprawdę długie i chwilami miałam problem, by przeczytać córce wieczorem dwa naraz. Musiałyśmy dzielić je na pół, a tego nie lubimy.

Skromna, kolorystycznie przyjemna okładka, przyciąga wzrok. Bardzo mi się podoba, jak wszystkie okładki tej serii. Dzieciom na pewno również się spodoba. Duża czcionka ułatwi samodzielne czytanie młodszym czytelnikom.

I na koniec jeszcze jeden cytat. W książeczce nie brakuje bowiem sytuacji, kiedy czujemy lekki dreszczyk.

“Zrobiła krok naprzód, podchodząc do tej samej rzeki, przy której we śnie spotkała dziewczynkę z zielonymi włosami. Wtedy zachowywała się przyjacielsko, przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Może powiedziałaby jej, gdzie się znajdują. I jak wrócić do domu, skoro drzwi zniknęły”.

Gorąco polecam dziewczynkom w wieku Emilki i tym troszkę młodszym jak moja siedmiolatka, a także tym starszym. I tym, które dzieciństwo już dawno mają za sobą, polecam mamom i ich córkom. Czytajcie i poznajcie Emilkę Piórko – warto!

*cytaty pochodzą z książki

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.