Kiedy brałam książkę do ręki, nie wiedziałam, że jej autorką jest J.K. Rowling. Jakoś mi to umknęło, choć kręcę się gdzieś tam w książkowych kręgach. Przyciągnęła mnie okładka, dopiero później przeczytałam opis z tyłu. Ale jednak okładka była pierwsza i zaważyła. Skusiłam się też na książkę z tego powodu, że naprawdę dość dawno nie czytałam dobrego kryminału.
“Wołanie kukułki” rozpoczyna się trupem i to trupem super znanej modelki Luli, jak to na dobry kryminał przystało, po czym po niedługiej chwili poznajemy naszego bohatera. I tutaj ogromny plus, bo wreszcie detektywem nie jest przystojniak o urodzie Adonisa, zwinny właściciel kaloryfera na klacie, ale duży, niezgrabny facet, weteran wojenny, który na wojnie stracił prawą nogę. Do tego właśnie rzuciła go narzeczona i został on na lodzie, bez pieniędzy, bez mieszkania, bez klientów, bez przyszłości. Nasz detektyw, Cormoran Strike, właśnie usiłował ową narzeczoną dogonić na schodach, kiedy stanęła mu na drodze jego przyszła, tymczasowa asystentka, Robin. Unikając staranowania jej, Strike łapie ją niechcący za pewną część ciała i tak właśnie zaczyna się ich znajomość. A żeby było jeszcze lepiej, już wkrótce zjawia się klient, brat ofiary wspomnianej na początku, który zleca Strike’owi śledztwo. Może więc z tym twierdzeniem nieposiadania przyszłości, to póki co nie ma się co śpieszyć?
Lubię książki, w których główny bohater budzi moją sympatię. A tutaj właśnie nie da się nie lubić Cormorana. Osobiście polubiłam go za tę jego dosadną wręcz niezgrabność, misiowatość, za spokój i za niedoskonałość, ale również za profesjonalizm. Cormoran zbiera dowody, rozmawia z ludźmi i krok po kroku zbliża się do rozwiązania zagadki. Autor(ka) świetnie skonstruowała akcję, brak w niej niedociągnięć, każdy ruch i posunięcie są logiczne i dopracowane. Postaci są zróżnicowane do tego stopnia, że nawet wypowiadają się inaczej, z różnym akcentem, mamy tu ludzi z wyższych sfer, mamy też biedotę, jest bogactwo świata mody i ubóstwo niższej klasy społecznej. Są ludzie zepsuci do szpiku kości oraz uczciwi i szlachetni, jak nasz Strike.
Robin, asystentka naszego detektywa, szczęśliwa narzeczona pewnego nudnego księgowego, zatrudnia się u Strike’a tylko tymczasowo, a w międzyczasie szuka innej, lepiej płatnej, pracy. Jest ciepła, obowiązkowa, skrupulatna, w pełni zorganizowana, ale nie sposób nazwać jej nudną. Polubiłam ją od razu od pierwszych stron książki i to uczucie trwało tak niezmiennie aż do jej końca. Robin to idealna asystentka dla Cormorana, niemalże czyta mu w myślach. Taktowna i kompetentna, zaskakuje go coraz bardziej, choć początkowo wcale nie był do niej przekonany. Po niedługim jednak czasie, zarówno on, jak i my zauważamy, że stanowią idealną detektywistyczną parę, zderzenie dwóch przeciwieństw na gruncie zarówno zawodowym, jak i prywatnym.
Autorka wręcz doskonale nakreśliła główne postaci, nie tylko Cormorana i Robin, ale też wszystkie poboczne, te bardziej i mniej ważne. Cormoran Strike to studium człowieka samotnego, nieco zagubionego, ale też dobrego detektywa, logicznego umysłu, znajomości ludzkich charakterów, a przy tym również kogoś, kto dobrze wie, czym jest kpina i śmiech. Upokorzeń i wstydu doświadczał w życiu nie jeden raz, wie, czym pachną i jak smakują, a mimo to idzie dalej, choć nie zawsze jest pewien, czy postępuje słusznie.
“Wołanie kukułki” ujęło mnie opisami Londynu. Klimatem uliczek Mayfair, atmosferą Soho i Chelsea, zderzeniem pięknych wnętrz bogaczy i obskurnością barów East Endu. Nawet w agencji słychać szum miasta, stukot kropel deszczu uderzających o parapet, szarzyznę typowej, londyńskiej pogody, czasem smutnej, czasem urokliwej. Tętniące życiem miasto, niezależnie od pory dnia, czy nocy, towarzyszy Strike’owi za każdym razem, kiedy ten powoli przechadza się ulicami, czy kładzie się spać na polowym łóżku w swojej agencji. Atmosfera tych opisów przenika czytelnika, wkrada mu się do serca i nie sposób zapomnieć tych wszystkich ulic jeszcze długo po odłożeniu książki na półkę.
Czy domyśliłam się, kim jest morderca? Nie! Prawie do samego końca. W moim mniemaniu to plus dla książki i jej autora(-ki). Powieść ma 450 stron, dopiero coś koło 430-stej zaczęłam podejrzewać, kto mógł zabić. Cormoran demaskuje go z iście poirotowską klasą dobrego detektywa, ze stoickim spokojem, z wrodzoną sobie subtelnością, której- pomimo potężnej postury – ma w sobie naprawdę wiele.
Podsumowując: książka jest świetna, czyta się szybko i kiedy ją odkładałam, nie mogłam się doczekać chwili, kiedy znowu do niej zajrzę, mocno wciąga, choć z początku akcja rozkręca się powoli. Później jednak nabiera tempa i nie można się od niej oderwać. Odkrywamy sekrety wraz z Cormoranem, kibicujemy mu w rozwiązywaniu zagadki śmierci pięknej modelki, poznając jego samego coraz lepiej i chyba coraz bardziej pałając do niego czystą, niczym niezmąconą sympatią.
Z ogromną przyjemnością sięgnę po następne książki z Cormoranem w roli głównej, których (ponoć) ma być aż siedem. Wygląda na to, że siódemka to szczęśliwa liczba autorki “Wołania kukułki” 🙂 Polecam wszystkim, zarówno miłośnikom kryminału, jak i każdemu, kto lubi dobrą, ciekawą literaturę.