Przyznaję, że czekałam na tę książkę dość niecierpliwie. Z zasady lubię powieści grozy i horrory, a poprzednia książka Andrzeja Wardziaka pt.: “Infekcja” bardzo mi się spodobała.
Już okładka “Siódmej duszy” buduje klimat. Samotny dom, gdzieś w otoczeniu drzew, poraniona twarz, zakrwawiony bandaż. Jest mroczna, budząca lęk i jednocześnie zastanawiająca, budzi ciekawość czytelnika, który natychmiast chce wiedzieć, co i jak się stało i w ogóle o co w tym chodzi.
Sama historia nie stanowi raczej podmuchu świeżości w literaturze grozy. Jest duży dom, jest w nim bohater – Marcin, są znajomi, których zaprosił. Kilka miesięcy temu zginął tragicznie wuj Marcina, a dom trafił w ręce rodziców chłopaka. Dalej wszystko toczy się tak, jak w amerykańskim horrorze z lat dziewięćdziesiątych w stylu “Nawiedzonego”. Alkohol i skręty, młodzi ludzie nadużywający tego i owego, a wśród nich Nadia, wyczuwająca w domu obecność czegoś dziwnego, jakiegoś bytu. Potężnego, o wielkiej mocy, niebezpiecznego, ale dziewczyna nie potrafi sprecyzować, czym to coś (czy ktoś) może być.
W domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, Marcin ma przywidzenia, widzi swoich rodziców, którzy aktualnie wyjechali w sprawach służbowych. Co najdziwniejsze, Nadia również zdaje się ich widzieć. Wkrótce młodzież odnajduje w bibliotece wuja ukryty pokój i odtąd poczucie, że w domu przebywa ktoś jeszcze, mocno przybiera na sile.
Nastrój grozy towarzyszy czytelnikowi przez cały czas, choć moim zdaniem można było uniknąć nieco niepotrzebnych dialogów. Bywa, że niektóre nie pchają akcji naprzód i są zwyczajnie jałowe.
Autor sięgnął po szereg sprawdzonych już rozwiązań, które znamy zarówno z powieści grozy, jak i z filmów, głównie horrorów amerykańskich. Jest tu więc nawiedzony dom, oczywiście stary, zagadkowy, jest pięcioro znajomych, lubujących się w imprezowaniu, jest również tajemnicza, zielonkawa mgła, halucynacje popychające bohaterów do okrutnych i dziwacznych zachowań, jest też tablica ouija do przyzywania duchów oraz dziwnie działające telefony, z których nie można się nigdzie dodzwonić. Halucynacje, które stają się wkrótce udziałem wszystkich bohaterów książki, są na tyle dla nich sugestywne, że doprowadzają samych zainteresowanych do okropnych rzeczy. A niestety oni sami nie zdają sobie nawet z tego sprawy. Stają się groźni nie tylko dla siebie, ale również dla innych.
str. 110 – “Ich spojrzenia zderzyły się, przerażenie trafiło na dezorientację. Jest telepatką – pomyślał. Wlazła mi do głowy i szepcze w niej, jakby mówiła wprost do mojego ucha. Chciał rozchylić usta i wypowiedzieć tę myśl, ale nie potrafił. Zaskoczenie było zbyt przygniatające, odbierało trzeźwość umysłu i krępowało ruchy niczym gęsta, lepka maź”.
Najbardziej spodobała mi się scena przywoływania ducha i wszystko to, co wydarzyło się potem. Tutaj właśnie akcja mocno przyspiesza, a czytelnika przenika prawdziwy, lodowaty dreszcz. Szkoda trochę, że dzieje się to dopiero około strony 190. Cała książka ma trochę ponad 230 stron i te ostatnie 40 połknęłam szybko i z ogromnym zainteresowaniem. Wcześniej oczywiście też coś się dzieje, jednak dość często natrafiałam na sceny, które mnie nużyły. Oczywiście książka absolutnie nie jest nudna, chwilami po prostu akcja nieco się wlecze, a kolejne sceny można zwyczajnie przewidzieć. Późniejsze wydarzenia obfitują w szybką akcję i gwałtowne jej zwroty, dzięki czemu czytelnik nie ma nawet czasu zastanowić się, co może nastąpić dalej i daje się książce po prostu porwać.
str. 182 – “Schody prowadzące na pierwsze piętro wydawały się długie i równie przyjazne, co droga wiodąca na stryczek. Z ich osadzonego w mroku szczytu zdawał się wiać nieprzyjemnie zimny wiatr, ale równie dobrze mogło to być tylko wyobrażenie dziewczyny”.
Omamy i halucynacje prowadzą do dość przewidywalnego finału, choć dobrze napisanego i mimo całej swej przewidywalności – ciekawego. I akurat sam finał napisany jest oszczędnie, bez zbędnych ozdób. Autor ma lekkie pióro, dzięki czemu książkę czyta się szybko i przyjemnie. To lektura na jeden, góra dwa, wieczory, niezobowiązująca i prosto napisana. Coś dla miłośników horrorów sprzed dwudziestu lat.
str. 184 – “Jego oczom ukazał się pistolet i znany już teraz mechanizm otwierający zamaskowane drzwi, które prowadziły do najbardziej osobliwego miejsca, jakie dane mu było oglądać. Popatrzył chwilę na broń, ale wątpił, aby mogła okazać się pomocna. Wyciągnął rękę i bez zbędnych ceregieli pociągnął za wajchę”.
Co do wydania, to pozostaje ono bez zarzutu. Nie znalazłam żadnych błędów, a wyraźna i spora czcionka umila i ułatwia czytanie. Do tego wspomniana przeze mnie już okładka, intrygująca i przyciągająca wzrok fana horroru – to z pewnością dodatkowe atuty książki.
Ze swej strony mogę powiedzieć, że po lekturze poprzedniej książki autora, “Infekcji”, po “Siódmej duszy” spodziewałam się czegoś więcej. Nie mogę jednak stwierdzić, że powieść mi się nie podobała, bo naprawdę miło spędziłam z nią czas i myślę, że warto ją polecić. Tak więc polecam fanom horroru i powieści grozy. Osobiście też czekam na kolejne książki Andrzeja Wardziaka, po które w przyszłości bardzo chętnie sięgnę.
*cytaty pochodzą z książki
**opinia powstała na potrzeby akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają