Po przeczytaniu “Wołania kukułki” i “Jedwabnika” z ogromną niecierpliwością czekałam na kolejny tom perypetii Cormorana Strike’a. Jak tylko pojawiły się zapowiedzi, szybko książkę zamówiłam. Czy powieść dorównuje swoim poprzedniczkom? Czy porwała mnie podobnie jak tamte? No i czy warto ją przeczytać?
“Żniwa zła” rozpoczynają się spokojnie i zwyczajnie. Z pozoru przeciętny dzień zastaje naszych bohaterów w agencji detektywistycznej. Cormoran i Robin pracują właśnie nad jedną ze spraw, gdy do biura przychodzi kurier i wręcza Robin – partnerce Strike’a – paczkę. Niczego niepodejrzewająca kobieta otwiera przesyłkę i z przerażeniem wstrzymuje oddech, kiedy widzi w niej… nogę. Odciętą, ludzką i na oko kobiecą. Zszokowana Robin z początku jest przekonana, że jej nazwisko na przesyłce to zwyczajny zbieg okoliczności i że paczka została skierowana na adres agencji Cormorana, a nie do niej osobiście. Jednak późniejsze wydarzenia sprawiają, że zarówno Robin, jak i Strike podejrzewają, że nazwisko Robin na paczce nie zostało umieszczone tam przypadkowo.
Kto i dlaczego wysłał Robin Ellacott odciętą nogę? Czy zdarzenie to miało charakter osobisty? Czy może jednak związane było z jedną z prowadzonych przez Cormorana spraw? I – co najbardziej frapuje Strike’a – do kogo owa noga należała? Czy kobieta, której ją odjęto, żyła jeszcze?
Wielowątkowa powieść Roberta Galbraitha rozkręca się bardzo powoli. Początek książki jest wręcz nużący i właściwie nie wiem, czy to za sprawą wlokącej się akcji, czy może pogaduszek każdego z każdym, jednak minęło sporo czasu, zanim się wciągnęłam. Natomiast po przebrnięciu przez ten nieco nudnawy początek, czytało się już całkiem dobrze. Akcja obraca się wokół śledztwa i ludzi, których Cormoran podejrzewa nie tylko o przysłanie do agencji ludzkiej nogi, ale również o zabójstwo. Śledzimy tu w krótkich rozdziałach rozmyślania mordercy, nie wiedząc oczywiście, kim ten człowiek jest. Wstawki te wystarczają jednak, by stwierdzić, że człowiek ten nie jest do końca normalny.
str. 291 – “Gorzko zawiedziony wrócił do Tego wczesnym wieczorem. Wiedział, że będzie musiał z Tym siedzieć przez następne dwa dni i ta perspektywa pozbawiła go resztek samokontroli. Gdyby mógł wykorzystać To, tak jak zamierzał wykorzystać Sekretarkę, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, to byłoby jego wybawienie: spieszyłby się do domu trzymając noże w pogotowiu – ale się nie odważył. Potrzebował Tego żywego i całkowicie podporządkowanego”.
Jak i w poprzednich tomach serii o Cormoranie, również tutaj mamy do czynienia z mocno skomplikowaną intrygą oraz wieloma wątkami pobocznymi. W “Żniwach zła” jest też więcej scen z życia prywatnego bohaterów, co akurat bardzo mi się spodobało. Zwłaszcza, że w życiu Robin wiele się obecnie dzieje, a w związku z wydarzeniami, które są jej udziałem, przeżywa ona wiele wzlotów i upadków, zarówno w pracy, jak i w życiu osobistym. Praca u Strike’a jest jej wymarzonym zajęciem. Robin bardzo chce zostać równorzędną partnerką Cormorana w interesach, marzy o byciu prawdziwym detektywem. Strike uważa, że kobieta ma dryg i talent do tej pracy, ale kiedy zdaje się, że ktoś ją obserwuje, Strike stwierdza, że Robin powinna trochę zwolnić, a to z kolei jest powodem licznych nieporozumień pomiędzy nimi, ponieważ Robin się z jego zdaniem w tym temacie absolutnie nie zgadza.
Zabrakło mi w powieści tych cudnych, klimatycznych opisów ulic Londynu, których pod dostatkiem było w dwóch pierwszych książkach. Owszem, można nieco owego klimatu znaleźć, ale w porównaniu do poprzednich tomach, jest go tutaj jak na lekarstwo.
str. 395 – “Zapalili i przez chwilę stali bez słowa. Ludzie przechodzili chodnikiem, idąc w obu kierunkach, zmęczeni po wielu godzinach siedzenia w biurach. Zbliżał się wieczór. Bezpośrednio nad nimi miedzy indygo nadchodzącej nocy a koralowym neonem zachodzącego słońca został wąski pasek zwyczajnego nieba, nudnego, nijakiego powietrza”.
str. 385 – “Wreszcie w niedzielę pogoda się popsuła. Deszcz obmył spalone słońcem parki, zatańczyły wycieraczki samochodów, turyści przywdziali foliowe poncza i na przekór wszystkiemu, brnęli przez kałuże”.
Brakowało mi w “Żniwach zła” tego plastycznego, pełnego niesamowitej atmosfery miasta, wieczornych latarni, metra, nocnych pubów. Jakoś tak z lekka jałowo się tu bez tego wszystkiego zrobiło. Pusto. Również zakończenie mnie trochę rozczarowało, zabrakło w nim bowiem fajerwerków. Zamiast tego dowiadujemy się zwyczajnie, kto zabił, bo akurat na to właśnie wpadł w danej scenie Strike. Narrator nas o tym fakcie informuje i tyle. Jakoś tak nie pasowało mi to do Strike’a. Jego spokój po tym odkryciu kompletnie odbiegał od tego, jak zapamiętałam Cormorana z poprzednich książek.
I choć klimatu zarówno “Wołania kukułki”, jak i “Jedwabnika”, można się gdzieś tu doszukać, to do “Jedwabnika” tej książce jednak jest ciut daleko. Absolutnie nie twierdzę, że “Żniwa zła” to kiepska książka, bo tak wcale nie jest. Tyle że “Jedwabnik” podniósł poprzeczkę bardzo wysoko i miałam po nim wobec kolejnej powieści Roberta Galbraitha, naprawdę dość wysokie oczekiwania. I pewnie właśnie dlatego “Żniwa zła” mnie nie oczarowały.
Za to nadal niezmiennie uwielbiam postać głównego bohatera. Cormoran Strike to jeden z moich ulubionych literackich detektywów. Lubię go za jego obcesowość, dosadność, za to, że zdanie innych na jego temat mało go obchodzi, no i w końcu za przenikliwy, logiczny umysł. A najbardziej lubię odkrywać w każdej książce coraz to nowe fakty dotyczące Strike’a i jego życia. Bo każdy tom pokazuje coś nowego, czego dotychczas nie wiedzieliśmy i co powoli pozwala nam układać mozaikę przeszłości Cormorana. Bo na tym polu zawsze coś do odkrycia jeszcze pozostaje, a fakty dotyczące Strike’a, to istne rarytasy.
str. 175 – “Zachował wspomnienia piękna z dzieciństwa, zwłaszcza z okresów spędzonych w Kornwalii: morza, połyskującego o poranku, błękitnego niczym skrzydło motyla, tajemniczego szmaragdowego i cienistego świata Rabarbarowej Ścieżki w ogrodzie Trebah, białych żagli unoszących się w oddali jak morskie ptaki na wzburzonych, ciemnoszarych falach”.
W dodatku sama postać Strike’a nie przypomina mi żadnego innego bohatera, jakich w trakcie swojej długoletniej przygody z czytaniem poznałam, a to ogromnyy plus. Jego spokój i opanowanie idą w parze z gwałtowną naturą i choć czasem Strike uważa, że nie ma sensu się powstrzymywać przed daniem komuś w mordę, kiedy trzeba, potrafi też być bardzo cierpliwy – o ile wymaga tego sytuacja.
str. 357 – “Robin bała się, że Strike może wybuchnąć w tej eleganckiej, białej przestrzeni, gdzie miłośnicy sztuki rozmawiali ściszonym głosem. Nie wzięła jednak pod uwagę samokontroli, jakiej były oficer Wydziału do spraw Specjalnych nauczył się w ciągu długich lat prowadzenia przesłuchań. Uprzejmy uśmiech, z jakim słuchał Burzy, był wprawdzie nieco ponury, lecz Strike zachowywał spokój”.
Jak na kryminał przystało, nie brakuje w książce scen – może nie mrożących krew w żyłach – ale na pewno trzymających w napięciu.
str. 316 – “Nie wolno mu było spanikować. Nie wolno było uciekać. Hałas by go zgubił. Powoli przesuwał się wzdłuż siatki otaczającej stare samochody w stronę ciemnej plamy, która mogła albo prowadzić na sąsiednią ulicę, albo być ślepym zaułkiem. Wsunął zakrwawione noże z powrotem do kurtki, wrzucił jej palce do kieszeni i skradał się dalej, wstrzymując oddech”.
“Żniwa zła” nie są książką z porywającą akcją, która goni na łeb na szyję. Powieść jest raczej statyczna i posuwa się naprzód wolno i spokojnie. Książkę polecam, zwłaszcza tym, którzy znają już “Wołanie kukułki” i “Jedwabnika”, choć uważam, że ze wszystkich książek z cyklu, jest najsłabsza. Nadal pozostaje jednak dobrym kryminałem, z logiczną intrygą i z lekka mroczną, ponurą atmosferą. Czekam też na kolejne tomy serii i z pewnością po nie sięgnę.
*cytaty pochodzą z książki