Przyznaję, że zwiódł mnie tytuł. “Jesień w Brukseli” – miałam nadzieję odwiedzić na kartach książki Brukselę, ponieważ niewiele o niej wiem i chętnie przeszłabym się z bohaterami ulicami Belgi. Tymczasem tutaj Bruksela to po prostu część nowego komfortowego Osiedla Europejskiego w Krakowie.
Bohaterką powieści Katarzyny Targosz jest Konstancja, do bólu wręcz nieznosząca swojego imienia i każąca na siebie mówić Sisi. Konstancja ma przyjaciółkę Elizę, brata Przemka i byłego faceta, który właśnie wyjechał do Tybetu szukać sensu życia, wyższych idei i – przede wszystkim – malować mandale. Konstancji zostawił nowe mieszkanie, ładne i przestronne, na ładnym, nowoczesnym osiedlu, z ładnym, ogromnym kredytem. Dziewczyna właśnie się rozpakowuje. Usiłuje zabić stres wywołany nadchodzącą rozmową o pracę. Jest grafikiem i projektuje gry komputerowe. Wkrótce poznaje Bartka, potem swojego – być może przyszłego – szefa, o ile oczywiście dostanie tę pracę, a ponieważ nowa gra ma być osadzona w realiach średniowiecza, a ona niewiele na ten temat wie, szuka pomocy na forum internetowym. I tu poznaje jeszcze jednego mężczyznę, z którym później, regularnie rozmawia.
Niestety bardzo szybko domyśliłam się, kim jest ów internetowy nieznajomy i to trochę zepsuło mi całą zabawę. W sumie nie wiem za bardzo, co mogłabym o tej książce napisać, ponieważ nic się w niej właściwie nie dzieje. Wszystko zaczyna się w czwartek 19 września, kończy we wtorek 31 grudnia. Na przestrzeni tych trzech miesięcy jesteśmy świadkami perypetii Konstancji, która poznaje kolejnych mężczyzn i pracuje nad projektem, który może zaważyć na całej jej karierze. Wieczorami na ogół imprezuje, drinki i browarki oraz poranny kac są tutaj na porządku dziennym.
Z przykrością muszę stwierdzić, że nie polubiłam głównej bohaterki. Konstancja bez przerwy na wszystko narzeka, ciągle jęczy i marudzi, wszędzie dopatruje się fałszu i zagrożeń. Problemy topi w drinkach, wypala w papierosach i koi seksem z dopiero co poznanym mężczyzną. Rano budzi się z kacem i zniechęcona rozpoczyna kolejny dzień. No i ważne dla mnie: Konstancja nie cierpi zwierząt. Mówi o nich, że są “brudne i cuchną, niszczą meble, hałasują i zabierają czas” (str. 20). Nie mam pojęcia, z jakimi zwierzętami miała dotychczas do czynienia nasza bohaterka, ale jako ktoś, kto ma wszelkie zwierzaki od ponad trzydziestu lat informuję, iż żadne z nich nigdy nie cuchnęło i nie było brudne. Oczywiście przyjmuję do wiadomości, że nie każdy musi być miłośnikiem zwierząt, ale bardzo mnie to do bohaterki zniechęciło.
Jej brat – Przemek – póki co nie pracuje, prowadzi jakieś dziwne interesy. Co chwilę pije piwo lub pali trawkę (nie ważne czy to ósma rano, czy wieczorem) i choć na ogół jest przy Konstancji, to bywa, że nie jest w stanie jej pomóc będąc po wpływem podejrzanych substancji.
Polubiłam za to bardzo sąsiada Konstancji, Zenona, starszego pana, ciepłego i uczynnego. Był prawdziwą perełką pośród całej reszty postaci.
Mimo, że bohaterki mają po trzydzieści lat, książka jest pisana językiem bardzo młodzieżowym, który na dłuższą metę był dla mnie dość męczący i uciążliwy.
Dopiero koło sto trzydziestej strony wydarzyło się w powieści coś, dzięki czemu na chwilę książka mnie wciągnęła (całość ma dwieście trzydzieści stron).
W trakcie czytania nasunęło mi się skojarzenie z serią o Bridget Jones – głównie przez styl autorki i wszechobecny humor. Konstancja przypominała mi też trochę Lilę z “Kwiatu cieplarnianego”. Wspomniany przeze mnie humor to ogromna zaleta “Jesieni w Brukseli”. Humor sytuacyjny, językowy, ogólny w powieści, jest widoczny nawet w niektórych nazwiskach. A przewija się on na kartach książki przez prawie cały czas, umilając nam lekturę. Uważam, że to najistotniejsza zaleta “Jesieni (…)”. Mój ulubiony cytat to zdecydowanie:
“Jak chcesz przyjemności, to zjedz sobie mleko w tubie” (str. 42).
“Jesień w Brukseli” została wydana przez wydawnictwo Janka. To pierwsza książka tego wydawcy, jaka do mnie trafiła. Ładna, gustowna okładka, wygodna czcionka i brak błędów – bardzo udane wydanie. W tekście nie ma byków, cyrków z przecinkami, literówek (natknęłam się na zaledwie jedną i to mało istotną).
Podsumowując: książka mnie osobiście nie przypadła za bardzo do gustu. Nie jestem jednak miłośniczką powieści obyczajowych, choć przyznaję, że czasem po takie sięgam. Tutaj zabrakło mi więcej “dziania się”. To książka wyłącznie dla miłośników gatunku, oni na pewno znajdą tutaj coś, co im się spodoba. Polecam głównie paniom.
*cytat pochodzi z książki
**opinia powstała na potrzeby akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają