Skusiłam się na książkę, która w moim mniemaniu obiecywała mi coś pokroju prozy H.P. Lovecrafta, mity Cthulhu, a do tego pomioty owego potwora i to gdzie? W Polsce. Jak już niejednokrotnie wspominałam, nie czytuję fantastyki i tę książkę wzięłam do rąk pod wpływem chwili.
“Hell-P” otwiera cykl “Moherfucker”, na który składają się trzy powieści. Guimony, odpryski Cthulhu, przemierzają świat, sycąc się ludzkimi emocjami, a wyglądają tak, jak każdy z nas. Aspirant Kamil Stochard zostaje oddelegowany z ABW do tajnej misji, trafiając pod rozkazy amerykańskiego agenta Jerry’ego. Jerry (Jerzy) jest specem od wykrywaniu i uśmiercania guimonów, które najczęściej przyjmują postać staruszków lub nastolatków. Rozpoczyna się polowanie na niebezpiecznego i przerażającego wroga.
Książka obfituje w sceny pościgu, walk i strzelanin, które akurat osobiście bardzo lubię, nie brakuje jej również nagłych zwrotów akcji, niestety na dobre wciągnęła mnie dopiero w okolicach dwusetnej strony (całość ma 324 strony), wcześniej w powieści panował chaos. Być może tak właśnie miało być, chaos był potrzebny, ale trwał zbyt długo, co mnie skutecznie zniechęciło, powodując bałagan myślowy, a niektóre porównania i zbyt długie zdania wybijały mnie wręcz z rytmu.
Niewiele dowiedziałam się o bohaterach, choć zarówno Stochard, jak i jego amerykański przełożony, stanowią dość duże pole do popisu i są postaciami z pewnością ciekawymi. Zabrakło tu szerszego studium postaci, bo właściwie nie potrafię określić, jacy są obaj mężczyźni. Owszem, można rzec, że nie było tu na to czasu, ale to nieprawda. Autor zawarł w powieści sporo przemyśleń głównego bohatera, więc zmieściłoby się z pewnością jeszcze trochę więcej.
“I ja – pracownik Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Racjonalista, agnostyk… Rozejrzałem się dookoła. Nadal nikt do nas nie ciągnął, ani policja, ani straż miejska (…). I nagle dotarło do mnie, że to wszystko może być snem: Jerry Wilmowsky, guimony, Fn’thal, Wadowice… To by tłumaczyło, dlaczego traktuję stwory nie z tej ziemi jak bandziorów z Kijomłotów, dlaczego mnie nie dziwią”.
No właśnie, jak mówi powyższy fragment, w książce zabrakło tej szczypty realizmu. Mimo, że naszym bohaterom udało się dopaść po drodze wielu guimonów, to ani razu nikt się tym nie zainteresował. Nikogo nie zdumiał fakt, że słychać strzały, że na ziemię pada nagle nastolatek, po czym po chwili znika. No ale ponieważ jest to książka fantastyczna, to może można przymknąć na to oko.
Na stronie 275 mamy całkiem spory fragment tekstu po angielsku, który nie został przetłumaczony na język polski. Ponieważ jest to polskie wydanie polskiej książki, takie tłumaczenie – w moim przekonaniu – powinno się tu znaleźć.
Generalnie książkę czyta się szybko, można ją potraktować jako lekką lekturę na kilka zimowych wieczorów. Sam pomysł mnie zainteresował, głównie ze względu na Cthulhu, ale to, co najbardziej mnie od tej książki odstręczało, to język. Nie ma tu bowiem strony bez wulgaryzmów. Nie przeszkadzają mi one, kiedy pojawiają się tam, gdzie trzeba, gdzie to koniecznie, gdzie inaczej się nie da. Uważam nawet, że przydają one książce pewnej autentyczności. Tutaj jednak są nadużywane, aż do przesady, do znudzenia, do zniesmaczenia. I to jest największa wada “Hell-P”. Gdyby nie to, pewnie uznałabym, że książka jest całkiem niezła i że warto ją przeczytać. Zwłaszcza, że obfituje w specyficzny humor, który wyciąga powieść z głębin horroru i dzięki niemu książka wcale horrorem nie jest – sami musicie zdecydować czy to wada, czy zaleta.
“Jeśli miałem jakieś wątpliwości, to wyparowały w tej właśnie chwili. Majtnąłem chłopakiem i choć nienaturalnie mocno jak na swoją posturę się opierał, udało mi się ustawić go bokiem do siebie, po czym z całej siły kopnąłem go w klatkę piersiową. Nie zdołałem go utrzymać, choć taki miałem zamiar. Wyrwał mi się, przeleciał przez niskie ogrodzenie ze skrzynkami begonii, opadł na czworaki i nie podnosząc się, pomknął wzdłuż płotka. Jerzy dusił drugiego przeciwnika lewą ręką, prawą wykręcając mu jednocześnie głowę… Czekałem na trzask kręgów, ale ciągle go nie było, choć dzieciak patrzył już niemal na swoje plecy”.
Tak, humor jest z pewnością zaletą tej książki, mnie osobiście przypadł do gustu, choć jeśli ktoś spodziewał się powieści grozy, horroru czy czegoś w ten deseń, to raczej tego tutaj za sprawą właśnie owego humoru, nie znajdzie. Rozładowuje on za każdym razem napięcie i sprawia, że się uśmiechamy, a nie drżymy, co nie znaczy, że powieści brakuje scen wywołujących gęsią skórkę na ramionach. W większości jednak są one łagodzone (być może celowo) przez ogólny słowny humor. Zresztą w moim odczuciu już samo wepchnięcie odrzutu potwornego Cthulhu, jakim jest guimon, w ciało staruszka, jest posunięciem daleko humorystycznym. Dlaczego? No bo wyobraźcie sobie podpierającą się laseczką nobliwą staruszkę, która nagle, na Wasz widok, przyspiesza kroku i wyraźnie wybierając Was sobie na ofiarę, prężnym krokiem się do Was zbliża. Straszne? Tak! Ale i zabawne w niezwykły – z lekka pokręcony – sposób.
“Para staruszków wracała, ale już nie struchlałym drobnym dreptaczkiem, tylko sprężystym energicznym krokiem łowców. To było… tak, przerażające – stare ciała, wiotka skóra, wyblakłe spojrzenia i do tego ostry drapieżny krok”.
“Hell-P” to książka wyłącznie dla fanów fantastyki. Myślę, że reszta raczej nie znajdzie tutaj niczego interesującego dla siebie. Pewnie dlatego powieść nie trafiła w moje gusta i po kolejne tomy już nie sięgnę. W “Hell-P” możecie na końcu przeczytać fragmenty tomów drugiego i trzeciego: “Moherfucker” i “Russian Impossible”.
* cytaty pochodzą z książki
** książkę przeczytałam dzięki Autorowi i Akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają