“Zimne ognie” Simon Beckett

Po serii z doktorem Hunterem, zapoczątkowanej przez “Chemię śmierci” oraz “Ranach kamieni”, niezwiązanych żadnym cyklem, wiedziałam już, że wezmę w ciemno każdą książkę Becketta. I wcale nie musi to być thriller, bo po prostu odpowiada mi styl pisania autora, prawdziwy, dosadny, niezwykle plastyczny.

“Zimne ognie” ukazały się już w roku 1997, ale później autor zredagował powieść na nowo i wydał w formie takiej, jaką możemy czytać dzięki Wydawnictwu Czarna Owca.

Bohaterką książki jest Kate Powell. Kate kieruje własną agencją PR i odnosi pierwsze sukcesy. Ma paru znajomych, oddaną przyjaciółkę i byłego faceta, który czasem lubi uprzykrzać jej życie. Kate nie chce wiązać się z żadnym mężczyzną, ale bardzo chce mieć dziecko. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, zamieszcza w paru specjalistycznych periodykach ogłoszenie, w którym poszukuje dawcy nasienia. Na ogłoszenie odpowiada psycholog kliniczny, Alex Turner. Na pierwszy rzut oka nieco nieśmiały, za to sympatyczny, miły i przystojny. Kate odnosi wrażenie, że Alex będzie idealnym kandydatem do roli ojca jej dziecka.

Ale czy na pewno?
Czy pozory rzeczywiście mylą?
A może jednak Kate powinna uwierzyć w siłę swej intuicji i zaufać nieznajomemu?

W międzyczasie w życiu Kate nie brakuje różnych zawirowań, zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym. Dziewczyna ma mnóstwo wątpliwości w związku z decyzją, jaką podjęła. Karuzela emocji, jaka jest jej udziałem, mocno komplikuje jej codzienność.

“Zimne ognie” to thriller psychologiczny, przynajmniej tak głosi okładka. Nie jestem pewna, czy można tę książkę ochrzcić mianem thrillera. Ja bym raczej powiedziała – zwłaszcza na tle poprzednich książek autora, które czytałam – że jest to powieść z dreszczykiem. No ale nie zamierzam się kłócić.

To dobra książka, która od samego początku, aż do ostatnich zdań, trzyma czytelnika w napięciu. To jest Simon Beckett, który mówiąc o szarych, przyziemnych sprawach, potrafi pisać po mistrzowsku, a wszelkim sytuacjom potrafi nadać pasującą do nich oprawę.

str. 168 – “W japońskiej restauracji z głośników płynęły subtelne dźwięki egzotycznych instrumentów strunowych. W jadalni panował półmrok, ale każdy stolik był oświetlony przez dwie grube świece, co nadawało wnętrzu wygląd świątyni. W powietrzu unosił się zapach cytryny i smażonych owoców morza”.

“Zimne ognie” nie wprowadzą czytelnika w mroczny nastrój, w którym ten się gubi i autentycznie czuje lęk, jak miało to miejsce w serii z  doktorem Hunterem. Ta książka to powieść w większej części statyczna. Jednak jest w niej coś, co nie daje jej odłożyć, coś, co nie pozwala nam o niej zapomnieć, kiedy zajmujemy się czymś innym. Jest to coś bardzo szczególnego, co mają w sobie dobre książki i co sprawia, że czytając,  za każdym razem wracamy do nich z prawdziwą radością i podekscytowaniem. I nawet kiedy autor pisał o bohaterce jedzącej śniadanie, ja czekałam na jakiś wybuch. Te krótkie zdania, ten milczący spokój, ta cisza przed burzą, nieuchronnie i ciągle zapowiadały COŚ.

Chwil z dreszczykiem tu oczywiście też nie brakuje, w końcu nie jest to powieść obyczajowa, i nazwisko autora do czegoś zobowiązuje.

str. 199 – “Kate odniosła wrażenie, jakby ciśnienie w pokoju nagle gwałtownie spadło. W uszach miała przeraźliwy pisk i widziała, że stary detektyw patrzy na nią z przejętym wyrazem twarzy”.

Prawdziwie i realistycznie nakreślone postaci, sprawiają że książkę czyta się bardzo szybko. Przyczepiłabym się do małej ilości powołanych przez Becketta do życia bohaterów, ale nie jest to absolutnie coś, co jest minusem powieści. Cudowna okładka – to ona jako pierwsza zwraca tutaj uwagę czytelnika. Kręte schody, stare deski, tajemniczy cień, nie wiemy, czyj – to wszystko buduje niesamowitą atmosferę grozy.

str. 220 – “Kiedy tego dnia wróciła do domu, w telefonie stacjonarnym migała lampka. Wyświetlacz informował o jednej nagranej wiadomości. Kate patrzyła przez chwilę na mrugające uparcie światełko i w końcu odtworzyła wiadomość. W głośniku zabrzmiał szum, ale nikt się nie odezwał. Cisza trwała kilka sekund, po których nagranie dobiegło końca. Kate puściła ją jeszcze raz, żeby lepiej się w nie wsłuchać, ale nic to nie dało. Głuchy telefon, pomyślała i usunęła wiadomość”.

Wydawnictwo Czarna Owca, jak zwykle zresztą, wydało powieść z wszelką starannością – brak w niej błędów, a tłumaczenie Piotra Kalińskiego, pozostaje bez zarzutu.

“Zimne ognie” to książka dla tych, którzy lubią te szczególne powieści, od których trudno się oderwać. Bardzo gorąco polecam.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

*cytaty pochodzą z książki

Zapisz

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.