Przykra jest historia z wydawnictwem Novae Res i recenzją, którą kazali oni usunąć blogerce z bloga Post Meridiem. Dlaczego? Można poczytać w necie. Ogólnie chodziło o to, że recenzentka wytknęła wydawnictwu błędy ortograficzne, od których aż roiło się w książce. Niestety z doświadczenia wiem, że korekta we wspomnianym wydawnictwie nie stoi na najwyższym poziomie. We własnym egzemplarzu sygnalnym doszukałam się ponad trzydziestu pięciu literówek i innych błędów, nie mówiąc o tych, które pewnie przeoczyłam. I mimo, iż robiłam, co mogłam, książka poszła do druku z kilkunastoma literówkami – a przecież wychwytywanie takich błędów, nie powinno należeć do mnie. Zwłaszcza, że w tekście oryginalnym niektórych w ogóle nie było…
Sprawa jest przykra dla mnie osobiście. Bo ja też mam jedną książkę wydaną przez NR, a dzisiaj czytam te wszystkie opinie na fanpage’u wydawnictwa w stylu, że “już nigdy nie kupię żadnej waszej książki” i wszelkie bojkotujące publikacje NR komentarze, to cóż… Żal :/
Kto wie, czy przez tę sytuację również i ja nie straciłam lub nie stracę paru czytelników…?
I z jednej strony rozumiem racje czytelników, bo sama również doświadczyłam kiepskiej korekty NR. Czytałam też wspomnianą recenzję i uważam, że blogerka miała wszelkie prawo wytknąć wydawnictwu te wszystkie orty. Wymagając od recenzentki usunięcia recenzji, wydawnictwo – chyba całkiem nieświadomie – ukręciło sznur na samo siebie. O wiele lepiej byłoby, gdyby po prostu przyznało się do fatalnej korekty, przeprosiło i obiecało większą staranność – rozeszłoby się pewnie wtedy wszystko po kościach. Tymczasem teraz mamy wielką aferę, na której najbardziej ucierpią autorzy książek, które ukazały się bądź mają się ukazać nakładem Novae Res.
Gdzieś kiedyś usłyszałam, że NR wydaje wszystko jak leci… Może i tak, ale na rynku wcale nie mamy aż tak dużo wydawnictw, które tak chętnie publikują debiutantów. I niestety w tej sprawie to debiutanci ucierpią najmocniej. Nie mówiąc o tych wszystkich początkujących pisarzach, którzy będą szukać wydawnictwa dla siebie i dla swojej pierwszej powieści. Trafią na stronę NR, poczytają i… odejdą. Wydaje mi się, że NR nie zdawało sobie sprawy z tego, że zarówno nakazem usunięcia recenzji oraz później (żenującym) wywiadem, tylko wykopali pod sobą dołek, sądząc że uda im się zakrzyczeć internautów i bloggerów. Niestety to niemożliwe, nie da się wygrać z Internetem. Co z tego, że recenzja została usunięta? Google i tak ją zarchiwizowało i można ją bez problemu odszukać i przeczytać. Tak więc właściwie NR nie zyskało nic, a tylko dużo straciło, a z nim debiutujący na rynku wydawniczym polscy pisarze.
Cóż, jako autorka, już dawno uznałam, że do NR nie wrócę, z różnych powodów. Najnowszą książkę wydałam w WFW i jestem o wiele bardziej zadowolona. Jednak nie zmienia to faktu, że jedna z moich książek została wydana nakładem właśnie NR, a bojkotowanie wszystkich pozycji wydawnictwa, jest również ciosem w moją powieść i krzywdą dla wielu autorów naprawdę niezłych książek. Również dla tej, od której recenzji zaczęła się cała historia. Zwłaszcza, że przecież blogerka samą książkę i młodego pisarza bardzo pochwaliła.