“Nazywam się Milion” to najnowsza powieść od Wydawnictwa Dlaczemu i kolejna pozycja, której patronuje, między innymi, Papuzie pióro, co ogromnie mnie cieszy.
Książka od razu przyciągnęła moją uwagę. W świecie, w którym nawet fakt, co twój sąsiad jadł na śniadanie, nie jest dzisiaj już żadnym sekretem, pojawia się nagle tajemnicza dziewczyna. Nie wie, a raczej nie pamięta, skąd pochodzi, gdzie dotąd mieszkała. Nie jest zorientowana w sytuacji politycznej naszego kraju, nie pamięta znaczenia niektórych słów. Ze snu wyrywa ją wizerunek kobiety, którą być może kiedyś znała… Niestety nie wie nawet, gdzie jej szukać, ani czy ta w ogóle kiedykolwiek istniała. Może jest tylko i wyłącznie wytworem jej wyobraźni?
Dziewczyna jest zagubiona. Prosi o pomoc komisarza lubelskiej policji – Pascala Kirskiego. Ku swemu zdumieniu policjant odkrywa, że dziewczyny nikt nie zna, nikt jej też nie szuka, nikt nie zgłosił zaginięcia. Nie wiadomo zupełnie, skąd się wzięła. Jedyną rzeczą, jaką o niej w tej chwili wiadomo to to, że teraz mówią na nią Milion.
str. 459 – “Przyprowadził ją policjant, błąkała się po naszym lubelskim dworcu. Była ubrana w piżamę. Sprawdziliśmy, czy ktoś zgłaszał zaginięcie kobiety. Obdzwoniłam inne szpitale psychiatryczne, ale nic. Nikt nigdy jej nie szukał”.
Kirski wyszedł właśnie ze szpitala i równolegle z poszukiwaniami tożsamości dziewczyny cierpiącej na amnezję, prowadzi śledztwo dotyczące rozprowadzania dopalaczy. A te zbierają swe okrutne żniwo wśród młodych, często nadal nieświadomych zagrożenia, jakie te niosą, ofiar. Temat mocno na czasie, na pewno wart tego, by o nim mówić i pisać jak najwięcej.
Książka jest napisana przystępnym i nieskomplikowanym językiem, przez co dobrze i dość szybko się czyta. Z początku miałam wrażenie lekkiego chaosu, które po paru krótkich rozdziałach na szczęście znikło. Akcja się rozkręciła i nabrała wiatru w żagle. Rzecz dzieje się w Lublinie, ale nie tylko i jako mieszkanka Gdańska, bardzo doceniłam sceny rozgrywające się w moim mieście i z przyjemnością je czytałam.
To, co mnie w powieści raziło i czego miałam przesyt, to piłka nożna. Piłka wszechobecna co kilka stron, często i dużo. Osobiście nie lubię piłki nożnej i te sceny, opisy kolejnych meczy, jakieś ciekawostki z nimi związane, zwyczajnie mnie znudziły. Na szczęście jest ich o wiele mniej w dalszej części albo zwyczajnie nie zwracałam już na nie tak bacznej uwagi.
Jest też w książce trochę fragmentów, który nijak nie pasowały mi do całości i których można było zwyczajnie uniknąć, bo niczego właściwie do historii nie wnosiły. Takim fragmentem jest historia życia Adolfa Hitlera. Większość już ją pewnie zna, nie wniosła ona kompletnie niczego do powieści i nie miała też właściwie niczego wspólnego ani z bohaterami, ani z sensem całości.
Za to bardzo wciągnęła mnie historia z przeszłości dotycząca Franka i Poli, która działa się w gdańskim domu dziecka – niecierpliwie czekałam na kolejne sceny i bardzo żałuję, że nie było ich więcej. Czytając je, wkraczamy w zupełnie inny klimat, chwilami niepokojący, wręcz złowieszczy. Jakbyśmy przenosili się do zupełnie innej książki i innych bohaterów – chwilami akcja biegnie dwutorowo, co zazwyczaj jest dość ciekawym zabiegiem autora i również tutaj odbieram go jako duży plus.
Książka liczy sobie przeszło pięćset stron, jednak czyta się dość szybko, głównie za sprawą bardzo krótkich rozdziałów i przeskakiwania od bohatera do bohatera. To skutecznie pcha akcję naprzód i nie pozwala nam się nudzić. Powieść biegnie wielowątkowo, jednocześnie rozwiązuje się kilka różnych spraw, choć niektóre są ze sobą powiązane. Chwilami daje nam to poczucie chaosu, ale później wsiąkamy w akcję i przestaje nam to przeszkadzać, a całość śledzimy z zaciekawieniem. Wielokrotnie treść ociera się o historię, o II Wojnę Światową, o Majdanek, o przeżycia z czasów obozów koncentracyjnych, o różne wydarzenia z przeszłości, które tworzą bardzo ciekawą otoczkę dla czasów współczesnych. Klimat tajemnicy i historycznej przeszłości, odkrywanie jej sekretów, doszukiwanie się drugiego dna, budują bardzo ciekawe tło dla bohaterów książki.
Akcja powieści biegnie dość spokojnie, ale mniej więcej w połowie nabiera tempa, dość mocno przyspiesza i aż do końca już nie zwalnia. To sprawia, że powieść wciąga mocniej niż na początku i trudniej się od niej oderwać. I jeśli z początku czytelnik uważa, że w książce niewiele się dzieje, to z pewnością szybko zmieni zdanie.
“Nazywam się Milion” to dobra, wciągająca książka, z bardzo dobrze nakreśloną fabułą, z ciekawymi bohaterami i z relatywnie nowatorską historią. Polemizowałabym trochę, czy aby na pewno jest to kryminał, ale to już w sumie pozostawiam do osądzenia Wam. Sięgnijcie po książkę, jest ciekawa, wciągająca, spod pióra polskiej autorki i z wieloma zaletami, które czynią z niej wartościową i bardzo interesującą lekturę. Gorąco polecam.
Za książkę i patronat bardzo dziękuję Wydawnictwu Dlaczemu