Lubicie horrory? Jako nastolatka zaczytywałam się w książkach Grahama Mastertona, Jamesa Herberta i Clive’a Barkera. Uwielbiałam ten dreszczyk emocji towarzyszący szybko rozkręcającej się akcji i kompletną niewiedzą, co tam przerażającego może tym razem wyskoczyć zza rogu. Zastanawiałam się ostatnio, czy miałam już okazję przeczytać horror popełniony przez polskiego pisarza i chyba jednak nie. Kiedy natknęłam się jakiś czas temu na książkę pana Andrzeja, wiedziałam, że to z całą pewnością pozycja dla mnie. Nie dosyć, że lubię motyw zombie, to jeszcze pochodzę z Warszawy i znam ją jak własną kieszeń – ogromnie chciałam “zobaczyć”, jak to paskudne zombie zaatakowały stolicę.
Książkę łyknęłam w dwa popołudnia. Czy mnie porwała? Otóż…
Jest leniwy, słoneczny dzień. Jak przystało na lipiec, żar leje się z nieba i każdy Warszawiak marzy tylko o tym, by napić się zimnej wody z lodem lub mrożonej herbaty albo zanurzyć się po prostu w wodach basenu na Inflanckiej… A z braku laku chociaż we własnej wannie z chłodną wodą.
Tomek, Paweł, Jacek, Kaja, Natalia, Kuba, Max – to bohaterowie “Infekcji”. Są zupełnie różni, ot, zwyczajni mieszkańcy dużego miasta, żyjący, pracujący i uczący się na co dzień w Warszawie. Nie wyróżniają się niczym szczególnym, mają wady i zalety, jak każdy z nas. I nagle, tego letniego, upalnego dnia, na warszawskich ulicach pojawiają się dziwnie wyglądający i dziwnie zachowujący się ludzie. A przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądający jak ludzie. Przekonała się o tym jedna z bohaterek, która – chcąc pomóc takiemu dziwakowi – ni stąd, ni zowąd, trafiła ręką między jego zęby. Dosłownie. Po kilku godzinach ulice stolicy zostają zalane stadami zombie, którzy (które?!), podążając za zapachem świeżego mięsa i wabione każdym dźwiękiem, poszukują łatwego i pożywnego posiłku. Oczywiście osoba ugryziona czy choćby zadrapana, po niedługim czasie umiera i chwilę później sama odradza się jako żądny krwi potwór.
Bohaterowie, znajdujący się w chwili ataku w różnych miejscach miasta, usiłują dostać się do innych, bezpieczniejszych miejsc stolicy, by uniknąć pożarcia żywcem. Ich historie przeplatają się w książce między sobą, a każdy rozdział jest opatrzony nazwą miejsca i godziną, co bardzo przypadło mi do gustu. Losy niektórych z nich skrzyżują się w dalszej część książki i później bohaterowie będą walczyć razem, nierzadko ramię w ramię, stawiając czoła zagrożeniu.
Autor nie pozostawił czytelnikowi miejsca na odpoczynek. Akcja pogania akcję, nie zwalnia nawet na chwilę, jest wartka, szybka i pełna dreszczy. Do tego prosty, nieskomplikowany język, chwilami potoczny, dosadny i naturalny – taki, jakim mówią ludzie na co dzień. Dorzućmy do tego plastyczne opisy ataku zombiaków na ludzi, ich wyciągnięte przed siebie ręce, zakrwawione strzępy ubrań, błędne spojrzenie czarnych, nieobecnych oczu, pomruki wydawane, kiedy wyniuchają w pobliżu mięso, a potem obłęd w oczach, kiedy już zlokalizują swoją ofiarę i wreszcie chłeptanie, gdy wgryzą się w miękką tkankę. O tak, opisy to zdecydowanie mocny atut tej książki.
I humor. Świetny wręcz, zawsze idealnie na miejscu, wtedy, kiedy trzeba. Mimo, że jest to horror, nie brakuje w książce humoru, subtelnego, z klasą, czarnego, pasującego do ogólnego zamysłu książki. Duży plus, bo niejednokrotnie się uśmiechnęłam podczas czytania.
Warto też dodać, że autor nie silił się na zbędne dialogi, opisy, które niczego by nie wniosły do akcji, na żadne bezsensowne pitu-pitu w rozmowach. Wszystko, każde słowo, każda myśl i każde zdarzenie, popychają akcję do przodu. Tutaj nie ma miejsca na nudę i ziewanie, jak już czytamy, to do końca i do samego końca, do ostatniej strony, książka trzyma nas w napięciu.
Czytając “Infekcję” czułam się jak podczas gry w komputerową grę “Resident Evil”. A trzeba Wam wiedzieć, że jestem ogromnym fanem drugiej i trzeciej części wspomnianej gry. Świetnie się przy niej bawię. Z dyszącym mi za plecami Nemesis, czyhającym za każdym zakrętem, wywołującym dreszcz za każdym razem, kiedy tylko pojawia się w zasięgu wzroku. Najlepsze jest to, że “Infekcja” w ogóle nie dała mi czasu na zaczerpnięcie oddechu, ponieważ czyta się ją jednym tchem i koniecznie chce się wiedzieć, co dalej. Autor umiejętnie nakreślił tło powieści i niezależnie od tego, czy opisuje akurat chłodne i ciemne tunele metra, zwyczajne blokowisko, czy też klimatyczne i surowe wnętrze kościoła, wszystko opisane jest z niesamowitą wprawą, zupełnie niepasującą właściwie do debiutu. Szacunek dla pana Andrzeja – niezwykle ujął mnie tymi opisami, takim specyficznym operowaniem światłem i cieniem. Podobnie jest z postaciami. Bohaterów mamy tu kilku i każdy jest inny. Nie ma nic gorszego od bezpłciowych osobowości, z których każda tak samo mówi, tak samo reaguje, podobnie się wypowiada i używa dokładnie takich samych słów oraz tonu wypowiedzi. Tutaj każdej z postaci pan Wardziak nadał indywidualne cechy i nie trzeba się zbytnio przyglądać, by wiedzieć, kto co mówi. To po prostu słychać, każdy z nich ma swój własny, charakterystyczny tylko dla siebie, sposób wypowiedzi.
Wizja miasta opanowanego przez zombie, bliskiego mi miasta, wywołała we mnie szereg emocji. Zastanawiałam się, co by było, gdyby? Jak zareagowaliby ludzie? Czy porzuciliby dobytek swojego życia, byleby tylko uciec przed zagładą? Bo przecież zombie można potraktować symbolicznie. Równie dobrze mogłoby chodzić o trzęsienie ziemi, o pożary, o broń biologiczną. Bo o czym właściwie jest ta książka? Niewątpliwie o ataku zombie na stolicę, ale też o tym, jak reaguje człowiek na tak ogromne i rozległe zagrożenie. Jak się zachowa? Jak potraktuje drugiego człowieka? Czy pomoże mu w potrzebie, czy raczej będzie bronił tylko własnego interesu? A może wszystko zależy od tego, jakim się jest człowiekiem? Bo może w obliczu zagłady pokażemy sobie, światu i ludzkości, na co nas stać? Może w jednym człowieku groźba końca świata wyzwoli bohatera, a w drugim – wręcz przeciwnie – zbrodniarza? Tego nie wiemy. I obyśmy się nie dowiedzieli.
Z czystym sumieniem polecam książkę każdemu fanowi gatunku, Warszawiakom (fantastycznie uciekało się z bohaterami tunelami metra, przemykało uliczkami Starego Miasta i chowało przed zombiakami na Bielanach), a także każdemu, kto chciałby się przekonać, jak z wizją apokalipsy w polskiej stolicy, poradził sobie polski autor. Według mnie poradził sobie świetnie.
Szanowny Autorze, mam nadzieję, że pracujesz intensywnie nad drugą częścią “Infekcji” i że wkrótce będzie ją można przeczytać. Jeśli będzie tak dobra, jak pierwsza, biorę w ciemno.
– za możliwość przeczytania powieści dziękuję Autorowi oraz akcji PNGiSAM