Kilka lat temu napisałam artykuł poświęcony czytaniu dzieciom (http://marta.kolonia.gda.pl/connieblog/?p=1361), o zaletach czytania i o jego pozytywnym wpływie na rozwój dzieci. Moja córka chodziła wówczas na cotygodniowe spotkania w naszej osiedlowej bibliotece pt.: “Bajeczki-czytaneczki”. Były to godzinne spotkania dzieci z pedagogiem, na których pani prowadząca czytała dzieciom opowiadanie lub fragment książeczki, a potem dyskutowała z nimi o treści, a dzieci wykonywały przeróżne prace plastyczne związane z danym tematem. Jestem redaktorem naczelnym portalu osiedlowego i pomyślałam wtedy, że warto byłoby o tych spotkaniach w portalu napisać. Wybrałam się na jedne z zajęć, zrobiłam kilka zdjęć, napisałam artykuł i do dziś chętnie go przytaczam tu i tam pokazując, że jednak dzieci czytają, lubią książki i tak naprawdę tylko od nas, rodziców zależy, czy tę miłość im zaszczepimy, czy też nie.
Mam takie śliczne zdjęcie, na którym moja córka ma raptem cztery miesiące. Trzyma w rękach książeczkę w twardych okładkach – “Sójkę” Brzechwy. I ogląda. Ledwie była w stanie cokolwiek w tych małych paluszkach utrzymać, a ja jej wsunęłam w ręce właśnie książkę. I to był ten jej pierwszy raz, kiedy samodzielnie oglądała książeczkę. Zanim ukończyła roczek, lubiłam kłaść ją na łóżku, siadać obok z książką i czytać jej wierszyki. I też był to wtedy Brzechwa, “Sto bajek”. Uwielbiała to. Buzia sama jej się śmiała do tych wesołych wierszyków, które czytałyśmy codziennie. Mamy zresztą tę książkę do dziś i córka nadal chętnie do niej wraca, niektóre wierszyki zna na pamięć, inne czyta już sama. Miała raptem dwa latka, kiedy założyłam jej kartę biblioteczną, w tamtym czasie biblioteka była dla niej krainą pełną magii i przygód, pełną zabawek, kolorowych kredek, bloków rysunkowych, książek i przemiłych pań. Dziś, być może już nie aż tak magiczna, nadal jest miejscem, do którego Zosia leci jak na skrzydłach, a kiedy słyszy, że będę sobie coś wybierać, jest cała w skowronkach, bo już wie, że to może potrwać nawet godzinę. Idzie wówczas do działu dziecięcego, ściąga buty, wybiera książkę, kładzie się gdzieś na wykładzinie lub rozsiada na worku sako i ogląda w nieskończoność. I czyta. I wędruje po innych światach pełnych tego niezwykłego czegoś, co dają nam książki.
Dzisiaj sięgamy już raczej po powieści dla dzieci, te prostsze i krótsze troszkę już moje dziecko nudzą. Nasi ulubieni autorzy to Grzegorz Kasdepke, Irena Jurgielewiczowa, Danuta Wawiłow, Wanda Chotomska, Maria Konopnicka, nadal Brzechwa i Tuwim oraz Holly Webb, Martin Widmark i jego seria o biurze detektywistycznym Lassego i Mai – kryminały dla dzieci. Miłością niezmienną obie darzymy książeczki z serii “Poczytaj mi mamo” i czytamy je bardzo często – z opowiadaniami z tej serii odwiedzałam dzieci z grupy mojej córki w szkole i czytałam im w ramach programu “Czytamy naszym dzieciom”. A one słuchały… Z otwartymi buziami, takie zapatrzone i zafascynowane 🙂
Ostatnio usłyszałam od Zosi, że trzeba kupić do jej pokoju nowe półki, bo nie ma już miejsca na książki. Powiedziałam, że może ma ich za dużo. Wytrzeszczyła na mnie oczy, kompletnie zdumiona, co też ta matka gada… “No co ty, mama, nie można mieć za dużo książek” – taką usłyszałam odpowiedź.
I dzisiaj, kiedy ktoś pyta moje dziecko, co by chciało dostać w prezencie, to na ogół odpowiada, że nową książkę, obojętnie jaką. No i może jeszcze jakiś mały zestaw Playmobil – w końcu jest zwyczajną, prawie siedmioletnią dziewczynką i musi się bawić 😉
Zdjęcia przedstawiają fragment biblioteczki mojej córki. Tylko fragment, bo po prostu zapomniałam sfotografować te książki, które leżą w szafce na dole, na półkach. Harry Potter jeszcze u mnie, ale pewnie niedługo przestawimy, bo przymierzamy się do przeczytania pierwszego tomu 🙂