Tag Archives: PNGiSAM

“Hotel Vitam Aeternam” Krzysztof Swoboda

Lubię historie nietuzinkowe, podszyte horrorem, właśnie takie, jaką jest “Hotel Vitam Aeternam”. Jest to krótka książka (169 stron) czy może raczej opowiadanie, takie akurat do przeczytania w kilka godzin, w jeden weekend lub dwa wieczory.

Bohaterowie książki to młode małżeństwo, Darek i Klaudia Sikorscy, którzy wraz z przyjaciółmi wybrali się na wycieczkę w Bieszczady. Traf chciał, że Darek i Klaudia nieco się zgubili i przemoczeni oraz mocno zmęczeni, trafili do Hotelu Vitam Aeternam, którego nazwa – tak między nami – po łacinie znaczy “życie wieczne”. Dyrektor chętnie przyjął ich na jeden nocleg. Wprawdzie ceny w hotelu znacząco przekraczały budżet państwa Sikorskich, jednak z jakiegoś powodu, nie do końca dla nich jasnego, dyrektor zaoferował im apartament na szczególnych warunkach,  w cenie, jaką mogli zaakceptować. Otrzymali oni do podpisania grubą umowę, a że byli zmęczeni i marzyli tylko o odpoczynku, żadne z nich nie pokwapiło się przeczytać umowy w całości. Podpisali w ciemno i poszli spać. Cóż się okazało? Ano to, że wszelakiej maści umowy trzeba czytać dla własnego bezpieczeństwa i komfortu od początku do końca. Wyszło na przykład, że – zupełnie nieświadomie – Klaudia i  Darek nie mogą zjechać windą na niższe piętro, chyba że… wyłożą jakieś dziewięćset złotych za marne piętnaście minut pobytu na tym piętrze. Oczywiście cena rośnie wraz z niższym pietrem. To tylko jeden z wielu mankamentów owej hotelowej umowy. I wielu zaskakujących wątków książki pana Swobody.

Organizowane w hotelu specyficzne koncerty, mocno owiane tajemnicą, budzą w gościach hotelowych zarówno przerażenie, jak i  ciekawość. Za cenę własnego życia niektórzy są gotowi zrobić właściwie wszystko, nawet to, co daleko wykracza poza ogólnie przyjęte normy moralne. Klaudia i Darek na własnej skórze odczują, jak mroczny i straszny jest hotel, a także jak bezwzględny jest jego właściciel. Dolne piętra budynku, ciemne i budzące w człowieku coś znacznie silniejszego niż zwykłe przerażenie, okupowane są przez dziwne stwory, które łakną niczego więcej, jak tylko ludzkiego życia. Teren wokół hotelu aż roi się od monstrualnie zniekształconych kreatur, nie do końca wiadomego pochodzenia, okrutnych i spragnionych świeżej krwi.

W końcu do Sikorskich dociera fakt, że z hotelu po prostu nie można się wydostać. Początkowo kompletnie tego nie rozumiejąc, później robią wszystko, by jednak z niego uciec. Będą musieli zaryzykować wszystkim, co mają, by podjąć walkę o własne życie i zdrowie psychiczne, przy czym nie mają gwarancji, że to będzie walka dla nich zwycięska.

Książka naszpikowana jest scenami pełnymi dynamiki i wartkiej akcji, tutaj cały czas coś się dzieje i ani na chwilę tempo akcji nie zwalnia.

“Wbiegli w las, gnając przed siebie, raz po raz potykając się o śliskie kamienie. Słyszeli za sobą głośne śmiechy i krzyki, z wielu stron, co wyraźnie sugerowało, że demoniczna grupa, która ich ściga, powoli, ale sukcesywnie, zaciska pętlę wokół szyi Sikorskich”.

Nie brakuje scen mrożących krew w żyłach, kiedy to bohaterowie uciekają ile sił w nogach, przed dziwacznymi, zdeformowanymi stworami, ni to ludźmi, ni to potworami, które marzą tylko o tym, by ich schwytać. Czujemy dreszcz obrzydzenia czytając o tym, jak owe stwory wyglądają, czujemy lęk, kiedy wyciągają ręce po naszych bohaterów. Ciarki nas przechodzą, kiedy uchem wyobraźni słyszymy wydawane przez nich dźwięki, a sugestywne opisy wrzasków i krzyków przywodzą na myśl odpychające sceny z najstraszliwszych horrorów, jakie czytaliśmy lub widzieliśmy.

“Poczuł na sobie zirytowane spojrzenie pary żółtych oczu. Czuł, że żrący go ból dociera już do nadgarstka. Kątem oka widział, jak blask światła, wylewający się z z wielkiej studni, zaczyna blednąć, aby po chwili zupełnie znikać. Otaczały go ciemności, gdzie najjaśniejszym punktem były ślepia jego oprawcy”.

Jednocześnie obok scen prosto z otchłani piekieł, autor zadaje zwykłemu śmiertelnikowi podstawowe pytanie: czy chciałbyś żyć wiecznie? A jeśli tak, to czy za życie wieczne jesteś w stanie zapłacić każdą cenę? A jeśli ci się nie spodoba i nie będzie odwrotu? Czy gra jest warta ryzyka? Chyba każdy człowiek, przynajmniej raz w życiu, zadał sobie kiedyś podobne pytanie. I większość z nas zapewne nie odpowiedziała na nie do końca. Bohaterowie książki zostali niejako postawieni przed faktem dokonanym, nikt nie pytał ich o zdanie, choć kto wie, jak by postąpili, gdyby zapoznali się z umową, którą do podpisania podsunął im dyrektor Hotelu Vitam Aeternam…

Do książki wkradło się trochę literówek i kwiatków stylistycznych, ale nie utrudniały one jakoś szczególnie czytania. Książkę czyta się dobrze i szybko, choć miałam wrażenie, że niektóre dialogi brzmiały nieco sztywno i sztucznie. Nie podobało mi się, że Klaudia wielokrotnie zwracała się do męża per “debilu” – ogólnie bardzo nie lubię tego słowa, jest obraźliwe i niesprawiedliwe w każdym chyba możliwym użyciu, a już nazwanie tak osoby bliskiej, wychodzi mi poza ramy zwykłego zachowania pomiędzy ludźmi, kultury i paru innych rzeczy.

“Hotel Vitam Aeternam” to dobrze napisane opowiadanie grozy, lekkim piórem, ciekawie i zaskakująco. Zakończenie sprawiło, że przeszły mnie dreszcze i jeszcze raz przejrzałam w myślach całość akcji, a potem długo zastanawiałam się nad końcówką, rozmyślając nad tym czy to, co zrobił bohater było właściwe. I jak ja bym postąpiła na jego miejscu… Zakończenie pozostaje na długo w pamięci, mocne i wstrząsające, gwarantuję.

Polecam miłośnikom horroru i powieści grozy, tym, którzy lubią ten dreszczyk przerażenia, jaki towarzyszy nam podczas czytania tego typu książek. Warto nadmienić, że książka ta to debiut Krzysztofa Swobody – według mnie całkiem udany i chętnie jeszcze sięgnę w przyszłości po kolejne pozycje autora.

*recenzja ukazuje się w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

**cytaty pochodzą z książki

“Na krańcach luster” Piotr Ferens

Dawno już żadna książka nie wciągnęła mnie na tyle mocno, bym nie mogła przestać o niej myśleć nawet wówczas, gdy zajmowałam się czymś zupełnie innymi niż czytaniem. Nawet kiedy ją odkładałam, moje myśli fruwały wokół niej. Wciągająca od pierwszych słów, z intrygującym początkiem i równie bogatym ciągiem dalszym, nie pozwalała skupić się na dłużej na zwykłych, codziennych rzeczach.

Bohaterem powieści jest Daniel Naderski, Polak, który związany z Paryżem zarówno prywatnie, jak i zawodowo, udaje się właśnie w podróż do stolicy Francji na wezwanie notariusza. Smutne i niepokojące wieści o śmierci wieloletniego przyjaciela, wpędzają Daniela w nostalgiczny nastrój. Na razie nikt nie wie, co się stało i dlaczego Augusto Sentire, wybitny pianista, został zamordowany, a jego żona przepadła w tajemniczych okolicznościach. Daniel jedzie do Paryża z nadzieją na rozwiązanie owych zagadek. Na miejscu okazuje się, że wszystko jest jeszcze mocniej skomplikowane, niż wydawało się na początku i Daniel zostaje we Francji trochę dłużej niż zamierzał. Ze względu na przyjaźń i wspólnie spędzone lata, Danielowi bardzo zależy na wyjaśnieniu okoliczności śmierci przyjaciela, zwłaszcza że towarzyszy jej wiele niejasności. Okazuje się bowiem, że Augusto został znaleziony w swoim mieszkaniu, połowicznie przewieszony przez duże lustro i ledwie go wyciągnięto. To, czego dowiaduje się Daniel później, sprawia, że krew krzepnie mu w żyłach, a jego wiara w zwyczajne rzeczy tego świata, ulega poważnemu zachwianiu.

“Miałem wrażenie, że świat zatrzymał się nagle i nadstawił ucha, jednocześnie wstrzymując wszystkie oddechy życia. Coś w mojej pamięci poruszyło się i przypomniało pewne dość odległe zdarzenie z czasów mojego dzieciństwa (…). Boimy się w życiu różnych rzeczy, ale chyba najgorzej jest wtedy, kiedy to właśnie dziecięce lęki dorastają wraz z nami i stają się w naszej świadomości niemniej dorosłe, niż my sami”.

Daniel jest świadkiem niezwykłych i tajemniczych zdarzeń, które wychodzą poza ramy szarości dnia codziennego i które mocno potrząsają powałami jego racjonalnego świata. W rozwiązaniu tych tajemnic pomaga mu dziennikarka z “Le Monde” Arnette, która razem z nim postanawia przeprowadzić małe śledztwo w sprawie śmierci Augusto i zniknięcia jego żony Elizabeth. Nieoczekiwanie sprzymierzeńcem naszego bohatera zostaje również komisarz paryskiej policji Alex Degonre. Docierają oni do dowodów na to, że na krańcach luster również istnieje świat. Równoległy. Zupełnie inny, choć podobny, pełen istot – niby podobnych do nas – a jednak różniących się od ludzi jak noc od dnia. To – zarówno Daniela, jak i czytelnika – jednocześnie fascynuje, jak i przeraża.

“Lustra są trochę podobne do ludzi. Widzą wiele, ale nie wszystko zapamiętują. Czasami zwyczajnie zasypiają i nie mają pojęcia, co też odbija się w ich zwierciadłach. Z pewnością w ich pamięci znajdują się wydarzenia, które zwróciły ich uwagę. Tak samo jak w naszym życiu, bywa, że jesteśmy świadkami scen, które tkwią w naszym umyśle, aż do śmierci, każdego dnia tak samo żywe, jak wtedy, kiedy je ujrzeliśmy”.

Razem z Danielem i jego przyjaciółką coraz mocniej zagłębiamy się w tajemnice i sekrety, nie tylko luster, ale i samego Daniela oraz Augusta. Augusto Sentire bowiem, nawet po swojej śmierci, skrywa mroczne sekrety, o których nawet Daniel – jego bliski i długoletni przyjaciel – nie miał pojęcia i które teraz mocno nim potrząsają. Niewiarygodny splot wydarzeń ujawnia również tajemnicę Daniela, o której on sam także nie ma zielonego pojęcia. Zaskakuje go ona na tyle mocno, że jest on teraz w stanie uwierzyć naprawdę we wszystko.

“No, ale trudno zaprzeczać czemuś, co widziało się na własne oczy i to nie przez jakieś tam mgnienie oka, tylko zdecydowanie dłużej. Może i jest to jakaś magiczna sprawka”.

Daniel postanawia odszukać żonę przyjaciela, Elizabeth, o ile ta jeszcze żyje, bo niestety co do tego nikt nie ma pewności. Nic bowiem konkretnego nie wiadomo o jej zniknięciu. Policja przypuszcza, że ktoś mógł ją porwać, ale nie potrafi wysnuć hipotezy, kto mógł to zrobić i po co.

Książka wciąga od pierwszego zdania. Prolog napisany jest z punktu widzenia trzeciej osoby, cała reszta książki – w pierwszej osobie. I choć nie przepadam za narracją pierwszoosobową, tu po prostu nie mogło być inaczej. Lekkie pióro autora, a przy tym poetyckie, chwilami wręcz elokwentne słownictwo, barwne i bogate, sprawiają, że czytanie tej powieści, to po prostu czysta przyjemność. Czyta się ją bardzo dobrze, autor stosuje ciekawe i kolorowe porównania, posługuje się pięknym, literackim językiem i nawet ze zwykłego opisu, potrafi on uczynić coś nietuzinkowego. Poniżej cytat, który wpadł mi niesamowicie w ucho – cały Paryż Piotr Ferens zamknął w jednym zdaniu:

“Pamiętam, że zachwyciłem się wówczas tym wspaniałym miastem, ową metropolią tętniącą skumulowanym życiem, tchnącą oddechem historii dawnych wydarzeń, zapisanych w wąskich uliczkach, zdobnych kamienicach i szerokich mostach spajających miasto nad spokojną wstęgą leniwej Sekwany”.

Autor ma talent do sugestywnych opisów i choć mogłoby się zdawać, że chwilami tworzy zbyt długie zdania, to potrafi to robić na tyle dobrze, by ze zwykłej gry na pianinie stworzyć piękny, poetycki obraz. Jestem oczarowana barwnością tej poetyckiej strony książki i uważam, że jest to jej największa zaleta. Bo – jak już wspomniałam – czytanie tej książki to naprawdę coś bardzo przyjemnego.

Sam pomysł z lustrem bardzo mnie wciągnął, choć być może nie jest wcale niepowtarzalny i pojawiał się już wcześniej w literaturze, a sama historia skojarzyła mi się z niektórymi książkami Grahama Mastertona (choć o bardziej wysublimowanym języku). Przedstawiona została bardzo dobrze i interesująco, od książki ciężko się oderwać i osobiście czytałam w każdej wolnej chwili, rezerwując sobie na nią niedzielę i kilka wieczorów. Ku mojej radości nie jest wcale taka krótka, bo liczy sobie prawie pięćset stron i za każdym rogiem czekało na mnie coś nowego. Nie wiem, czy zgodnie z opisem wydawcy, nazwałabym tę powieść sensacyjną. Waham się, ale fakt faktem, że tutaj sporo się dzieje, ale nie ma biegania z bronią w ręku po paryskich ulicach i strzelanin w wąskich, brukowanych uliczkach. Jest jednak ciągła atmosfera z dreszczykiem, jakby czyjaś obecność w tle w pustym mieszkaniu, wyczuwalna, choć nie do końca widoczna. Jakbyśmy w ciemnym pokoju słyszeli czyjś oddech i nie potrafili go zlokalizować.

“Odbicie było poszarpane i blade. Miejscami niepełne, jak na starym, zniszczonym, przez czas filmie. Przydymione kolory opływały wszystkie widziane przez nas kształty, kreśląc ich granice wypłowiałymi, słabo odznaczającymi się barwami”.

Wadą książki są przecinki pojawiające się nagminnie w miejscach, gdzie nie powinno ich być. Zdań, w których ich nadużyto jest sporo, podobnie jak tych, w których ich brakuje. Przykładowo:

“Zapomniał, pan, nam jeszcze powiedzieć (…)”.

“Niech się, pan, nie martwi”.

“Ja też tak, to wtedy odebrałam (…)”.

Znalazłam też jeden błąd ortograficzny. Wracając jeszcze do wspomnianej interpunkcji… Pierwszy raz zdarzyło mi się, że nadmiar owych przecinków w ogóle nie zepsuł mi przyjemności z czytania. Na ogół irytują mnie tego rodzaju błędy i przeszkadzają w lekturze, jednak tutaj, ten język, jego barwność i – zapierające chwilami dech w piersiach – opisy, pozwalają skupić się wyłącznie na akcji i na bohaterach.

O, właśnie, jeszcze słówko o bohaterach. Po przeczytaniu pierwszych stu stron uznałam, że są dość ubogo wykreowani. Może poza Danielem, którego poznajemy poprzez jego myśli, działania i to, co sam nam o sobie mówi. Później jednak zmieniłam zdanie, ponieważ te pierwszoplanowe postacie dają nam się poznać właśnie poprzez akcję książki i wzajemne interakcje.

Dużym plusem książki są czarno-białe rysunki Tomasza Lipki, który skromną, prostą kreską, potrafił zbudować nastrój i napięcie tak samo umiejętnie jak autor powieści. Świetnie wpasowują się w całość i bardzo mi się spodobały. Podobnie jak okładka: piękna, trafna i klimatyczna.

“Na krańcach luster” to książka, do której na pewno jeszcze kiedyś wrócę. Warto, ponieważ za każdym razem można w niej odkryć coś nowego, doszukać się czegoś, czego za pierwszym razem nie wyłuskaliśmy. Powieść wędruje na moją półkę oznaczoną opisem “ulubione”. Ma niesamowitą atmosferę, lekko ezoteryczną, często wywołującą ciarki na plecach. I do tego Paryż i jego klimatyczne uliczki – cudowny.

Polecam z czystym sumieniem i czekam na kolejne książki spod pióra Piotra Ferensa. Jeśli będą podobne do tej, wezmę w ciemno.

*cytaty pochodzą z książki
**recenzja ukazuje się w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

“Znak ostrzegawczy” Iwona Bińczycka-Kołacz

Wcale nie zacznę tej recenzji od słów, że rzadko sięgam po książki o tematyce obyczajowej, że wolę sensacyjne i thrillery lub kryminały i tak dalej…

“Znak ostrzegawczy” to powieść ze wszech miar obyczajowa, a do sięgnięcia po nią zachęcił mnie wyrwany z całości fragment, notka wydawcy oraz ładna, skromna okładka. Uznałam, że dam jej szansę. Zaczęłam czytać w sobotę wieczorem, w niedzielę skończyłam i muszę przyznać, że jestem naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczona. Oczywiście nigdy nie jest tak, że z góry klasyfikuję powieść obyczajową jako nieudaną, bo nie przepadam za gatunkiem. Nigdy nie oceniam książki po samym gatunku i chętnie sięgam po wszystko, bo nigdy nie wiadomo, czym zostanę zaskoczona. Tutaj spodziewałam się opowieści o życiu dwóch kobiet, no i właśnie to dostałam. Zwykła, obyczajowa opowieść o dzisiejszych kobietach, całkiem zwyczajnych, o ich problemach i rozterkach, o ich marzeniach, o małżeństwie, zdradzie, miłości i przyjaźni. Niby nic takiego, czemu więc mówię, że jestem pozytywnie zaskoczona?

Na przykładzie książki pani Iwony widać doskonale, ile znaczy lekkie pióro autora, zgrabny język oraz umiejętność wykreowania zwyczajnych postaci w sposób ciekawy i przyciągający uwagę. Bo nasze bohaterki: Kamila i Agata, to naprawdę zwyczajne, właściwie niczym niewyróżniające się, dziewczyny.

Kamila mieszka w małym domku za miastem, ma kilkuletniego synka Jasia oraz męża Jarka, który poza swoją pracą i telewizją świata nie widzi. Kamila pracuje jako przewodnik i oprowadza turystów po mieście. I tutaj plus ode mnie dla książki, ponieważ jej akcja w większości toczy się w Krakowie, mieście, w którym nigdy nie byłam, a bardzo bym chciała. Opisy miasta, sugestywne i klimatyczne, zgrabnie wpleciona w fabułę, skutecznie mnie zauroczyły.

“Kolejnym obowiązkowym punktem programu była Huta Sendzimira. Zajrzeli też do Opactwa Cystersów w Mogile, po czym udali się w kierunku Alei Róż – ulicy zaplanowanej na trasę pochodów. Wpadli na kawę z fusami do Stylowej – najstarszej kawiarni (obecnie restauracji) Nowej Huty, przypominającej z wyglądu te z filmów Barei. PRL się tu zatrzymał – na stołach leżały wykrochmalone obrusy, w oknach zwisały dekoracyjne firany, a puszysta kelnerka z obfitym biustem i niebieskimi powiekami odzywała się typowym znudzonym głosem bufetowej z “tamtych” czasów”.

Druga bohaterka książki, Agata, stanowi zupełne przeciwieństwo Kamili. Zarówno pod względem wyglądu, jak i zachowania oraz charakteru. Ciężko określić, czy te dwie kobiety się przyjaźnią, chyba raczej nie, ale są dobrymi koleżankami i chętnie się spotykają. Agata, wraz z mężem Szymonem, stara się o dziecko i od paru już lat nie mogą doczekać się wymarzonego potomka. Po trzech latach bezowocnych starań Agata w końcu zachodzi w ciążę, ale niestety nie wie jeszcze, że będzie to dla niej pasmo smutków, rozpaczy i łez.

Aga jest szczęśliwa w swoim małżeństwie, świetnie dogaduje się z Szymonem, oboje mają podobne oczekiwania od życia oraz marzenia. Kamila, kompletnie lekceważona przez męża, który nie potrafi (a może również nie chce) okazywać jej żadnych ciepłych uczuć, czuje się w małżeństwie samotna i nieszczęśliwa. Bardzo brakuje jej czułości, zrozumienia, przytulenia czy choćby małego buziaka na do widzenia. Niestety rywalkami Kamili w jej związku są praca męża oraz telewizja. Jarek bowiem najchętniej spędza wolny czas na kanapie, z pilotem w ręku. Chłodny i oschły, nie zapewnia żonie poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji.

Obie kobiety mają swoje sekrety, które poznamy w trakcie czytania, a ich życie zazębia się o siebie, odsłaniając nam kolejne brakujące fragmenty jednej układanki. Na jaw wychodzą niedopowiedzenia i niedokończone sprawy z przeszłości, prowadząc nas do dość zaskakującego finału.

Jak wspomniałam, autorka ma lekkie pióro, co sprawia, że książkę po prostu chce się czytać i chce się wiedzieć, co się dalej wydarzy. Losy Agaty i Kamili przeplatają się ze sobą w niedługich rozdziałach, chwilami łącząc się i spotykając na tej samej drodze. Ich rozterki, którymi często dzielą się jedna z drugą, przypominają kłopoty kobiet na całym świecie. Podjęcie właściwej decyzji – choć może nam wydaje się proste z naszego punktu widzenia – dla nich wcale takie jasne i proste nie jest. Każda z nich jednak dąży do tego, by próbować spełniać marzenia.

“Marzenia są nam dane po to, byśmy mogli wiedzieć, jak wyglądałoby życie przy odrobinie szczęścia. Zły los nie ma do nich dostępu, przynajmniej ich nie może nam zabrać! Wszystko inne jest zmienne, niepewne.”

Kamila jest dobrą matką, stara się też być dobrą żoną. Niestety pozostaje rozdarta, ponieważ z jednej strony postępuje tak, jak czuje, że powinna postępować, a z drugiej marzy o czułej, ciepłej miłości, jaką dawał jej Gerard, jej pierwsza miłość, której nigdy nie zapomniała. Z kolei Agata żyje od owulacji do owulacji i swoje życie (oraz życie swojego męża) podporządkowuje prawie wyłącznie pragnieniu posiadania dziecka.

“Znak ostrzegawczy” to książka o kobietach dla kobiet. To do nich jest kierowana, choć sądzę, że wielu mężczyzn też mogłoby się z nią zapoznać, choćby po to, by poszukać w niej odpowiedzi, czego w małżeństwie poszukuje kobieta, a także co tak naprawdę zapewnia jej poczucie stabilizacji, bezpieczeństwa i zaufania.

Minusem powieści są anglojęzyczne wtrącenia w tekście, czasem słowa, czasem zdania, a czasem nawet całe strofy piosenek, które nie są tłumaczone. Być może większość Polaków zna język angielski, jednak do znudzenia powtarzam, że polska książka, polskiego autora, wydana w Polsce, powinna takowe tłumaczenie zawierać.

Jak wspominałam już na początku, książka ujęła mnie urokliwymi, niezwykle klimatycznymi, opisami miasta wplecionymi w całość akcji, choćby takimi, jak ten poniżej:

“Nie mogąc dać słowa, milczała. Nie naciskał na przysięgę bez pokrycia. Odprowadził ją do wyjścia. Szła Bracką na trzęsących się nogach, serce dudniło jej głośniej niż tętent koni ciągnących bryczki po krakowskim Rynku. W głowie szumiało wypite wino, serce rozdzierały niespodziewane, zdumiewające wiadomości.

Zapadł już zmrok. Dzień gasł, ale miasto nie miało zamiaru zasypiać. Zaczynało swoje nocne życie. Szarość wieczora rozświetlały latarnie, ozdoby świąteczne i lampki na ogromnym, bogato zdobionym, bożonarodzeniowym świerku”.

Historia obu kobiet wciągnęła mnie na tyle mocno, że poświęciłam tej książce większość niedzieli. Nie jest to ciężka, niczym cegła, lektura, ale opowieść o kobietach takich, jak my. Takie kobiety jak Kama i Agata są wśród nas, spotykamy je codziennie, mijamy na ulicy, mówimy im “dzień dobry”. Kto wie, może jedna z nich właśnie spaceruje z psem blisko naszego domu? Albo co rano odprowadza dziecko do szkoły? Gorąco polecam lekturę “Znaku ostrzegawczego”. Myślę, że się nie zawiedziecie, a przyjemny styl autorki, bogaty język i umiejętność kreślenia postaci sprawią, że bardzo przyjemnie spędzicie z książką czas.

*cytaty pochodzą z książki
**za książkę dziękuję wydawnictwu Novae Res

“Piąte – nie zabijaj” Anna Kasiuk

Niezmiernie rzadko sięgam po powieści obyczajowe. Wolę pozycje mocniejsze, bardziej wciągające i takie, w których można natrafić na porządne trzęsienie ziemi. No ale nie samą sensacją człowiek żyje. Książka “Piąte – nie zabijaj” zainteresowała mnie głównie opisem wydawcy, pomyślałam sobie, że warto oderwać się na moment od thrillerów i kryminałów.

Bohaterką powieści jest Agnieszka. Agnieszka ma trzydzieści dwa lata i właśnie doświadczyła traumatycznego przeżycia: w wypadku samochodowym zginęli jej rodzice. Została całkiem sama, z pięcioletnim bratem Dawidem i niejasnymi planami na przyszłość. Postanawia sprzedać dom rodziców i wraz z bratem przeprowadzić się daleko od rodzinnej miejscowości, by rozpocząć nowe życie. Los rzuca ich oboje do pensjonatu gdzieś w górach, którego właścicielką jest Aniela, matka trzech dorosłych synów. Przyjmuje ona Agnieszkę i Dawida z otwartymi ramionami. Aniela to zdecydowanie najbardziej barwna postać w książce: ciepła, serdeczna, mądra, obiektywna i bardzo, ale to bardzo sprawiedliwa. Polubiłam ją od razu, bo też trudno chyba byłoby jej nie lubić. Agnieszka czuje się w pensjonacie na tyle dobrze, że właściwie zostaje tam na stałe. Tutaj poznaje miłość swego życia, Jacka, który prowadzi warsztat samochodowy w miasteczku.

Agnieszka walczy ze swoimi demonami i koszmarami sennymi, które ciągle zakłócają jej spokój ducha. W snach widzi swoich rodziców w płonącym aucie lub w innych sytuacjach, zwykle przerażających i niepokojących. Mocno doskwierają jej ataki paniki i chwilami sobie z nimi zupełnie nie radzi. Chce jednak zrobić wszystko, by zapewnić Dawidowi spokojne dzieciństwo, w czym bardzo pomaga jej Aniela i jej synowie.

Autorka nieźle nakreśliła bohaterów, właściwie czworo bohaterów, czyli Agnieszkę, Anielę, Dawida i Jacka. Reszta potraktowana jest raczej powierzchownie, ale też nie ma zbyt wielkiego wpływu na akcję książki.

Wszystko oglądamy z punktu widzenia głównej bohaterki, ponieważ książka pisana jest w pierwszej osobie, za czym akurat ja osobiście nie przepadam, choć oczywiście w trakcie czytania łatwo się do tego przyzwyczaić. Niestety również czas mi kompletnie nie podszedł, ponieważ powieść została napisana w czasie teraźniejszym. Męczy mnie takie czytanie i szczerze mówiąc, jedynie “Bez wyboru” Leny Nowicz przeczytałam jednym tchem, pomimo tego czasu teraźniejszego. To jest świetny styl na reportaże, sprawozdania oraz krótkie formy, jak na przykład opowiadania. Do powieści zupełnie mi nie pasuje.

Język, chwilami niedopracowany, brzmi fragmentami jak pamiętnik nastolatki. Chyba za dużo pojawiło się tutaj takich przyziemnych czynności, które wykonuje na co dzień Agnieszka, a to właśnie patrzy w lustro, a to robi pianę w wannie, a to musi zapalić papierosa. Pewnie, takie stwierdzenia wzbogacają tekst, o ile nie jest ich zbyt wiele następujących szybko po sobie. Tutaj miałam przesyt.

Jest też coś, czego czepiam się w każdej polskiej książce, mianowicie w trzech lub czterech miejscach pojawiają się fragmenty piosenek w języku angielskim i nie ma zamieszczonego ich tłumaczenia. Jestem zdania, że skoro polska książka, polskiego autora, wydana w Polsce, to takie tłumaczenie powinno się w niej znaleźć.

Zdania, czasami wydawały mi się zbyt długie, zbyt rozwlekłe, przez co gubiłam sens, innym razem stawały się krótkie, zwięzłe, jak w opisach sytuacyjnych. Pojawiły się tu błędy stylistyczne, które powinny zostać wychwycone, jeśli nie przez korektę autorską, to przez tę przeprowadzoną w firmie wydawniczej. Przykładowo:

“Niemal dobiega moich uszu, wymawiane z przerażeniem moje imię”.

“Ubrany w luźne jeansy i powyciągany T-shirt z roztrzepaną krótką blond czupryną”.

Tego rodzaju zdań można było uniknąć podczas ponownego sprawdzania tekstu. No i autorka bądź wydawca nie mogli się zdecydować, czy droga biegnie “do nikąd” czy “donikąd“.

Jednak największym koszmarem tej książki są przecinki. W połowie przestałam już zaznaczać miejsca, gdzie były błędnie wstawione albo te, w których ich zabrakło. Nagminnie pojawiały się przed słowem “bądź”, przed którym przecinka nie stawiamy (nie stawiamy przecinka przed: albo lub czy bądź). Albo, podobnie jak w poniższym przykładzie, pojawiały się ot tak, właściwie nie wiem, po co i dlaczego.

“Nie ma się, czego bać”.

Analogicznie przecinków brakowało tam, gdzie powinny były się one znaleźć. Niestety przez te kwiatki z przecinkami, książkę czytało mi się bardzo ciężko. I choć uważam, że ma pewien potencjał i mogłaby być całkiem niezła, to niestety wymaga ona porządnego dopracowania tekstu. Teraz mam wrażenie, że po prostu ukazała się przed wszelką korektą, taka wersja beta.

Zainteresował mnie w powieści jeden motyw, niestety już pod koniec, którego Agnieszka długo nie ujawniała i sądzę, że gdyby położyć na niego większy nacisk, powieść byłaby o wiele ciekawsza i bardziej wciągająca, co widać było w końcówce książki. No i jest tu pewne zdarzenie pomiędzy głównymi bohaterami (nie mogę przytoczyć, żeby nie spojlerować), którego nie potrafiłam jakoś ogarnąć. Na miejscu bohaterki postąpiłabym zupełnie inaczej, uciekała gdzie pieprz rośnie i nie oglądała się za siebie. Ona podjęła inną decyzję, czego kompletnie nie potrafię zrozumieć. No ale tak to już jest, kiedy postaci literackie podejmują decyzje, z którymi my, czytelnicy, zupełnie się nie zgadzamy.

I jeszcze całkiem przyjemny cytat:

“Bo to nieszczęśliwy zbieg nakładających się na siebie wypadków. Niestety ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. Bez względu na to, czy są szczęśliwe, czy też nie. Jestem zdania, że wszystko jest już zaplanowane, a my mamy szansę wyboru drogi z kilku dostępnych możliwości. I tym samym ponosimy odpowiedzialność za każdą z podjętych decyzji”.

Spodobał mi się, pozwolił się na chwilę zatrzymać i pomyśleć, zwłaszcza że powieść kończyłam czytać już w nocy.

To nie jest dynamiczna, pełna akcji książka, to historia wyłącznie dla miłośników powieści obyczajowych, bez specjalnych wzlotów i upadków, do przeczytania w kilka godzin albo w dwa czy trzy wieczory. O ile oczywiście nie zrażą Was i nie zniechęcą te błędnie stawiane przecinki w ilości bardzo dużo.

* cytaty pochodzą z książki

“Uczeń Carpzova” Bartłomiej Basiura

“Nie wszystko musi być takie, na jakie wygląda”.

Już po opisie wiedziałam, że to książka dla mnie. I choć nie okazała się idealna, to czas z nią spędzony, uważam za bardzo przyjemny i udany. “Uczeń Carpzova” to drugi tom trylogii o perypetiach policjantki Marii Kozielskiej. Na całość składają się kolejno: “Hipnoza”, “Uczeń Carpzova” i “Zamknięta prawda”. Nie znam pozostałych książek (jeszcze), ale “Ucznia (…)” czytało mi się bez żadnych problemów, nie ma konieczności przeczytania przedtem pierwszego tomu.

Na Śląsku pojawia się bezwzględny morderca. Poszukując swojej kolejnej ofiary, stawia na nogi śląską policję oraz budzi lęk u większości mieszkańców. Policja dochodzi do wniosku, że kieruje się on dziełem Benedicta Carpzova pt.: “Practica nova” z 1635. Niestety nie rokuje to najlepiej, bowiem w grę wchodzą tortury przeprowadzane na ludziach. Maria Kozielska zastanawia się, czy morderca ma jakiś ukryty plan, czy też po prostu lubi sprawdzać odporność swych ofiar na ból.

“Jego działania są wyrafinowane, trudno ocenić, jaki będzie jego kolejny krok (…). Założywszy, że Uczeń Carpzova jest perfekcjonistą, kolejne morderstwo jest zależne jedynie od tego, czy jest pewny, że misja się powiedzie. Ma przewagę na policją i jest tego świadomy. Równie dobrze morderca może być w tym budynku…”.

Obok Ucznia Carpzova, w książce wysuwa się na pierwszy plan postać wspomnianej już Marii, policjantki, jej kolegi z pracy Huberta, młodego chłopaka Mateusza oraz premiera Polski – Adama Wolskiego. Warto wspomnieć, że wszystkie postaci są wyimaginowane i nie ma co doszukiwać się podobieństw premiera, prezydenta czy też innych osób publicznych do tych prawdziwych. Oczywiście nie zabrakło tutaj również postaci pobocznych, bez których akcja nie ruszyłaby naprzód.

Mordercę poznajemy od razu, pojawia się on już w prologu, gdzie dowiadujemy się, że często działa na zlecenie, za pieniądze. I to właśnie on, a nie policjantka czy premier, wysuwa się na czoło powieści. To on jest naszym głównym bohaterem, któremu będziemy towarzyszyć do końca książki. Z pewnością go nie polubiłam, ale nie mogę też stwierdzić, że znienawidziłam go całym sercem i życzyłam mu jak najgorzej. Była to raczej relacja: on – zabójca i ja – obserwator. Nie oceniałam, nie próbowałam go bronić, nie usiłowałam tłumaczyć, po prostu obserwowałam, co robi i zastanawiałam się, dlaczego. Czy ma ukryty cel w morderstwach? Dlaczego wybiera te, a nie inne osoby? Czym się kieruje?

“Wyciągnął swego wiernego sługę w postaci glocka 17 i zręcznie przykręcił tłumik. Z dużą pewnością siebie wyszedł i idąc środkiem korytarza, zwrócił na siebie uwagę mężczyzny. Znał go. Dlatego też bez skrupułów podszedł i walnął go w skroń rękojeścią broni, zanim ten zdążył wypowiedzieć choć jedno słowo”.

Zabójca, który posługuje się imieniem Damian, jest człowiekiem niezwykle brutalnym i choć w książce brakuje krwawych i mocnych opisów, czujemy dreszczyk, kiedy ten coś planuje i kiedy zaczaja się na kolejną ofiarę. Ciekawa postać, ewoluuje w trakcie powieści, choć szczerze mówiąc, moim zdaniem zabójca byłby bardziej przerażający, gdybyśmy nie poznawali w trakcie historii jego uczuć. Gdyby był okrutny i bardziej bezosobowy, wpływałby na naszą wyobraźnię o wiele silniej. Tutaj mi tego trochę zabrakło, zwłaszcza że im bliżej byłam końca książki, tym więcej wiedziałam o Damianie i tym bardziej ludzki się dla mnie stawał. Co oczywiście nie miało wpływu na to, by go w jakiś tam sposób potępiać za jego czyny. Całkowicie też dla mnie niejasny był dziwny związek, jaki narodził się pomiędzy Damianem a Kozielską, ale nie będę tutaj przytaczać szczegółów, bo nie da się tego po prostu zrobć bez spojlerowania. Zrozumiecie, kiedy będziecie czytać książkę. Damian jest człowiekiem niezwykle ujmującym, potrafiącym rozmawiać i postępować z ludźmi, czarującym, znającym się na ludzkiej psychice, do tego przystojnym. Podoba się kobietom i zdaje sobie z tego sprawę, potrafi ten specyficzny wpływ wykorzystać do własnych celów. Oczywiście nie będę zdradzać motywów zabójcy. Niewątpliwie jakieś posiada i moim zdaniem mogą one czytelnikowi nieźle namieszać w głowie, stawiając wiele pytań co do moralności i tego typu spraw. Każdy powinien zapoznać się z nimi samodzielnie.

Ogólnie książkę czyta się jednym tchem, choć końcówka jest nieco chaotyczna. Wszystkie wątki logicznie się zamykają, wszystko do siebie pasuje, ale przez powiązania, jakie na końcu wypływają, cała historia nieco traci na autentyczności. Nie poczytuję tego jednak za wadę, ponieważ mamy do czynienia z fikcją literacką, która ma prawo rządzić się własnymi, specyficznymi prawami i biec własnym torem. Mnie powieść mocno wciągnęła i odkładałam ją na półkę z niechęcią, niecierpliwie czekając na chwilę, kiedy będę mogła czytać dalej. Lekkie pióro autora, przystępny język, dobry styl pisania, ciekawie snuta opowieść – to zalety “Ucznia Carpzova”. Do tego ścieżka, jaką podąża Damian i przesłanie, jakie niesie ze sobą książka. Mnie osobiście bardzo spodobało się to zdanie:

“Uczeń Carpzova uświadomił jej jedno: można planować sobie całe życie, działać zgodnie z każdym punktem i robić tylko to, co się zakładało, ale należy być przygotowanym na spontaniczność, bo bez tego może nas spotkać rozczarowanie…”.

Do druku w kilku miejscach wkradły się chochliki: ogonki nie w tych miejscach, co trzeba, niepoprawna odmiana przez przypadki, literówki, a w jednym miejscu jest nawet wstawione imię nie tego bohatera. Co dziwne, błędy te występują w drugiej połowie książki, w pierwszej żadnego nie wyłapałam.

Jeśli chodzi o gatunek, to myślę, że powieść śmiało można uznać za kryminał, choć jeśli szukacie w książkach wszechobecnej grozy, to tutaj tego nie ma. Zbyt wiele wiemy o zabójcy, by się go bać, by czuć ciarki na jego wspomnienie. Książka jest jednak więcej niż dobra i czyta się świetnie, polecam ją więc z czystym sumieniem, zwłaszcza miłośnikom kryminału, thrillera i sensacji.

* cytaty pochodzą z książki
** książkę przeczytałam dzięki Autorowi
*** recenzja ukazuje się w ramach akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.