Tag Archives: PNGiSAM

“Infekcja” Andrzej Wardziak

Lubicie horrory? Jako nastolatka zaczytywałam się w książkach Grahama Mastertona, Jamesa Herberta i Clive’a Barkera. Uwielbiałam ten dreszczyk emocji towarzyszący szybko rozkręcającej się akcji i kompletną niewiedzą, co tam przerażającego może tym razem wyskoczyć zza rogu. Zastanawiałam się ostatnio, czy miałam już okazję przeczytać horror popełniony przez polskiego pisarza i chyba jednak nie. Kiedy natknęłam się jakiś czas temu na książkę pana Andrzeja, wiedziałam, że to z całą pewnością pozycja dla mnie. Nie dosyć, że lubię motyw zombie, to jeszcze pochodzę z Warszawy i znam ją jak własną kieszeń – ogromnie chciałam “zobaczyć”, jak to paskudne zombie zaatakowały stolicę.

Książkę łyknęłam w dwa popołudnia. Czy mnie porwała? Otóż…

Jest leniwy, słoneczny dzień. Jak przystało na lipiec, żar leje się z nieba i każdy Warszawiak marzy tylko o tym, by napić się zimnej wody z lodem lub mrożonej herbaty albo zanurzyć się po prostu w wodach basenu na Inflanckiej… A z braku laku chociaż we własnej wannie z chłodną wodą.

Tomek, Paweł, Jacek, Kaja, Natalia, Kuba, Max – to bohaterowie “Infekcji”. Są zupełnie różni, ot, zwyczajni mieszkańcy dużego miasta, żyjący, pracujący i uczący się na co dzień w Warszawie. Nie wyróżniają się niczym szczególnym, mają wady i zalety, jak każdy z nas. I nagle, tego letniego, upalnego dnia, na warszawskich ulicach pojawiają się dziwnie wyglądający i dziwnie zachowujący się ludzie. A przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądający jak ludzie. Przekonała się o tym jedna z bohaterek, która – chcąc pomóc takiemu dziwakowi – ni stąd, ni zowąd, trafiła ręką między jego zęby. Dosłownie. Po kilku godzinach ulice stolicy zostają zalane stadami zombie, którzy (które?!), podążając za zapachem świeżego mięsa i wabione każdym dźwiękiem, poszukują łatwego i pożywnego posiłku. Oczywiście osoba ugryziona czy choćby zadrapana, po niedługim czasie umiera i chwilę później sama odradza się jako żądny krwi potwór.

Bohaterowie, znajdujący się w chwili ataku w różnych miejscach miasta, usiłują dostać się do innych, bezpieczniejszych miejsc stolicy, by uniknąć pożarcia żywcem. Ich historie przeplatają się w książce między sobą, a każdy rozdział jest opatrzony nazwą miejsca i godziną, co bardzo przypadło mi do gustu. Losy niektórych z nich skrzyżują się w dalszej część książki i później bohaterowie będą walczyć razem, nierzadko ramię w ramię, stawiając czoła zagrożeniu.

Autor nie pozostawił czytelnikowi miejsca na odpoczynek. Akcja pogania akcję, nie zwalnia nawet na chwilę, jest wartka, szybka i pełna dreszczy. Do tego prosty, nieskomplikowany język, chwilami potoczny, dosadny i naturalny – taki, jakim mówią ludzie na co dzień. Dorzućmy do tego plastyczne opisy ataku zombiaków na ludzi, ich wyciągnięte przed siebie ręce, zakrwawione strzępy ubrań, błędne spojrzenie czarnych, nieobecnych oczu, pomruki wydawane, kiedy wyniuchają w pobliżu mięso, a potem obłęd w oczach, kiedy już zlokalizują swoją ofiarę i wreszcie chłeptanie, gdy wgryzą się w miękką tkankę. O tak, opisy to zdecydowanie mocny atut tej książki.

I humor. Świetny wręcz, zawsze idealnie na miejscu, wtedy, kiedy trzeba. Mimo, że jest to horror, nie brakuje w książce humoru, subtelnego, z klasą, czarnego, pasującego do ogólnego zamysłu książki. Duży plus, bo niejednokrotnie się uśmiechnęłam podczas czytania.

Warto też dodać, że autor nie silił się na zbędne dialogi, opisy, które niczego by nie wniosły do akcji, na żadne bezsensowne pitu-pitu w rozmowach. Wszystko, każde słowo, każda myśl i każde zdarzenie, popychają akcję do przodu. Tutaj nie ma miejsca na nudę i ziewanie, jak już czytamy, to do końca i do samego końca, do ostatniej strony, książka trzyma nas w napięciu.

Czytając “Infekcję” czułam się jak podczas gry w komputerową grę “Resident Evil”. A trzeba Wam wiedzieć, że jestem ogromnym fanem drugiej i trzeciej części wspomnianej gry. Świetnie się przy niej bawię. Z dyszącym mi za plecami Nemesis, czyhającym za każdym zakrętem, wywołującym dreszcz za każdym razem, kiedy tylko pojawia się w zasięgu wzroku. Najlepsze jest to, że “Infekcja” w ogóle nie dała mi czasu na zaczerpnięcie oddechu, ponieważ czyta się ją jednym tchem i koniecznie chce się wiedzieć, co dalej. Autor umiejętnie nakreślił tło powieści i niezależnie od tego, czy opisuje akurat chłodne i ciemne tunele metra, zwyczajne blokowisko, czy też klimatyczne i surowe wnętrze kościoła, wszystko opisane jest z niesamowitą wprawą, zupełnie niepasującą właściwie do debiutu. Szacunek dla pana Andrzeja – niezwykle ujął mnie tymi opisami, takim specyficznym operowaniem światłem i cieniem. Podobnie jest z postaciami. Bohaterów mamy tu kilku i każdy jest inny. Nie ma nic gorszego od bezpłciowych osobowości, z których każda tak samo mówi, tak samo reaguje, podobnie się wypowiada i używa dokładnie takich samych słów oraz tonu wypowiedzi. Tutaj każdej z postaci pan Wardziak nadał indywidualne cechy i nie trzeba się zbytnio przyglądać, by wiedzieć, kto co mówi. To po prostu słychać, każdy z nich ma swój własny, charakterystyczny tylko dla siebie, sposób wypowiedzi.

Wizja miasta opanowanego przez zombie, bliskiego mi miasta, wywołała we mnie szereg emocji. Zastanawiałam się, co by było, gdyby? Jak zareagowaliby ludzie? Czy porzuciliby dobytek swojego życia, byleby tylko uciec przed zagładą? Bo przecież zombie można potraktować symbolicznie. Równie dobrze mogłoby chodzić o trzęsienie ziemi, o pożary, o broń biologiczną. Bo o czym właściwie jest ta książka? Niewątpliwie o ataku zombie na stolicę, ale też o tym, jak reaguje człowiek na tak ogromne i rozległe zagrożenie. Jak się zachowa? Jak potraktuje drugiego człowieka? Czy pomoże mu w potrzebie, czy raczej będzie bronił tylko własnego interesu? A może wszystko zależy od tego, jakim się jest człowiekiem? Bo może w obliczu zagłady pokażemy sobie, światu i ludzkości, na co nas stać? Może w jednym człowieku groźba końca świata wyzwoli bohatera, a w drugim – wręcz przeciwnie – zbrodniarza? Tego nie wiemy. I obyśmy się nie dowiedzieli.

Z czystym sumieniem polecam książkę każdemu fanowi gatunku, Warszawiakom (fantastycznie uciekało się z bohaterami tunelami metra, przemykało uliczkami Starego Miasta i chowało przed zombiakami na Bielanach), a także każdemu, kto chciałby się przekonać, jak z wizją apokalipsy w polskiej stolicy, poradził sobie polski autor. Według mnie poradził sobie świetnie.

Szanowny Autorze, mam nadzieję, że pracujesz intensywnie nad drugą częścią “Infekcji” i że wkrótce będzie ją można przeczytać. Jeśli będzie tak dobra, jak pierwsza, biorę w ciemno.

– za możliwość przeczytania powieści dziękuję Autorowi oraz akcji PNGiSAM


 

“Z poczwarek w motyle” Patrycja Żurek

Słyszałam sporo dobrego o tej pozycji i kiedy tylko pojawiła się okazja do przeczytania książki, natychmiast się zgłosiłam.

“Z poczwarek w motyle” to historia dwóch przyjaciółek: Zuzanny i Sylwii. Kobiety nie widziały się przez kilka lat, a ich kontakt ograniczał się do maili. Zuzannę poznajemy w kiepskim okresie jej życia, kiedy dręczy ją głęboka depresja, kiedy wydaje jej się, że życie nie ma sensu, a do tego męczona przez silne, uporczywe migreny, nie widzi dla siebie żadnej przyszłości. Przy życiu trzyma ją mały synek i mąż Paweł, choć Zuzanna nie jest już pewna, czy nadal kocha tego drugiego. Sylwia, szczęśliwa żona Andrew, zakochana mocno w swoim mężu, pogodna i choć skrywa w sercu straszną tragedię, potrafi cieszyć się życiem i patrzeć optymistycznie w przyszłość. Wraz z mężem od kilku lat na stałe mieszka w Niemczech.

I pewnego dnia niespodziewanie Sylwia staje w drzwiach Zuzanny. Zamiast wesołej, ładnej dziewczyny, którą pamięta, widzi zaniedbaną kobietę, z przetłuszczonymi włosami, z papierosem w ustach, zmęczoną życiem i codziennością, załamaną, kompletnie niepodobną do Zuzy, którą Sylwia znała kiedyś. Usiłuje pomóc przyjaciółce, wbrew temu, co myśli ona sama, zapisuje ją na badania, namawia na psychologa. Mimo początkowej niechęci i wrogiego wręcz nastawienia, Zuzanna przystaje na propozycję Sylwii i uczy się korzystać z jej pomocy. Wkrótce się zmienia, podejmuje decyzje, które – być może – zaważą na całym jej życiu i na jej przyszłości. Niestety na wcześniejszym zachowaniu Zuzanny bardzo ucierpiało jej małżeństwo. Czy teraz, po tak długim czasie, będzie je mogła odbudować? Czy pomiędzy Zuzanną a Pawłem istnieje jeszcze uczucie? Jakaś więź? Czy może razem trzyma ich już tylko dziecko?

Sylwia zdaje się być niepodzielnie szczęśliwa w swoim życiu, ale okazuje się, że i ona ma za sobą traumatyczne przejścia, których nie sposób zapomnieć i z którymi musiała się oswoić i nauczyć żyć. Ogromne wsparcie ze strony Andrew, silna wola i chęć przetrwania, dały jej siłę do podniesienia głowy i optymistycznego spojrzenia w przyszłość. I tego się trzyma, tak właśnie stara się postępować, na przekór losowi.

Nie polubiłam Zuzanny. Zachowuje się ona jak chorągiewka na wietrze, co pięć minut zmienia zdanie, co chwilę uznaje, że coś zrobi inaczej niż dopiero powiedziała lub postanowiła. Na wyciągniętą dłoń przyjaciółki reaguje warczeniem i wulgarnością. Nie widzi w sobie wad, a kiedy ktoś jej je pokazuje, traktuje go jak wroga. Dopiero później sobie to uświadamia, ale z początku zachowuje się jak narkoman, którego ktoś zmusza do leczenia. Zupełnie jakby sama z siebie robiła męczennicę. Wiecznie narzeka na ból głowy, ale nie robi nic, by choć zdiagnozować, skąd owe bóle pochodzą. Jęczy, że wszystko idzie nie po jej myśli, ale nawet nie stara się zmienić samej siebie, swojego podejścia do syna, do męża, do życia. Zresztą sama przyznaje, że nie była w porządku:

“Ja byłam rozkapryszona i wiecznie miałam focha”.

Dopiero silne potrząśnięcie Zuzanną daje nadzieję na to, że coś się zmieni. Dopiero wówczas ona sama zaczyna robić coś, by zmienić własne życie i życie swoich bliskich.

Polubiłam natomiast Sylwię, ciepłą, dobrą, szczodrą, o pięknym sercu. Sylwia robi wszystko, co tylko może, by pomóc przyjaciółce, angażuje w to nawet jej męża, rozmawia z nim, ustala wizyty u lekarzy. To ona wysłuchuje żalów i płaczu Zuzy, kiedy ta się załamuje, ona wisi godzinami na telefonie, ona przyjeżdża na jedno jej zawołanie. Jest naprawdę dobrą i oddaną przyjaciółką.

“Z poczwarek w motyle” to powieść obyczajowa. Nie ma w niej szybkich zwrotów akcji, ani wątku kryminalnego. To powieść o przyjaźni, o zdradzie, o przebaczaniu, o miłości, o życiu. Z pewnością porusza sporo ważnych problemów, o których chętnie przeczytają miłośnicy wątków obyczajowych. Mnie – przyznam szczerze – za mocno nie porwała. Od strony technicznej brakuje jej chyba więcej pracy nad treścią, ponieważ ma potencjał i zawiera w sobie ciekawy pomysł. No i z pewnością porusza ważne życiowe kwestie. Jednak – moim zdaniem – wymaga dopracowania, zwłaszcza w zakresie dialogów, które często są chaotyczne, często wręcz beznamiętne, brakuje mi w nich opisu zachowania bohaterów, bo przecież nikt nie rozmawia stojąc, czy siedząc bez ruchu. Podczas rozmowy gestykulujemy, podnosimy głos, chodzimy, robimy coś z rękami, zmieniamy pozycję, tutaj tego nie ma. No i kompletnie nie pamiętam (lub tego nie doczytałam), jak wyglądają poszczególni bohaterowie.

Jednak to, co najbardziej mnie w książce drażniło, to narrator. Osobiście nie przepadam za książkami pisanymi w pierwszej osobie, ale jak już zacznę czytać, to przywykam. Niestety tutaj mamy trzy postacie, między którymi przeskakujemy co rozdział i za każdym razem czytamy dalej w pierwszej osobie z punktu widzenia kogoś innego. Mnie osobiście strasznie wytrącało to z rytmu czytania, przeszkadzało się skupić i odbierało przyjemność z lektury. Nadmieniam jednak, że nie postrzegam tego jako wady książki, to tylko taka moja osobista dygresja.

Miejscami książka brzmi jak pamiętnik nastolatki, a z pewnością nie jest raczej kierowana do młodzieży. Chwilami bywa wulgarna, ale ostatecznie prawdziwi ludzie również bywają wulgarni, więc nie jest to jakiś rażący motyw. No i muszę to napisać: strasznie mi się nie podobało nazwanie zmarłego niemowlęcia “Białą Panią”. Sama też jestem matką i nigdy nie nazwałabym w taki sposób zmarłego dziecka. Kruszynką, aniołkiem, maleństwem, córeńką, dzieciątkiem – tak, ale nigdy Panią.

W paru miejscach w dialogach pojawiały się zdania, których nie lubię w powieściach, bezosobowe ujęcia tego, co mówi bohater, w stylu:

“- To był twój obowiązek zadbać o niego – pogardliwie, z ironią”.

Wolałabym jednak wtrącenie, że “pogardliwie powiedział, stwierdził, warknął, syknął”, itd. W wielu miejscach błędnie są postawione przecinki, zdarzało się, że wyrazy miały złą końcówkę, co zupełnie potrafiło zmienić sens zdania – to wszystko to jednak raczej wina korekty, a nie samej autorki.

Ogólnie myślę, że książka może się spodobać każdemu, kto lubi klasyczne pozycje obyczajowe, a gdyby autorka popracowała dłużej nad treścią, nad dialogami, to miałaby szansę stać się powieścią bardzo dobrą. No i może dla takiego miłośnika powieści sensacyjnych i thrillerów, jakim jestem, mogła być przez te niedociągnięcia mniej wciągająca.

– wszystkie cytaty pochodzą z książki,
– za możliwość przeczytania powieści dziękuję Autorce oraz akcji PNGiSAM

 

“Poznać prawdę” Marta Grzebuła

“Wreszcie”, pomyślałam, kiedy zaczynałam czytać książkę pani Marty. Już dawno chciałam przeczytać coś tej autorki, zapoznać się z jej stylem, z jej powieściami.

Bohaterkami książki “Poznać prawdę” są dwie przyjaciółki: Amanda i Basia. I mimo, że wokół nich nie brakuje innych postaci, to te dwie wyróżniają się na tle powieści i to z nimi zaprzyjaźnimy się najmocniej podczas czytania.

Poznajemy Amandę w momencie, kiedy porzuca ją chłopak, a robi to w chwili najmniej dla dziewczyny odpowiedniej, zostawiając ją zrozpaczoną, załamaną, przerażoną. Nieoceniona pomoc Basi pozwala Amandzie pozbierać się i iść dalej, stawiając czoła problemom i przeszkodom, które nagle się pojawiły.

“Życie jest jak róża, choć piękne, to pełne kolców”.

Basia jest młodą wdową, która samodzielnie wychowuje synka Adasia. Obie kobiety, związane ze sobą mocno więzami przyjaźni, wspierają się w trudnych chwilach, zawsze mogą liczyć jedna na drugą, pozostają ze sobą w kontakcie każdego dnia, jeżdżą wspólnie na wakacje. O takiej przyjaźni marzy pewnie większość kobiet, by była obok nas ta bratnia dusza, która zawsze, w miarę potrzeby, wysłucha naszych zwierzeń, wpadnie na kawę, przytuli, porozmawia, czy nawet pomilczy razem z nami. Dziewczyny są dla siebie ogromnym oparciem i kiedy na jedną z nich spada nieszczęście i choroba, druga czym prędzej śpieszy z pomocą. I nawet jeśli niewiele da się w danym momencie zrobić, to po prostu jest obok, trzyma za rękę, wspiera przyjaciółkę swoją obecnością.

“Nie budujesz niczego na zgliszczach, lecz na doświadczeniu”.

Muszę przyznać, że pięknie pani Marta opisała tę przyjaźń. Niby wiemy, jak to powinno wyglądać, wielu z nas pewnie podobnej przyjaźni doświadczyło i doświadcza nadal albo doświadczy w przyszłości, ale przyjaźń w książce jest tak mocno nacechowana emocjami, że aż trudno to opisać teraz zwykłymi słowami. Jest szczodra, ciepła, poruszająca i szczera. Nie ma sytuacji, w której jedna z kobiet nie wsparłaby drugiej, czy to rozmową, czy gestem, czy też samą swoją bliskością. Są sobie nawzajem bliższe niż niejednokrotnie bliskie byłyby rodzone siostry. Jedna wspiera drugą, cieszy się z nią, kiedy ta jest szczęśliwa, płacze, gdy przyjaciółka jest smutna bądź zrozpaczona albo gdy spotyka ją jakaś przykrość czy nieszczęście.

Oczywiście poza Amandą i Basią, przez karty powieści przewijają się też inne osoby. Osobiście bardzo polubiłam pana Henryka i jego żonę Martynę, bezdzietne małżeństwo, do którego dziewczyny regularnie jeżdżą na urlop, a którzy traktują je obie jak córki, których los im nie dał, a ich dzieci jak najukochańsze wnuki. Pomiędzy starszym małżeństwem a obiema kobietami rozkwita przyjaźń i miłość tak wielka, jaką tylko dzieci mogą darzyć rodziców, a rodzice swoje dzieci. Pana Henryka nie dało się zresztą nie polubić. Emerytowany ratownik medyczny, z głową pełną pomysłów i zabaw, a przy tym rozsądny i ciepły – cudowny człowiek, czuły i wielkoduszny.

W książce nie brakuje miłości, zarówno tej przyjacielskiej, jak i romantycznego uczucia pomiędzy kobietą i mężczyzną, jednak – na moje szczęście – nie jest to miłość pokazana cukierkowo, lepko i ckliwie. Przeciwnie: jest czuła, piękna i bliska, a książki na pewno nie można nazwać romansem. Mimo piękna tych uczuć, wraz z bohaterkami i bohaterami, spotkamy się też tutaj z uczuciowymi pomyłkami oraz kłodami rzucanymi pod nogi przez samo życie. Język powieści, prosty i nacechowany ciepłem sprawia, że książka nie jest ciężką, bardzo poważną lekturą, a przyjemną, obyczajową opowieścią o dwóch przyjaciółkach i otaczającej ich rzeczywistości. Nie znajdziecie tu szybkiej, zawrotnej akcji, elementów sensacji, czy kryminału, ani nawet dynamicznych zwrotów wydarzeń. To powieść dla tych, którzy chcą odpocząć, zrelaksować się, poczytać o losach przyjaciółek, właściwie jest to idealna lektura na lato dla wielbicieli obyczajowych historii, tych bardzo poważnych i tych mniej, myślę, że raczej dla kobiet i dziewcząt niż dla mężczyzn. Warto po nią sięgnąć, bo porusza ona ważne życiowe problemy, pokazuje piękno przyjaźni i wartość bliskości drugiego człowieka, daje nadzieję na to, że to cudowne zjawisko, jakim jest prawdziwa i serdeczna przyjaźń, nadal może istnieć. Natomiast prawda powiedziana prosto w oczy – choć często pewnie jest posunięciem ryzykownym – potrafi, wbrew pozorom, przynieść wiele dobrego.

“(…) prawda to nie panna młoda, nie może stroić się w sztuczne piórka”.

A kto, jeśli nie prawdziwy przyjaciel, będzie potrafił powiedzieć szczerze i bez ogródek, co sobie o nas myśli? Wytknąć nam, jakie błędy popełniliśmy? I co powinniśmy zrobić, by je naprawić? Bo że niektóre z nich można i trzeba naprawić, to pewne, zwłaszcza, jeśli swoim wcześniejszym postępowaniem lub słowami, zraniliśmy kogoś, komu na nas zależało. A takie błędy naprawdę warto starać się naprawić. Bo może dzięki temu zyskamy coś wyjątkowego? Miłość? Albo dozgonną i cudowną przyjaźń. Nigdy nic nie wiadomo.

Książka mi się podobała, choć chwilami nieco drażniły mnie zdrobnienia i czułostki, ale nie ma ich w książce aż tyle, by zepsuła mi ona lekturę. Znalazło się też kilka błędów, ale tylko literówek, więc można przymknąć oko.

“Poznać prawdę” Marty Grzebuły to ciepła i wartościowa lektura, która spodoba się czytelnikom lubiącym powieści obyczajowe. Nie jest wybitnie obszerna, mnie osobiście starczyła na jeden, nieco dłuższy, wieczór.

– wszystkie cytaty pochodzą z książki,
– za możliwość przeczytania powieści dziękuję Autorce oraz akcji PNGiSAM

 

Rozmowa z czatu

Wczoraj wzięłam udział w czacie zorganizowanym przez Akcję Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają. Była to rozmowa z czytelnikami w ramach promocji mojej najnowszej książki “Goniąc cienie”. Początkowo czat miał trwać coś koło godziny, ale postanowiłam posiedzieć tak długo, jak długo będą ochotnicy do rozmowy, no i czat wydłużył się do ponad czterech godzin 🙂 Bardzo się cieszę 🙂 Poniżej przedstawiam niektóre pytania z tej miłej rozmowy.

 

PNGiSAM: Skąd pomysł na książkę o takiej a nie innej tematyce?

 

JA: Lubię, kiedy coś się dzieje. Sama bardzo lubię czytać książki z dreszczykiem, kryminały i powieści sensacyjne, a najbardziej lubię połączenie tych gatunków z wątkiem romantycznym lub przygodowym. A ponieważ je lubię czytać, to jakoś naturalnie wyszło, że i z pisaniem na te tematy mi po drodze 🙂

 

Rafał Cz.: Kiedy ukaże się kolejna Pani książka?

 

JA: Mam nadzieję, że wkrótce i że będę mieć nieco krótszą przerwę, niż ostatnio pomiędzy kolejnymi książkami.

 

Katarzyna J.: Dzień dobry, jestem bardzo ciekawa skąd pojawił się pomysł na daną książkę?

 

JA: Jestem ogromną miłośniczką malarstwa Tycjana. Kiedyś, oglądając jego prace, zachwyciłam się “Wenus z Urbino” i tak mi wpadł do głowy pomysł, że mogłabym napisać jakieś opowiadanie z Tycjanem w tle. Napisałam. Potem je przerobiłam i zrobiłam z tego książkę – Tycjana usunęłam nieco w cień, ale reszta została, choć nieco w zmienionej formie 🙂

 

Katarzyna J.: Gdy pojawiają się chwile zwątpienia, co dalej napisać, co wtedy Pani robi? Czy pojawiły się w ogóle?

 

JA: Oj, miewam takie chwile zwątpienia… Ostatnio miałam dwumiesięczną przerwę, bo co podchodziłam do tekstu, to mi ręce opadały Co wtedy robię? Czekam. Czytam swój tekst, przeglądam plan, wprowadzam poprawki, a potem przychodzi dzień i chwila, kiedy siadam i po prostu piszę. W końcu udaje się zwalczyć trudność i przez dłuższy czas leci z górki, jest łatwiej, aż do następnej takiej chwili 🙂

 

Rafał Cz.: W Pani książkach są wątki romantyczne czy w planach jest napisanie książki typowo romantycznej?

 

JA: Mam w zanadrzu romans, ale z thrillerem w tle. Nie lubię czytać ckliwych i cukierkowych romansów, a więc i takiego nie napiszę, ale lubię historie miłości z sensacją i thrillerem.

 

Violetta B.: Kto jest Twoim pierwszym recenzentem? Maz? przyjaciolka? rodzice?

 

JA: Moja przyjaciółka Paulina. Reszta na ogół poznaje książkę w chwili, kiedy się ukaże w wersji papierowej 🙂

 

Małgorzata G.: Pani Marto, a wersja elektroniczna? Jest w planach, czy będzie Pani wydawać książki tradycyjnie – na papierze?

 

JA: E-book “Goniąc cienie” jest w planach. “Zdążyć przed świtem” miał być, ale chyba zapomnieli :)Dla mnie może są one mniej istotne, bo lubię mieć książki, lubię widzieć je na półkach, a swoje darzę szczególną sympatią i lubię, kiedy tak sobie na półce leżą…

 

Rafał Cz.: Jak długo mija od wysłania tekstu do wydawnictwa do wydania książki (pod warunkiem jej przyjęcia do wydania)? Czyli jaki jest okres na wszystkie formalności.

 

JA: Taki czas gwarantuje umowa. No, może nie do końca. Ostatnio miały to być trzy miesiące, wyszło trochę więcej, ale dostałam rekompensatę w postaci dodatkowych egzemplarzy autorskich, co bardzo mi pasowało. Na ogół od przyjęcia tekstu do ukazania się książki mija od 3 do 5 miesięcy.

 

Małgorzata G.: Dobrze, a wracając do “Goniąc cienie”, ile powstawała książka? Czy miała Pani opracowany plan, czy akcja rozwijała się spontanicznie?

 

JA: “Goniąc cienie” to jedna z trojga. Tak je nazwałam samej sobie bardzo roboczo. Powstała wraz z innymi dwiema w przeciągu roku, a na nią samą przeznaczyłam nie więcej jak cztery miesiące. Miałam plan, zawsze mam plan. Ogólny, który później, metodą płatka śniegu, rozwijam.

 

Małgorzata G.: “Zdążyć przed świtem” ukazała się stosunkowo niedawno (2 lata temu). Czy należy do tej “trójki”, czy na pozostałe dwie wciąż musimy poczekać?

 

JA: Nie należy do tej trójki. Te dwie to właśnie te, które chciałabym teraz wydać.

 

Małgorzata G.: I obie będą zawierały w sobie nowe wątki i nowych bohaterów, czy będą się czymś łączyć z “Goniąc cienie”?

 

JA: Obie są zupełnie nowe i nie mają nic wspólnego z “Goniąc cienie”. Jedna z nich rzuci nas z Arizony do Panamy, druga dzieje się stacjonarnie, chyba pierwszy raz w moich pisarskich wędrówkach, w jednym tylko miejscu, w małym miasteczku w Karolinie Południowej.

 

Małgorzata G.: Mnie zaintrygował Lucky. Jego tragiczne losy zanim został policjantem aż się proszą o jakieś dopowiedzenie. Jak dokładnie żył? Czym się zajmował? Skąd wziął się jego pies? W jaki sposób kształtował się jego system wartości? Chyba zaczynam kreślić plan jakiegoś fanfiction 😐

 

JA: Bo Lucky to ciekawa postać. Niby twardy facet, były gliniarz, zaprawiony, ale jednak w duszy bardzo samotny i naznaczony tym, że wychowała go ulica. To wszystko, jak kiedyś żył, jakie traumatyczne przeżycia były jego udziałem, wywarło wpływ na to, jaki jest dzisiaj. I myślę, że tak do końca i tak nam nie opowiedział o sobie wielu rzeczy 🙂

 

Violetta B.: A kiedy ksiazka z akcja dziejaca sie w naszym kraju…. tak by moc potem podazac szlakiem glownych bohaterow?

 

JA: Nie wykluczam osadzenia czegoś w Polsce, na razie mam plany na książkę dla dzieci i tutaj wszystko już w Polsce, ale z kolei książeczka ciut magiczna. (…) Zgodnie z życzeniem córki, bohaterem jest magiczny kot, więc raczej całkowicie oparta na wyobrażeniach, choć sięgam w niej do mitów skandynawskich i do boginii Freyi 🙂

 

Violetta B.: ojjjj to ja juz czekam – jezeli bohaterem jest KOT to juz zapisuje sie w kolejce po autograf

 

Rafał Cz.: Czy kolejne książki będą sygnowane pod nazwiskiem Bilewicz czy też będzie to już Gędzierska?

 

JA: Zawsze będzie “Bilewicz”, ponieważ wszystko, co publikuję, publikuję pod nazwiskiem panieńskim.

 

Małgorzata G.: Uwaga, zadam jedno ze standardowych pytań z wywiadu. Jak wygląda miejsce, w którym Pani pisze? Czy potrzebuje Pani ciszy, czy na przykład pisze Pani przy jakiejś muzyce lub dźwiękach dobiegających zza otwartego okna?

 

JA: Niekoniecznie muszę mieć cicho. Czasem gra tv, obok bawi się dziecko, a w drugim pokoju mąż gada przez telefon – a głośno gada 😉 Ale najbardziej, najbardziej lubię pisać, kiedy jestem sama. Wieczorem, kiedy zza otwartych na oścież drzwi do ogrodu dobiega cykanie świerszczy. Jesienią zapalam zapachowe świece, czasem towarzyszy mi muzyka relaksacyjna. Najczęściej jednak piszę w ciszy, lubię miarowy stukot klawiatury mojego laptopa 🙂 A jak wygląda miejsce, w którym piszę… Otóż, ogłaszam wszystkim, że nie posiadam biurka. Mam mały stolik, na nim stoi laptop, obok mnie notatki i takie różne. Czasem komputer wędruje na kolana 🙂

 

Violetta B.: A czy sa ksiazki przez ktore nie przebrnelas? i co wtedy – odkladasz i czekasz na “ich moment” czy nie wracasz?

 

JA: Tak! Jezu, “Nad Niemnem”! Kocham film, ale książki nie mogłam pokonać, to ona pokonała mnie i nigdy do niej nie wróciłam. Wstyd :/ Ale chyba nigdy też po nią już nie sięgnę.

 

Malgorzata B.: Marta Ty pisz i to duzo wiecej, mam niedosyt.

 

JA: Z pisaniem nie ma problemu. Mam ukończone cztery książki, piąta się pisze, dwie są przyszykowane do wysłania do wydawnictw, po mojej korekcie. Gorzej z częstotliwością wydawania. Potrzebuję porządnego wydawnictwa z prawdziwego zdarzenia, w którym nie trzeba partycypować w kosztach, bo długo nie pociągnę na tych w stylu vanity press. No ale u nas takie realia, czekam na swoją szansę 🙂

 

Paulina O.: chciałam zapytać o Twoje marzenie, poza literackimi naturalnie?

 

JA: Marzę o dodatkowym pokoju, w którym mogłabym sobie urządzić bibliotekę i swój kąt do pracy. Z biurkiem Już nie wspominam o tym, że chciałabym móc wydawać książki bez problemu, ale to jest literackie, tak? No to tak całkiem poza: marzę o tym, by moja córka wyrosła na szczęśliwą i pewną siebie kobietę, która nie boi się wyzwań i która wie, czego w życiu chce. A dla nas, byśmy z mężem nadal mieli takie relacje, jak mamy.

 

Paulina O.: Marta jeśli miałabyś napisać książkę, której historia toczy sie w Polsce jakie to byłoby miasto i dlaczego akurat to?

 

JA: Być może na pierwszy rzut Warszawa, bo to znam najlepiej, ale gdyby miało to być coś tajemniczego, to stawiałabym na Kołobrzeg 🙂 I jego tajemnice 🙂

 

Paulina O.: (…) a jak poznajesz miejsca o których piszesz? pisałaś wyżej, że nie podróżujesz i piszesz o miejscach, w których nigdy nie byłaś, a opisy są wg mnie bardzo szczegółowe, czy to fikcja literacka czy poznajesz te miejsca w jakiś sposób?

 

JA: Zanim cokolwiek zacznę pisać, muszę poznać miejsce, gdzie ma się toczyć akcja. Na ogół wiem, czego szukam, ale czasem nie potrafię tego dokładnie sprecyzować. Jak już się tego dowiem, po rozpisaniu ogólnego planu, wertuję przewodniki, oglądam filmy dokumentalne, moim wsparciem są google maps i szczegółowy podgląd ulic. Czytam, jak tam jest, przeglądam, jak wyglądają tamtejsze domy, jak żyją ludzie, jak pracują, czym się zajmują, jak funkcjonują w środowisku. Dopiero wtedy moge umiejscowić bohaterów w danym miejscu, mieście.

 

Marša L.: A przywiązujesz (mogę tak bez “pani” młodszam trochu bardzo bo jakieś 10 lat, to nie wiem ^^”) duże znaczenie do lokalizacji, czy raczej pisząc/planując wychodzisz od ludzi lub wydarzeń i potem osadzasz je w konkretnym miejscu?

 

JA: Tak, czasem najpierw mam bohaterów lub wydarzenia i dopiero szukam dla nich miejsca 🙂

 

Paulina O.: A masz takich swoich bohaterów, których bardziej lubisz, z którymi bardziej się identyfikujesz? może niekoniecznie dlatego, że są mili/sympatyczni/pomocni, ale właśnie dlatego, że są “skomplikowani”?

 

JA: Tak 🙂 Logan z niewydanej jeszcze książki – lubię go bardzo, za wszystko, za niedoskonałość, za dystans do samego siebie, za to, że nie stara się niczego w swoim życiu robić na siłę. No i pisarz 🙂

 

Violetta B.: czy kiedykolwiek przebiegla Ci przez glowe mysl, ze fajnie by bylo gdyby jakas pozycja z Twojego dorobku doczekala sie ekranizacji? jezlei tak to ktora?

 

JA: “Zdążyć przed świtem” – fajny film by wyszedł 😀

 

Paulina O.: chciałabyś żeby Twoja córka kiedyś pisała?

 

JA: Hobbistycznie, czemu nie? Ona już tworzy różne historie i opowiadania, pełne magii, tajemnic, a chwilami tak logiczne, że głowa mała – pomysł na książkę dla dzieci wyszedł od niej, główny bohater też i pewne magiczne momenty, a dziecko ma dopiero 6,5 roku. Niech pisze, niech rozwija słownictwo, niech szuka swoich zainteresowań. A co z tym potem zrobi, to już jej decyzja 🙂

 

Marša L.: Ponieważ dużo się dzieje, to może pytanie było, tylko nie zauważyłam, bo patrzyłam w drugą stronę lub pobiegłam do sklepu, ale… Jest jakiś etap procesu twórczego – pisania – który lubisz najbardziej?

 

JA: Nie było takiego pytania 😉 Tak, lubię bardzo kreowanie postaci. Nie tylko głównych bohaterów, ale i tych pobocznych, nie wiem, czy nawet nie bardziej, bo to na ich tle poznajemy głównego bohatera. Te poboczne postaci są niejednokrotnie ważniejsze od głównych. Bardzo też lubię zamykanie wątków, mam wtedy takie poczucie “pisarskiego spełnienia”, coś stworzyłam, to coś żyje już własnym życiem, można pozamykać drzwi 🙂 No i uwielbiam pierwsze zwroty akcji w książce, ich opisywanie i dopatrywanie się, jak zareagują bohaterowie w chwilach nagłego kryzysu. Bo nie zawsze wiem, co zrobią. W planie czasem już coś jest, a potem okazuje się, że właściwie lepiej będzie napisać to inaczej – mam wrażenie, że to bohaterowie decydują, a nie ja 😉

 

Paulina O.: pisałaś o książkach, które miały na Ciebie duży wpływ, wracasz też do bajek z dzieciństwa czytając je dla córki, do jakich dorosłych książek wracasz? ja np. od 3 lata wakacje zaczynam od Chmielewskiej i jej “Większy kawałek świata” 🙂

JA: Mam kilka ulubionych książek Nory Roberts, do których lubię wracać (Saga rodu Quinnów), ale ostatnio dorwałam po wielu latach mój stary egzemplarz “Trzech muszkieterów” Dumasa i połknęłam w dwa wieczory I też Chmielewska i moje ukochane “Wszystko czerwone”, “Rodzina Połanieckich” Sienkiewicza i cykl “Ninja” Lustbadera.

 

Paulina O.: a masz filmy do których wracasz np. po to by poprawić sobie nastrój?

 

JA: O matko, ale nie śmiejcie się 😉 Cały Potter i Marvel – seria X-Men. Poza tym dla poprawy humoru filmy animowane takie jak “Shrek”, czy “IceAge”. Lubię też “Underworld” i niektóre komedie romantyczne, np.: “Ja cię kocham, a ty śpisz”, “Spacer w chmurach”, “Rzymskie wakacje”.

 

Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim za obecność na czacie i udział w rozmowie 🙂

Promocja mojej książki

Akcja Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają wzięła mnie pod swoje skrzydła i zorganizowała tydzień promocji mojej najnowszej powieści “Goniąc cienie”. Pojawiło się już kilka recenzji książki, w planach czeka wywiad, spot reklamowy oraz czat (już w najbliższy czwartek, o 17.00). Zainteresowanych czatem odsyłam tutaj: CZAT Z MARTĄ BILEWICZ.

A czy ja już w ogóle tutaj pisałam, o czym jest książka “Goniąc cienie”? Poza stroną główną o książkach, chyba raczej nie…

Bohaterem “Goniąc cienie” jest Lucas Scarlett, który wraz z kumplem i jego dziewczyną prowadzi agencję detektywistyczną w Chicago. W trakcie śledztwa, w jednej z akcji, poznaje tajemniczą Chelsea, która udziela schronienia jemu i jego rannemu przyjacielowi. Na pierwszy rzut oka dziewczyna wydaje się być zwyczajna i niegroźna. Jednak w miarę odkrywania tajemnic wokół niej, Lucas nie jest już niczego pewny. Kiedy nagle zagląda w lufę pistoletu dzierżonego w jej dłoni, jest już pewien, że Chelsea nie jest zwyczajną dziewczyną. Czy to ona postrzeliła jego przyjaciela? Kto telefonuje do niej po nocach? Akcja książki w zaskakujący sposób przenosi się z Chicago i małego miasteczka Crystal City, aż do Meksyku. Brawurowa ucieczka plażą na wybrzeże oraz motorówką przed uzbrojonymi zabójcami, rzuca naszych bohaterów na jakąś – bliżej nieokreśloną – wyspę. Kim tak naprawdę jest Chelsea? Jaka jest jej rola we wszystkim, co właśnie spotkało Luke’a? Czy uda im się rozwiązać wszystkie tajemnice? Czy będzie stać ich oboje na szczerość?

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.