“Nora” to już dziewiąty tom znanej wszystkim sagi o policjantach z Lipowa. Przeczytałam wszystkie i choć stanowią one całość i warto poznać każdy chronologicznie, to każdy zawiera w sobie osobną historię. Na tę chwilę nie wiem, czy planowane jest wydanie dziesiątego tomu (pewnie tak) i czy saga nadal będzie kontynuowana (pewnie tak), jednak ja już podziękuję i na tej dziewiątej części zakończę moją przygodę z Lipowem.
Kilka pierwszych książek bardzo mnie wciągnęło, “Łaskun” był dla mnie szczytem góry lodowej, po której reszta – niestety – spadała już coraz niżej. Po “Czarnych narcyzach” już się poważnie zastanawiałam czy brnąć dalej, a “Norę” właściwie kupiłam z przyzwyczajenia… No bo jak to tak, tyle książek z cyklu przeczytałam, ta się ukaże i jej nie wezmę? I to był błąd, trzeba było posłuchać intuicji.
“Nora” to właściwie klon wszystkich innych książek z serii. Oczywiście historia jest inna, trupy są inne, tło wydarzeń też, jednak cała reszta to dokładnie to samo, co już było i o czym czytaliśmy już jakieś… osiem razy.
To, co mogło mi się podobać poprzednio, teraz tylko irytowało, bo też ile razy można czytać początki rozdziałów w stylu: “Aspirant Daniel Podgórski (…)”, “Młodsza aspirant Emilia Strzałkowska (…)”. Przecież my ich już znamy! Zdążyliśmy poznać ich słabości i zalety w ciągu tych tysięcy przeczytanych stron, setek rozdziałów i kilku historii. Generalnie irytowało mnie to od czasów “Motylka”, czyli od pierwszego tomu, ale po kilku kolejnych… Zwyczajnie nie idzie tego znieść, jest wytarte, nudne, oklepane.
Postaci nadal jak na karuzeli. Weronika ciągle nie wie, czego chce od życia, jest tak bezbarwna, że aż nieciekawa, nużyły mnie sceny, w których występowała. Daniel znowu stara się być miły i dobry, ciągle pali papierosy, a jak ich nie pali, to myśli o tym, że strasznie by chciał zapalić. I niestety też nie wie, czego właściwie chce. Emilia ciągle boi się ciasnych pomieszczeń, a Klementyna… Perełka pierwszych kilku tomów, tak inna, tak dziwna, niesympatyczna do tego stopnia, że nie sposób było jej nie lubić. Nadal rzuca tymi samymi, wytartymi do cna, frazesami, nie wnosi do treści kompletnie niczego nowego, bo zwyczajnie jesteśmy w stanie przewidzieć, co i jak powie i jak się zachowa w obliczu takiej czy takiej sytuacji.
Powieść ma ponad osiemset stron, co przy takim, a nie innym formacie, jest strasznie niewygodne w użytkowaniu, poza tym uważam, że schudnięcie o jakąś jedną trzecią stron, książce wyszłoby tylko na dobre. Za dużo tu gadaniny. Ktoś coś robi, przesłuchuje świadka, po czym wraca na komendę i powtarza całemu zespołowi to, czego dowiedział się od świadka. Tego naprawdę można było uniknąć. Akurat to ostatnie drażniło mnie już w poprzednich tomach, bo jest to moim zdaniem zbędne (chyba że wniosłoby coś nowego do sprawy). Ledwie dotarłam do 300-setnej strony i miałam już ochotę porzucić lekturę, ale zaparłam się i czytałam dalej. Akcja się wprawdzie rozkręciła, ale niesmak już pozostał i niecierpliwie wyczekiwałam końca.
Jeśli chodzi o historię, to jest tu sporo nawiązań do “Czarnych narcyzów”, co akurat średnio mi się podobało ze względu na niemożność przeczytania książek nie po kolei. Jedna z miejscowych dziewczyn – Berenika – znika któregoś dnia i nikt nie wie, gdzie się podziała. Sprawa wygląda podejrzanie tym bardziej, że w szpitalu psychiatrycznym ginie pacjentka, która odegrała dość poważną rolę w poprzednim dochodzeniu policji. Czy wydarzenia te mają jakiś wspólny mianownik? I czy Berenika ponownie zwiała z domu, jak to robiła już wielokrotnie? Czy tym razem jednak stało się coś poważniejszego?
Poza głównym wątkiem mamy tu mnóstwo wątków pobocznych, co na ogół ciekawie rozwija akcję, ale w “Norze” można się pogubić w tłumach bohaterów i licznych historii z nimi związanych. Poza tym, szczerze mówiąc, ileż można zamordować ludzi w tym niewielkim, biednym Lipowie? I ilu zwyrodnialców się tam może kręcić?
Historia sama w sobie może i jest ciekawa, intryga nieźle utkana, a dochodzenie interesujące, jednak książka ogólnie przegadana, rozwleczona, a krótkie rozdzialiki zamiast potęgować klimat i napięcie, mnie osobiście tylko irytowały. Nie potrafiłam polubić żadnego z bohaterów, to niezdecydowanie każdego z nich powoduje, że żaden nie jest nakreślony wyraźnie, żaden się nie wyróżnia, każdy jest taki sam. Mam wrażenie, że większość z nich nawet wyraża się w podobny do siebie sposób.
I dlatego jest to moje ostatnie spotkanie z sagą o policjantach z Lipowa. Nie będę książki polecać, nie będę odradzać, sami musicie zdecydować. Myślę, że jeśli ktoś czyta od początku, będzie czytać dalej (choć ja też czytałam od samego początku i zawsze na bieżąco). Myślę też, że jeśli któraś kolejna książka zacznie Was denerwować, nużyć bądź uznacie, że “to już było, tylko w innych okolicznościach”, to dotrzecie do momentu, do którego właśnie dotarłam ja i skończycie na którymś z kolei tomie…
Sądzę, że winien jest tu popyt. Wydawnictwo wydaje i zarabia, autorka również, więc trzeba wydawać więcej i więcej, żeby zarobić więcej i więcej. I tak następuje jakieś wypalenie i zmęczenie materiału. A moim zdaniem o wiele korzystniej byłoby napisać i wydać coś zupełnie nowego – też by się sprzedało. Każdy fan Katarzyny Puzyńskiej kupiłby pewnie coś, co by się ukazało na rynku wydawniczym. I o ileż ciekawiej byłoby przeczytać coś nowego, coś innego, coś ciekawego, poznać nowych bohaterów, obejrzeć nowe miejsca i wciągnąć się w wir nowych, fascynujących historii. Jeśli ukaże się coś takiego, to pewnie jeszcze dam szansę autorce, bo do Lipowa już na pewno nie wrócę.