Tag Archives: Thriller

“Zimne ognie” Simon Beckett

Po serii z doktorem Hunterem, zapoczątkowanej przez “Chemię śmierci” oraz “Ranach kamieni”, niezwiązanych żadnym cyklem, wiedziałam już, że wezmę w ciemno każdą książkę Becketta. I wcale nie musi to być thriller, bo po prostu odpowiada mi styl pisania autora, prawdziwy, dosadny, niezwykle plastyczny.

“Zimne ognie” ukazały się już w roku 1997, ale później autor zredagował powieść na nowo i wydał w formie takiej, jaką możemy czytać dzięki Wydawnictwu Czarna Owca.

Bohaterką książki jest Kate Powell. Kate kieruje własną agencją PR i odnosi pierwsze sukcesy. Ma paru znajomych, oddaną przyjaciółkę i byłego faceta, który czasem lubi uprzykrzać jej życie. Kate nie chce wiązać się z żadnym mężczyzną, ale bardzo chce mieć dziecko. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, zamieszcza w paru specjalistycznych periodykach ogłoszenie, w którym poszukuje dawcy nasienia. Na ogłoszenie odpowiada psycholog kliniczny, Alex Turner. Na pierwszy rzut oka nieco nieśmiały, za to sympatyczny, miły i przystojny. Kate odnosi wrażenie, że Alex będzie idealnym kandydatem do roli ojca jej dziecka.

Ale czy na pewno?
Czy pozory rzeczywiście mylą?
A może jednak Kate powinna uwierzyć w siłę swej intuicji i zaufać nieznajomemu?

W międzyczasie w życiu Kate nie brakuje różnych zawirowań, zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym. Dziewczyna ma mnóstwo wątpliwości w związku z decyzją, jaką podjęła. Karuzela emocji, jaka jest jej udziałem, mocno komplikuje jej codzienność.

“Zimne ognie” to thriller psychologiczny, przynajmniej tak głosi okładka. Nie jestem pewna, czy można tę książkę ochrzcić mianem thrillera. Ja bym raczej powiedziała – zwłaszcza na tle poprzednich książek autora, które czytałam – że jest to powieść z dreszczykiem. No ale nie zamierzam się kłócić.

To dobra książka, która od samego początku, aż do ostatnich zdań, trzyma czytelnika w napięciu. To jest Simon Beckett, który mówiąc o szarych, przyziemnych sprawach, potrafi pisać po mistrzowsku, a wszelkim sytuacjom potrafi nadać pasującą do nich oprawę.

str. 168 – “W japońskiej restauracji z głośników płynęły subtelne dźwięki egzotycznych instrumentów strunowych. W jadalni panował półmrok, ale każdy stolik był oświetlony przez dwie grube świece, co nadawało wnętrzu wygląd świątyni. W powietrzu unosił się zapach cytryny i smażonych owoców morza”.

“Zimne ognie” nie wprowadzą czytelnika w mroczny nastrój, w którym ten się gubi i autentycznie czuje lęk, jak miało to miejsce w serii z  doktorem Hunterem. Ta książka to powieść w większej części statyczna. Jednak jest w niej coś, co nie daje jej odłożyć, coś, co nie pozwala nam o niej zapomnieć, kiedy zajmujemy się czymś innym. Jest to coś bardzo szczególnego, co mają w sobie dobre książki i co sprawia, że czytając,  za każdym razem wracamy do nich z prawdziwą radością i podekscytowaniem. I nawet kiedy autor pisał o bohaterce jedzącej śniadanie, ja czekałam na jakiś wybuch. Te krótkie zdania, ten milczący spokój, ta cisza przed burzą, nieuchronnie i ciągle zapowiadały COŚ.

Chwil z dreszczykiem tu oczywiście też nie brakuje, w końcu nie jest to powieść obyczajowa, i nazwisko autora do czegoś zobowiązuje.

str. 199 – “Kate odniosła wrażenie, jakby ciśnienie w pokoju nagle gwałtownie spadło. W uszach miała przeraźliwy pisk i widziała, że stary detektyw patrzy na nią z przejętym wyrazem twarzy”.

Prawdziwie i realistycznie nakreślone postaci, sprawiają że książkę czyta się bardzo szybko. Przyczepiłabym się do małej ilości powołanych przez Becketta do życia bohaterów, ale nie jest to absolutnie coś, co jest minusem powieści. Cudowna okładka – to ona jako pierwsza zwraca tutaj uwagę czytelnika. Kręte schody, stare deski, tajemniczy cień, nie wiemy, czyj – to wszystko buduje niesamowitą atmosferę grozy.

str. 220 – “Kiedy tego dnia wróciła do domu, w telefonie stacjonarnym migała lampka. Wyświetlacz informował o jednej nagranej wiadomości. Kate patrzyła przez chwilę na mrugające uparcie światełko i w końcu odtworzyła wiadomość. W głośniku zabrzmiał szum, ale nikt się nie odezwał. Cisza trwała kilka sekund, po których nagranie dobiegło końca. Kate puściła ją jeszcze raz, żeby lepiej się w nie wsłuchać, ale nic to nie dało. Głuchy telefon, pomyślała i usunęła wiadomość”.

Wydawnictwo Czarna Owca, jak zwykle zresztą, wydało powieść z wszelką starannością – brak w niej błędów, a tłumaczenie Piotra Kalińskiego, pozostaje bez zarzutu.

“Zimne ognie” to książka dla tych, którzy lubią te szczególne powieści, od których trudno się oderwać. Bardzo gorąco polecam.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

*cytaty pochodzą z książki

Zapisz

“Rzeźbiarz śmierci” Chris Carter

“Krucyfiks”, “Egzekutor”, “Nocny prześladowca” – te trzy thrillery pochłonęłam z prędkością światła. Każdy z nich trzymał mocno w napięciu i ciężko było go odłożyć. Z niecierpliwością więc czekałam na “Rzeźbiarza śmierci”, którego nie dostałam ani w Matrasie, ani w Empiku. Znalazłam go dopiero na półce jednej z mniejszych księgarni i szybko kupiłam.

Miałam wobec tej książki dość duże oczekiwania i zaczęłam czytać prawie od razu. Trochę się obawiałam, że po trzech powieściach w podobnym do siebie stylu, autor nieco teraz zwolni i przystopuje z akcją. Nic bardziej mylnego. “Rzeźbiarz śmierci” nadal trzyma czytelników w napięciu, a jego klimat i zbrodnia, która porusza detektywa Huntera i jego policyjnego partnera Carlosa Garcię, być może nawet nie da Wam spać przez kilka najbliższych nocy.

Tym razem ginie starszy pan, bardzo schorowany, któremu zostało raptem kilka – może kilkanaście – tygodni życia. Martwego staruszka znajduje opiekująca się nim pielęgniarka. Morderca był wyjątkowo okrutny. Zanim ofiara zmarła, bardzo długo cierpiała. Nie to jednak najbardziej zszokowało policjantów, gdy ci przybyli na miejsce zbrodni. Najbardziej wstrząsająca była wiadomość, którą zbrodniarz zostawił dla policji – przerażająca i paskudna. Robert Hunter widział już w swym życiu niejedno ohydne zabójstwo, tym razem jednak nawet on jest mocno wstrząśnięty, zniesmaczony i poruszony. Kiedy pojawia się druga ofiara, Hunter wie już, że to z pewnością nie koniec i że musi się śpieszyć. Zostaje mu przydzielona dodatkowa śledcza, Alice Beaumont, która pomaga w odczytaniu wiadomości od mordercy oraz w jej odszyfrowaniu.

Jak to już bywa u Cartera, w książce nie brakuje akcji i nagłych zwrotów sytuacji. Nie jest to powieść dla wrażliwców, ponieważ autor ma w zwyczaju bardzo dokładnie i z wszelkimi detalami opisywać zarówno miejsca zbrodni, jak i same zwłoki.

str. 182 – “Hunter zaczął podejrzewać, że Alice miała rację. Może obraz w ogóle nie krył żadnego znaczenia. Nie nawiązywał do żadnej religii. Może jego znaczenie było tak proste, jak zasugerowała – zły zabójca patrzący na swoje ofiary. Dwie były martwe, dwie czekały na śmierć. A to oznaczało, że zabije ponownie”.

W porównaniu do poprzednich książek z cyklu, w “Rzeźbiarzu śmierci” Carter mniej miejsca i czasu poświęcił prywatnemu życiu Roberta Huntera. Niewiele go tutaj, choć ja bardzo te osobiste wstawki lubiłam i mam nadzieję, że w kolejnych książkach autor jeszcze do tego wróci.

Opisy pełne strachu, przerażenia i dosadności, to u Chrisa Cartera norma. On bardzo chce wywołać u czytelnika lęk i dyskomfort psychiczny. Trudno nie wyobrażać sobie okrucieństwa, o jakim tu czytamy i nie współczuć ofiarom brutalnego i wyrachowanego zabójcy.

str. 286 – “- Za pierwszym razem zabójca podał ofierze kilka związków chemicznych. Chciał ustabilizować pracę serca i krążenie krwi, żeby biedak za szybko się nie wykrwawił. Nie zastosował jednak żadnych środków znieczulających. (…) drugim razem (…) Zabójca celowo pozbawił ofiarę czucia, czyniąc ją otępiałą na ból. (…) Zmuszono go do tego, żeby patrzył, jak zabójca odcina kolejne części jego ciała. Wiedział, że umiera, ale niczego nie czuł”.

Jeśli chodzi o stronę techniczną, to muszę nadmienić, że bardzo lubię książki Wydawnictwa Sonia Draga: świetna czcionka na białym, wysokiej jakości, papierze, dzięki czemu powieść dobrze i szybko się czyta. Lekkie pióro autora i potoczny język to już charakterystyczne cechy thrillerów Chrisa Cartera. Każdy z nich trzyma czytelnika mocno w garści i nie daje mu odpocząć.

“Rzeźbiarz śmierci” to powieść dla czytelników o mocnych nerwach, miłośnicy gatunku na pewno się nie zawiodą. Bardzo gorąco polecam.

Zapisz

Zapisz

Zapisz

“Psy” Allan Stratton

Pierwsze, co niesamowicie w tej książce przyciąga, to okładka. Stary, zniszczony dom, zbroczone krwią pole połowicznie zżętej kukurydzy, tajemnicze, dzikie chmury. Okładka jest wprawdzie statyczna, ale wywołuje niepokój i powoduje gęsią skórkę.

Trzynastoletni Cameron mieszka z mamą. Od wielu lat, co jakiś czas, matka zarządza szybkie pakowanie i przeprowadzkę. Tylko tak może uchronić siebie samą i syna przed atakiem psychopatycznego ojca, który ściga ich i chce zabić. Cameron nie ma zbyt wielu wspomnień związanych z ojcem, a te, które ma, nie do końca są dla niego jasne. Nie wolno mu się z ojcem kontaktować.

str. 199 – “Głównie leżę w łóżku i patrzę na fotografię w ramce na nocnym stoliku przedstawiającą mamę i dziadków. Wyobrażam sobie ukryte pod nią zdjęcie taty. Czy on wygląda na nim tak, jak pamiętam? Tak bardzo chcę sprawdzić, ale co będzie, jeśli na widok jego twarzy ogarnie mnie przemożne pragnienie, by do niego zadzwonić? Pragnienie, któremu nie zdołam się oprzeć?”.

Kiedy go poznajemy, chłopak wraz z matką przeprowadza się teraz do starego, zniszczonego domu na farmie. Za oknem falują pola kukurydzy. Przy szopie Cameron dostrzega postać chłopca, ale uznaje, że to jakieś dziwne przywidzenie. Kiedy jednak ów chłopiec nagle się do niego odzywa, Cameron zaczyna wierzyć w to, że widzi ducha chłopca, który tu kiedyś mieszkał. Czy ma rację? Czy to raczej jego umysł szuka ucieczki od stresu i zmęczenia, które nieustannie towarzyszą ciągłym przeprowadzkom?

str. 241 – “Kurczowo ściskam brzeg biurka i liczę do dziesięciu. To nie pomaga. Nagle coś innego budzi we mnie lęk. Ktoś lub coś jest w stodole i mnie obserwuje”.

Specyficzna narracja: pierwszoosobowa i w czasie teraźniejszym, mocno podkręca klimat. Powieść stale i nieprzerwanie trzyma w napięciu. Postrzeganie tego, co się dzieje, oczami trzynastoletniego chłopca, buduje świetną atmosferę grozy. Wszechobecny lęk, napięcie i niepewność, to zalety tego – bardzo dobrze napisanego – thrillera. W pewnym momencie i my nie jesteśmy pewni, czy to, co widzimy – czytamy – to prawda, czy też urojenia.

Cameron też nie jest do końca przekonany, co widzi i czy wszystko, czego jest świadkiem, wydarzyło się naprawdę. Zagadka z przeszłości, sprzed wielu lat, zdaje się nie mieć rozwiązania. Skrywa przy tym sporo niedomówień i nieścisłości. Cameron boi się, że umysł płata mu figle, a on sam wariuje. Lata uciekania i ukrywania się przez oszalałym ojcem, odcisnęły na nim swoje piętno. On już aż za dobrze wie, że zagrożenie może czaić się wszędzie: w miasteczku, w szkole, w ich własnej piwnicy czy też nawet na polu kukurydzy za oknem. Z pozoru jest ono wprawdzie ciche i spokojne, ale pozory przecież mogą mylić.

Jak już wspomniałam, na wszystko patrzymy z punktu widzenia głównego bohatera, Camerona. To on opowiada nam o wszystkim, co go spotyka, o czym myśli, czego się boi… Opowiada w czasie teraźniejszym. Nie lubię w książkach ani pierwszej osoby, ani czasu teraźniejszego, ale tutaj (ponownie) doskonale się to sprawdziło i w dodatku wypadło rewelacyjnie. Książka przez cały czas trzyma w napięciu, a czytelnikowi bez przerwy towarzyszy tajemnicza, mroczna atmosfera.

Cameron jest miłym chłopcem, inteligentnym i mądrym, ale niezbyt wesołym i pogodnym, bo też i jego sytuacja do takich nie należy i niestety nie jest godna pozazdroszczenia. Boi się ojca i jednocześnie bardzo za nim tęskni. Przerażają go pewne sytuacje i zdarzenia, ale też obawia się o nich rozmawiać z dorosłymi, by nie uznali go oni za wariata.

str. 224 – “Są sprawy, o których chcesz wiedzieć, i takie, o jakich nie chcesz. Teraz moja głowa jest pełna spraw, o których nie chcę wiedzieć, których nie mogę znieść”.

Bywało, że w trakcie czytania, zastanawiałam się, czy przypadkiem to matka Camerona nie postradała zmysłów i czy to jej nie przydałaby się terapia i pomoc psychiatry.

Allan Stratton to doświadczony pisarz, honorowany w przeszłości nagrodami literackimi. W tekście widać to doświadczenie, choć nie powiedziałabym, że ma on wyjątkowo lekkie pióro. Za to w każdym zdaniu zauważalna jest jego pisarska dojrzałość i umiejętności literackie.

Czym autor zaskakuje czytelnika w “Psach”? Nie powiem. Ale gorąco zachęcam do lektury, bo jest to coś, co nie pozwoli Wam się oderwać od czytania. Nie jest to krwawy horror, ani lektura przerażająca do szpiku kości. Elementów grozy w niej jednak nie brakuje, lęki Camerona udzielają się również nam, dotyka nas więc jego niepokój, zdenerwowanie i niepewność. I to wystarczy, by uznać “Psy” za dobrze napisany thriller.

Polecam miłośnikom thrillera, horroru i wszystkim, którzy lubią dobrze czytające się książki, od których ciężko jest się oderwać.

Za książkę bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal.

*cytaty pochodzą z książki

Zapisz

“Rany kamieni” Simon Beckett

Po zachwycającej serii książek o doktorze Davidzie Hunterze, którą pochłonęłam w mgnieniu oka, przyszła pora na osobną powieść Becketta, zupełnie niezwiązaną żadnym cyklem. “Rany kamieni” korciły mnie od dawna. Miałam ogromne wymagania co do tej książki, bo też poprzednie powieści Becketta bardzo wysoko zawiesiły poprzeczkę. Przeglądając różne opinie o niej, trafiałam na takie, które odradzały lekturę. Dlaczego? Bo inna od poprzednich, bo gorsza, bo to już nie to samo. No ale – pomyślałam – w sumie to chyba dobrze, że inna… Uznałam, że ktoś, kto TAK pisze, nie może napisać złej i nieciekawej książki.

I nie rozczarowałam się.

“Rany kamieni” to powieść z gatunku tych, które kompletnie nie przypominają żadnej innej książki, z którą miałam do tej pory do czynienia. Nie da się jej do niczego porównać. Jest napisana w czasie teraźniejszym, czego generalnie nie lubię, uparcie twierdząc, że to styl zarezerwowany niemal wyłącznie dla dobrego reportażu. Tymczasem w wydaniu Becketta nie tylko się takie rozwiązanie sprawdziło, ale i wypadło wręcz rewelacyjnie. I choć z początku sądziłam, że wyjdę z tego zmęczona i znużona, to wręcz przeciwnie: czytało się szybko, a każde zdanie niezmiennie i mocno trzymało w napięciu.

Bohaterem książki jest Sean. Z początku nie znamy jego imienia. Nie wiemy, kim jest. Nie wiemy, skąd przybywa, ani dokąd zmierza. Nie wiemy, czy jest postacią pozytywną czy negatywną. Nie mamy pojęcia, czy jest ofiarą czy zabójcą. Wiemy tylko, że musi uciekać i że bardzo się boi.

Przemierzając bezkresne lasy Francji, Sean trafia na pewną farmę, na której prosi o wodę. Zaraz potem rusza dalej. Niestety jednym nieostrożnym krokiem skazuje siebie samego na pomoc i litość innych ludzi, co w obecnej sytuacji jest mu bardzo nie na rękę. Wraca na farmę, gdzie przez kilka dni leży w gorączce, cierpiąc z bólu. Dopiero później, kiedy ponownie zaczyna kontaktować, orientuje się, że mieszka tutaj ojciec z dwiema córkami i malutkim wnukiem.

Sean nie wie, co myśleć o tym dziwnym domu. Ludzie, którzy tu mieszkają, są co najmniej dziwni. Milczący, ponurzy, odizolowani od innych. Nasz bohater nie wie też jeszcze, czy zostanie tu na dłużej, czy odejdzie zaraz, jak tylko odzyska siły. Z czasem na jaw wychodzą pewne głęboko skrywane przez rodzinę sekrety. Tajemnice, których zdają się oni strzec nawet kosztem własnego życia.

str. 317 – “Ta farma to makabryczny zestaw matrioszek, myślę oszołomiony. Za każdym razem, kiedy już sądzę, że dotarłem do ostatniej tajemnicy, pojawia się kolejna, jeszcze obrzydliwsza”.

Sean nie jest pewien, czy właściwie nie byłoby lepiej donieść o pewnych sprawach na policję, ale zaraz sądzi, że jednak lepiej nie. Praktyczniej i bezpieczniej będzie trzymać język za zębami i siedzieć cicho. Chwilami się waha. Chwilami dochodzi do wniosku, że to w sumie nie jego sprawa. A potem do głosu dochodzi jego własne sumienie i mężczyzna znowu niczego nie jest pewien.

Książka, poza tym, że napisana w pierwszej osobie (czego nie lubię) i w czasie teraźniejszym (czego wręcz nie znoszę), porwała mnie od pierwszej strony. Dlaczego? Bo według mnie Simon Beckett jest autorem wybitnym. Niezmiernie utalentowanym, po mistrzowsku operującym słowami, opisami, suspensem i niedomówieniami. Wyrafinowany, bogaty i elegancki język idzie tu w parze z lekkim piórem, dzięki czemu od książki trudno się oderwać. Beckett hipnotyzuje czytelnika, przyciąga go do siebie niczym magnes plastycznymi opisami, zderzeniem jakże różnych emocji. On nawet sceny dynamiczne potrafi opisać spokojnie, z dystansem. I przeciwnie, kiedy opisuje codzienne, przyziemne czynności, dzieje się z czytającym coś niezwykłego. Czytamy je z duszą na ramieniu, dopatrując się w zwyczajnej scenie ciszy przed burzą. Bohater co rusz ogląda się za siebie. A my z nim. Jego przechodzą dreszcze na dźwięki za plecami, nas również, choć słyszymy je tylko uchem wyobraźni.

To pisarz, któremu wierzymy bez zastrzeżeń, a otoczenie, które kreuje dla swoich bohaterów i opowieści, to czysty majstersztyk. Każdy niuans pokazany jest z najmniejszymi nawet detalami i choć opisy są bardzo szczegółowe, nie dopada tu czytelnika nuda ani znużenie. Myślę, że Beckett byłby w stanie z polotem przepisać książkę telefoniczną, a my uznalibyśmy, że zarówno bohaterowie, jak i ich otoczenie, są bez zarzutu. To prawdziwy talent. To jeden z niewielu pisarzy, których książki kupię zawsze w ciemno, bez choćby uprzedniego zajrzenia na tył okładki.

“Rany kamieni” ze swoją mnogością sekretów, są bardzo dobrym thrillerem psychologicznym, mrocznym, ponurym, rozgrywającym się nad malowniczym strumykiem, w ciszy zagajnika i lasu, gdzieś we Francji. Jednak ta złudna cisza i prażący, obezwładniający upał, to tylko iluzja. W jej cieniu czai się czyste zło. I strach. Paniczny lęk o własne życie.

str. 62 – “Budzę się z krzykiem, obrazy krwi w ciemnej uliczce tkwią mi mocno w głowie. Przez kilka sekund nie pamiętam, gdzie jestem. Strych spowijają ciemności, ale upiorne światło wlewa się przez otwarte okno. Dłonie mam gorące i lepkie, koszmar nadal jest żywy, spodziewam się, że są splamione krwią. Ale to tylko pot”.

Kiedy każdy cień zdaje się nas prześladować, każdy szelest przyprawia o dreszcze, a w każdym napotkanym człowieku dostrzegamy śmiertelnego wroga, trudno jest spokojnie spać.

Sean od dawna już nie spał spokojnie.

“Rany kamieni” diametralnie różnią się od cyklu z doktorem Hunterem. To zupełnie różne książki. Nie zgadzam się jednak, że powieść nie dorównuje swoim poprzedniczkom. “Rany kamieni” to bardzo dobra książka. To świetnie skonstruowana powieść, podszyta lękiem, tajemnicami z niesamowitą atmosferą, z namacalnym, nieruchomym upałem zwiastującym coś na wskroś złego. Tutaj akcja płynie spokojnie i wolno, trup nie ściele się gęsto, a krew nie leje się strumieniami. Mimo to tę książkę się czyta i czyta i ciągle nie ma się dość.

Czytajcie, kiedy będziecie w domu sami.
Kiedy otuli Was cisza.
Kiedy Wasze myśli będą mogły mocno wsiąknąć w karty tej hipnotyzującej książki.

Bardzo gorąco polecam.

*cytaty pochodzą z książki

“Egzekutor” Chris Carter

“Krucyfiks”, o którym pisałam całkiem niedawno, wciągnął mnie bez reszty. A ponieważ był to debiut autora, to po drugiej części cyklu spodziewałam się samych fajerwerków, zapartego tchu i dreszczy. No i się nie zawiodłam. “Egzekutor” to podobnie mocno trzymająca w napięciu powieść i w moim przeświadczeniu jeszcze lepiej skonstruowana niż pierwsza.

W kościele ginie ksiądz. Morderca pozbawił go głowy, a ciało ułożył w specjalny sposób, ręce księdza składając jak do modlitwy, a na klatce piersiowej napisał krwią cyfrę 3. Śledztwo prowadzi Robert Hunter, specjalizujący się w brutalnych zabójstwach i początkowo sądzi on, że to morderstwo rytualne. Niestety wkrótce pojawiają się kolejne zwłoki, a kobieta, która zginęła, umarła w straszliwych męczarniach. Hunter odkrywa, że zarówno ksiądz, jak i właśnie odnaleziona kobieta, umarli w sposób, jaki ich najbardziej przerażał. Morderca znał ich najgorsze, skrywane w głębi serca, lęki.

str. 256 – “Podobno kiedy ludzie czują lęk lub są w niebezpieczeństwie, zachowują się tak, jak każde inne zwierzę. Wyczuwamy to. Odzywa się w nas jakiś prymitywny instynkt. I coś w Darnellu wrzeszczało wniebogłosy, żeby wysiadał jak najszybciej z samochodu”.

Wydaje się, że zabójca zna każdy szczegół z życia swych ofiar i wie, jak wykorzystać ich najgorszy lęk przeciwko nim. I najwyraźniej nie chodzi mu wcale wyłącznie o to, by zabić. On chce ich bólu, strachu, przerażenia, niewyobrażalnego wręcz cierpienia. Policja nie ma żadnego podejrzanego, a miejsca kolejnych zbrodni nie dostarczają jej zbyt wielu śladów. Mało tego, Hunter wraz ze swoim partnerem Carlosem Garcią dochodzą do wniosku, że zabójstwa łączą się ze sobą. Tylko dlaczego? Okazuje się, że policjanci będą musieli cofnąć się kilka lat wstecz i poszukać powodów okrutnych morderstw w przeszłości.

“Egzekutor” to thriller w moim ulubionym stylu. Akcja rozpoczyna się od trupa, a potem napięcie rośnie. Z rozdziału na rozdział robi się coraz ciekawiej, a w miarę upływu czasu wraz z Hunterem usiłujemy rozwiązać zagadkę. Zaletą książki są krótkie rozdziały i niesamowicie lekkie pióro autora – dzięki niemu książkę czyta się po prostu błyskawicznie. Podobnie jak w pierwszym tomie cyklu, również i tutaj autor snuje skomplikowaną intrygę o wielu wątkach. Mistrzowsko poprowadzona, nie pozwala oderwać się od książki nawet na chwilę.

str. 301 – “(…) znaleźli się w jasno oświetlonym pomieszczeniu. Chłód, który Hunter odczuwał, gdy szli przez budynek, nagle zniknął. I to nie dlatego, że od lamp biło światło i ciepło, lecz także z powodu przyspieszonej pracy serca. Biło dwa razy szybciej niż przed chwilą. Trzy pary oczu wpatrywały się w to, co znajdowało się na środku pomieszczenia.
– Jezus Maria – szepnęła kapitan, unosząc drżącą dłoń do ust”.

Chris Carter ma talent do kreowania postaci. To bohaterowie aż do szpiku kości prawdziwi. Mimo że nieszczególnie wyraźnie pamiętam ich wygląd, który zwyczajnie jest sprawą drugorzędną, ale ich osobowości tak bardzo zapadają w pamięć, że nie sposób ich zapomnieć. To wreszcie pisarz o mocno przenikliwym umyśle, prowadzący czytelnika w ślepe uliczki i podrzucający mu złudne ślady. Trzyma nas w napięciu i niepewności aż do samego końca, tu i ówdzie podkręcając atmosferę i sprawiając, że co rusz przechodzą nas dreszcze.

str. 336 – “Przesunął wzrokiem po szkicach i planach leżących na dużym metalowym stole i zaśmiał się głośno. Postanowił najlepsze zostawić na koniec. Wiedział dokładnie, co ich śmiertelnie przeraża. Jedno bało się pająków, drugie szczurów. Dzięki tym informacjom miał nad nimi władzę, od której kręciło mi się w głowie. To, co zaplanował, było mistrzowskie – nowy wymiar paniki i bólu. Już nie mógł się doczekać, kiedy stanie z nimi twarzą w twarz. Zobaczy lęk w ich oczach. Spróbuje ich krwi. Zmusi ich do cierpienia”.

Czy domyśliłam się, kto jest mordercą? Znowu nie. I jest to zasługa umiejętności autora, który podsuwa nam podejrzanych, którzy z kolei wcale podejrzani się nie wydają. Zabójca nie ma żadnych skrupułów, nie męczą go wyrzuty sumienia, nie czuje się winny. To, co robi, wydaje mu się słuszne ze wszech miar. Widzi w tym swoją misję, określa czas, w którym ma wypełnić zadanie, jakie przedsięwziął, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że śmiertelne przerażenie kolejnej ofiary, znowu doda mu sił.

str. 229 – “Niezależnie od tego, jak człowiek jest silny duchem, wytrzymuje tylko tyle i ani odrobiny więcej. Psychika ludzka może znieść pewną ilość cierpienia, potem człowiek zamyka się w sobie”.

Robert Hunter to niezwykle ciekawy bohater. Nie sposób go nie polubić, a jego przenikliwy umysł i logika oraz policyjny instynkt, sprawiają że pracuje on w wydziale zabójstw w specjalnym jego odłamie zajmującym się dochodzeniami w sprawach seryjnych morderców lub po prostu tych wyjątkowo trudnych.

“Egzekutor” to mocny i mroczny thriller dla tych, którzy w kryminałach szukają twardej i bardziej krwawej nuty. Idealny dla miłośników gatunku. Po “Krucyfiksie” i “Egzekutorze” od razu sięgnęłam po kolejny tom serii i powiem Wam, że autor nadal zachowuje wysoki poziom, fason i nadal mocno trzyma czytelnika w napięciu. Gorąco polecam.

*cytaty pochodzą z książki

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.