Bardzo głośna ostatnimi czasy książka. Opisy wydawcy i sugestywna okładka zachęciły mnie do zakupu. Nie wiedziałam, że pod pseudonimem Novak kryje się znany amerykański pisarz Scott Spencer. Ponieważ jednak i tak nie znam twórczości Spencera, to i tak nie sugerowałabym się jego wcześniejszymi powieściami.
Na dzień dobry już zniechęciła mnie w “Poczęciu” narracja. Prowadzona jest ona wprawdzie trzecioosobowo, ale w czasie teraźniejszym. Podobnie jak niektóre reportaże lub typowo dziennikarskie artykuły. Ciężko się czyta takie coś, zwłaszcza że książka wcale cienka nie jest (ma ponad 360 stron) i miałam apetyt oraz nadzieję na dobrą i mocną lekturę.
Bohaterowie “Poczęcia” to Alex i Leslie Twisdenowie. Małżeństwo od kilku lat bezskutecznie stara się o dziecko. Niestety wszelkie zabiegi, badania i procedury pozostają póki co bez pozytywnego odzewu ze strony natury. Bojąc się, że ta sytuacja zaszkodzi ich – zgodnemu dotychczas – małżeństwu, Leslie zaczyna mówić o adopcji. Jednak Alex namawia żonę na jeszcze jedną, już ostatnią próbę. Właśnie dowiedział się o pewnym lekarzu i procedurze, jakiej ten poddaje bezpłodne pary. Jest bardzo skuteczny, choć nikt do końca tak naprawdę nie wie, na czym owa procedura polega. Lekarz nazywa się Kis i przyjmuje w swoim gabinecie w Słowenii. Autor chyba celowo wybrał kraj, o którym Ameryka nic praktycznie nie wie. Kraj dla nich tyle egzotyczny, co zacofany i dziwny. Doktor Kis podaje Twisdenom niezwykle bolesne i nieprzyjemne zastrzyki, po których Leslie zachodzi wkrótce w ciążę. W chwili jednak, kiedy para decydowała się na leczenie u Kisa, nie spodziewała się, jak straszne skutki uboczne ma cała procedura i przyjęcie zastrzyków. Początkowo są one drobne, ale z biegiem czasu dotykają one już nie tylko ich strony fizycznej, ale również psychiki. I to jest dużo gorsze i bardziej przerażające od zmian fizycznych.
Powieść podzielona jest na dwie części. Pierwsza – krótsza (76 stron) – opisuje starania Twisdenów o dziecko, wizytę u Kisa oraz ciążę Leslie aż do narodzin dzieci. Druga – znacznie obszerniejsza – zaczyna się w chwili, gdy bliźnięta mają po dziesięć lat. Adam i Alice nie wiedzą, dlaczego ich rodzice zamykają ich na noc w pokojach, twierdząc że to dla ich dobra i bezpieczeństwa. Adam ukrywa w pokoju monitor (elektroniczną nianię), przez którą słyszy dochodzące z sypialni rodziców dzikie odgłosy, przerażające dźwięki i – zatrzymujące wręcz bicie jego dziecięcego serca – rozmowy. O nich. O dzieciach. O tym, co mogliby im zrobić. O tym, co się z nimi dzieje. O zmianach, jakie zaszły i nadal zachodzą w ich ciałach i psychice po zastrzykach doktora Kisa. Adam strasznie się boi i planuje ucieczkę. Wraz z siostrą chce zniknąć z tego domu, który przyprawia ich o gęsią skórkę, chce się znaleźć jak najdalej od rodziców, którzy zamiast ich chronić i zapewnić im poczucie bezpieczeństwa, są ich największym zagrożeniem. I największym koszmarem.
Wszystko to brzmi dość ciekawie, prawda? Niestety takie nie jest i tu pojawia się spore rozczarowanie książką, która robiła wrażenie naprawdę interesującej i innej od wszystkich lektury. Owszem, można rzec, że jest inna, ale raczej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Książka zamiast lęku i grozy, budzi raczej wstręt, ale myślę, że nie to jest jej główną wadą. Bo horror niekoniecznie musi być straszny i przerażający, może właśnie budzić odrazę, która złoży się na akcję pełną grozy i ohydnego obrzydzenia. Niestety gorsze jest to, że książka jest zwyczajnie nudna. O ile pierwsza część wciąga i mnie bardzo zainteresowała, to druga (dla przypomnienia ta znacznie obszerniejsza), jest nużąca, za długa i często nie do końca jasna. Wiele wydarzeń opisanych jest na zasadzie: wydarzyło się to i to, w wyniku czego stało się to i tamto. I ciągle ten nieszczęsny czas teraźniejszy – psuje niesamowicie już i tak rozwleczoną akcję.
Zapowiadało się całkiem nieźle. Mamy tu przecież dwójkę dzieci, które przerażone, za wszelką cenę unikają konfrontacji z rodzicami, bojąc się ich, zresztą nie bez powodu. Dzieci uciekają, a w ślad za nimi rusza Alex i Leslie. Rodzeństwo nie ma dokąd uciekać, nie wie, komu może zaufać, z góry zakłada, że i tak nikt mu nie uwierzy. Poza rodzicami dzieci nie mają rodziny, znajomych i przyjaciół, więc ich sytuacja wydaje się być beznadziejna. Jedno, czego pragną, to znaleźć się jak najdalej od rodziców i to jest główny zamysł tej drugiej części, tylko że zabrakło tutaj dynamiki i to zepsuło całość. To wszystko razem prowadzi do dość przewidywalnego finału. I niestety nawet w tej końcówce brakuje polotu i fajerwerków, brakuje czegoś, dzięki czemu nie mogłabym uznać czasu spędzonego z tą książką za stracony.
Cóż, nie polecam. Chyba że macie możliwość wypożyczenia książki z biblioteki, by przekonać się na własne oczy, czy faktycznie jest ona taka kiepska. Bo na zakup to naprawdę szkoda pieniędzy. Lepiej kupić sobie coś innego.