Z ciekawości zajrzałam przed chwilą do recenzji “Wołania kukułki”, pierwszej książki o Cormoranie Strike’u, którą napisałam w marcu b.r. (http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=1418). Przeczytałam i natrafiłam na stwierdzenie, że nie da się nie lubić głównego bohatera serii o Cormoranie. Ano nie da się. Potwierdzam i podtrzymuję, ponieważ bohater budzi we mnie przeogromne pokłady czystej sympatii. Z całą pewnością jest to jeden z moich ulubionych detektywów, jakich dotychczas poznałam w literaturze. “Wołanie kukułki” oraz “Jedwabnika” można czytać osobno, ale osobiście polecam zacząć od pierwszej części, w której poznajemy bohaterów. Obie książki mają piękne okładki, ze szczyptą tajemniczości, przywodzące na myśl wiktoriański Londyn i jego klimatyczne, urokliwe uliczki.
“Jedwabnik” to kolejna książka J.K.Rowling o perypetiach detektywa Strike’a i jego asystentki Robin, a jej akcja rozgrywa się osiem miesięcy po wydarzeniach z pierwszej części. Od tamtej pory agencja detektywistyczna zyskała paru klientów, a dzięki rozgłosowi zdobytemu po ostatniej sprawie, Strike jest znany tu i tam i polecany pocztą pantoflową, dzięki czemu wreszcie odwiedzają go ludzie. Pewnego dnia zjawia się w jego biurze żona zaginionego pisarza i zleca detektywowi odszukanie go. Kobieta jest trochę dziwna, jednak Strike przyjmuje zlecenie. Zaginiony pisarz, Owen Quine, ukończył właśnie rękopis pewnej powieści – bardzo kontrowersyjnej i chwilami oburzającej. Okazuje się, że opisał w niej niejedną znajomą postać w sposób, jaki mógłby posłużyć ewentualnemu zabójcy za motyw morderstwa. W miarę odkrywania kolejnych śladów, robi się coraz ciekawiej, a sprawa się gmatwa. Strike, kierując się doświadczeniem oraz własną – zazwyczaj niezawodną – intuicją, mistrzowsko zmierza ku zdemaskowaniu zabójcy. Intryga, w której wszyscy prawie są podejrzani, pachnie miło stylem Agathy Christie, a i sam kryminał w wykonaniu Roberta Galbraitha, czyli J.K.Rowling, jest rewelacyjny. Pokusiłam się oczywiście o porównanie “Wołania kukułki” i “Jedwabnika” i zdecydowanie bardziej podoba mi się “Jedwabnik”.
“Strike wielokrotnie słyszał oklepane stwierdzenie, że każdy jest w stanie zabić, ale wiedział, że to kłamstwo. Bez wątpienia istnieli ludzie mordujący z łatwością i z przyjemnością: spotkał kilku takich na swojej drodze. Miliony innych poddawano skutecznemu szkoleniu, ucząc ich sposobów pozbawiania życia – Strike był jednym z nich (…). Zdarzali się jednak także tacy, którzy powstrzymywali się nawet w sytuacji największego napięcia, nie umiejąc dążyć do korzyści wbrew wszystkiemu, chwycić okazji, przełamać ostatniego i największego tabu”.
Cormoran Strike to były żołnierz, któremu sporo trudności przysparza proteza nogi, wrodzona niezgrabność i lekka nadwaga, o przenikliwym umyśle, bezpośredni, a jednocześnie podatny na zranienie. Po burzliwym rozstaniu z byłą narzeczoną, która właśnie bierze ślub z kimś innym, Strike trzyma się z dala od związków. Osiem miesięcy temu Cormoran mieszkał w agencji, we własnym biurze, teraz zajmuje małe mieszkanko na poddaszu nad agencją, bo tak się złożyło, że akurat było ono do wynajęcia. Małe i przytulne, choć z niedopasowanymi oknami, z małą kuchnią, tworzy całkiem odpowiedni dla Strike’a azyl.
Książka tchnie realizmem. Każdy, nawet najdrobniejszy gest bohaterów, jak choćby picie herbaty, jedzenie obiadu, spacerowanie uliczkami Londynu czy nawet jazda metrem, wszystkie te sytuacje są tak realistycznie opisane, że nie mamy żadnego problemu z “zobaczeniem” tego wszystkiego w wyobraźni. Podobnie jak “Wołanie kukułki”, również “Jedwabnik” zachwycił mnie opisami miasta. Dosłownie wszystkiego: starych kamieniczek i nowszych domostw, angielskiego deszczu, zarówno ulew, jak i kapuśniaczków, wagonów metra, chłodu tuneli, taksówek, tanich pubów i drogich restauracji.
“Tego ponurego, zimowego dnia jej dom wyglądał szaro i obskórnie. Był jednym z wielu wzniesionych tam wiktoriańskich budynków z cegły, ale brakowało mu wspaniałości o rozmachu Talgarth Road. Stał na rogu, mając od frontu ogródek zacieniony przerośniętymi krzewami złotokapu. Strike przyglądał się fasadzie i próbował zapalić papierosa, osłaniając go dłonią. Padał śnieg z deszczem. Budynek miał ogródki z przodu i z tyłu, oba dobrze zasłonięte przed wzrokiem przechodniów ciemnymi krzakami drżącymi pod ciężarem lodowatej ulewy”.
“Jedwabnik” daje większe pole do popisu Robin Ellacott, asystentce Cormorana, która zatrudniła się u niego w pierwszej części, oczywiście tylko tymczasowo. Robin przeżywa rozterki w związku z przebąkiwaniem szefa o ewentualnym zatrudnieniu kogoś do pomocy. Dziewczynie bardzo podoba się praca u Strike’a i chce zostać u niego na stałe, ale jej narzeczony, Matt, patrzy na to nieco krzywo i w końcu na tym tle wynika pomiędzy nimi sporo konfliktów. Z jakiegoś powodu Matt nie lubi Strike’a, choć właściwie go nie zna – moim zdaniem nudny księgowy jest po prostu zazdrosny o układy Robin z szefem i ich wspólne sprawy.
Ale wróćmy do Robin. Pełna werwy, zapału do pracy, skrupulatna i kompetentna, jest wymarzoną asystentką dla Cormorana. Ma podejście do ludzi, potrafi słuchać i obserwować, a przy tym bardzo chce zostać prywatnym detektywem. Cormoran zaczyna na niej polegać, powierzać jej różne zadania, zaczyna jej ufać. Poleganie na kimś i pokładanie w nim zaufania, to dla niego coś nowego, wygląda jednak na to, że oboje są z tej współpracy bardzo zadowoleni.
Akcja “Jedwabnika” rozgrywa się tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Londyn, jak to Londyn, pod względem pogody jest zmienny i rzadko kiedy coś tu z nieba nie pada. Tym bardziej klimatycznie się robi, kiedy czytamy o śliskich wąskich uliczkach, które dla Strike’a stanowią pewien mały problem ze względu na protezę nogi i słuszną posturę albo o wirujących płatkach śniegu na tle palących się wątłym światłem latarni miejskich, gdzieniegdzie podkolorowanych odbiciami świątecznych światełek.
“Postękujący autobus jechał przez błoto i śnieg. Rozmazane światełka we wszystkich kolorach mrugały do Strike’a zza zaparowanego okna. Nachmurzony, skupiony na niesprawiedliwości i morderstwie, bez trudu i bez słowa odstraszał każdego, komu mogłoby przyjść do głowy usiąść na miejscu obok niego”.
Taki właśnie jest Cormoran Strike. Zachowuje dystans do ludzi, bo tak jest lepiej i łatwiej. Nie wdaje się w bliższe znajomości, choć starych przyjaciół ma i jeśli jest ku temu potrzeba, to się z nimi kontaktuje. Mający sto osiemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, szerokie bary i parę kilo nadwagi, budzi swoją posturą zarówno zdumienie, jak i respekt. W każdym razie nigdy nie pozostaje niezauważony. Czasem budzi wręcz niepokój, ale raczej tylko pośród tych, którzy mu nie ufają i go nie znają. Dla “swoich” Cormoran nie jest ani straszny, ani groźny. Mimo dość oschłej i mało przystępnej powierzchowności, spowodowanej doświadczeniami przeszłości oraz trybem życia, Strike jest całkiem przyzwoitym facetem. Niedoskonały, zgryźliwy, ironiczny, a przy tym spokojny i zdystansowany do całego świata, a najbardziej do samego siebie, jest po prostu prawdziwy. Realny z krwi i kości. I to jest chyba największa zaleta tej książki. Prawdziwość. Zarówno bohaterów, jak i miasta, ludzi, tych pubów i knajpek, zalanego deszczem i przykrytego mgłą Londynu.
“Jedwabnik” spodoba się każdemu, bez wyjątku, miłośnikowi kryminału. Zawiera on w sobie klasykę znaną z powieści Agathy Christie, Joe’ego Alexa czy Arthura Conan Doyla. Przy tym, osadzony w czasach współczesnych, nie znudzi tych, którzy nie przepadają za powieściami z ubiegłego wieku. A że Londyn Cormorana Strike’a nawet w dzisiejszych czasach nosi w sobie krztynę dawnego, wiktoriańskiego miasta, mglistą atmosferę tajemnicy i nocnych sekretów, zachwyci też tych mniej rozkochanych w kryminałach.
Polecam gorąco, a sama czekam niecierpliwie na kolejne książki z Cormoranem w roli głównej i kolejne zaskakujące sprawy, które rozwiąże nasz detektyw. Nie ukrywam też, że wyczekuję również dalszych losów Robin, której nie sposób nie lubić, a która przydaje książce i ponuremu Strike’owi blasku i humoru.
*cytaty pochodzą z książki