Tag Archives: Obyczajowe

“Zawołajcie położną” Jennifer Worth

Nie wiedziałam, że istnieje serial nakręcony na kanwie tej książki aż do chwili, gdy przeczytałam o tym z tyłu okładki. Książkę kupiłam bardzo spontanicznie, lekko oczarowana okładką i zwięzłym opisem wydawcy. I stwierdzam, że warto było.

“Zawołajcie położną” to zapis pamiętników Jennifer Worth, która jako młoda położna zaczęła pracę w robotniczej dzielnicy East End w ośrodku sióstr anglikańskich w Domu Nonnata, gdzie mieszka wraz z zakonnicami i innymi pielęgniarkami. Niosą one pomoc potrzebującym mieszkańcom głównie czynszówek, otaczają opieką kobiety w ciąży, przyjmują porody, opiekują się potrzebującymi i chorymi. Pracują w poradni, jeżdżą na wizyty domowe i są niemal na każde zawołanie swoich pacjentek. Wystarczy jeden telefon, a one pakują torby, wsiadają na rowery i czy słońce, czy deszcz, pogoda, czy mgła, jadą do pacjentki.

W książce nie ma typowej akcji. Autorka opisuje swoje doświadczenia z kolejnymi pacjentkami oraz innymi kobietami, którymi się opiekowała, przedstawiając w zarysie historię ich życia i moment oraz okoliczności, w których je poznała. Mnie osobiście najbardziej ujęła opowieść o Mary – biednej dziewczynie z Irlandii, która postanowiła uciec z domu, gdzie ciągle ją krzywdzono i rozpocząć nowe, lepsze – jak sądziła – życie w Londynie. Nasza bohaterka wysłuchuje opowieści Mary i nie może już o niej zapomnieć, o młodziutkiej, niesprawiedliwie i brutalnie potraktowanej nastolatce. Mocno wstrząsnęła mną również historia pani Jenkins, którą poznajemy wraz z bohaterką na samym początku książki. Jennifer czuje wstręt do brudnej staruszki, która włóczy się ulicami w zbyt obszernych, paskudnych buciorach. Dopiero później, kiedy poznaje jej historię, budzi się w niej głębokie współczucie i zrozumienie dla biednej kobiety. Natomiast postacią, która mnie najbardziej ujęła we wspomnieniach tytułowej położnej i którą bardzo polubiłam, jest jej pacjentka Conchita Warren. Conchita rodzi właśnie swoje dwudzieste czwarte dziecko, zupełnie nie mówi po angielsku i jest żoną Lena Warrena – angielskiego robotnika. Czuła i troskliwa matka, śliczna i uśmiechnięta, odbarzona niesamowitą pogodą ducha, wzbudziła we mnie cały wachlarz uczuć – od żywej sympatii, poprzez współczucie, na realnym i niezwykłym podziwie kończąc. Polubiłam ją za atmosferę, jaką wprowadzała w swoim domu, gdzie nikt nigdy się nie kłócił, gdzie starsze dzieci nosiły młodsze, nikt nie wydawał się nieszczęśliwy, dla każdego starczało miłości i oddania.

Trzeba nadmienić, że z dość brutalną otwartością i szczerością Jennifer Worth opisuje, jak żyli ludzie w latach pięćdziesiątych XX wieku. Liczne rodziny były wówczas normą, brak kanalizacji, łazienek, toalet, suszące się wszędzie pranie – na to wszystko natykały się pielęgniarki odwiedzające swoje pacjentki. Rodziny te na ogół żyły w dwóch pokojach z kuchnią, gnieżdżąc się po sześć, siedem osób w jednym pokoju, śpiąc razem gdzie się tylko dało. Bywało, że podczas takich wizyt przedporodowych, siostry natykały się na skromne, ale czyste mieszkania, ale nie brakowało też takich, w których królował brud, smród niemytych ciał i potu, zepsutego jedzenia i ekskrementów. Niektóre swoje pacjentki Jennifer wspomina ciepło – tak jak Conchitę, o innych zaś wolałaby zapomnieć.

Oczywiście najczęściej położna jest wzywana do porodów, które na ogół przyjmuje sama lub w asyście drugiej pielęgniarki bądź lekarza. Większość z nich odbywa się w domu, a o samych przygotowaniach Jennifer opowiada nam czasem ze szczegółami, czasem bez. Każdym narodzinom początkującej położnej towarzyszy stres. Jennifer opowiada o tym, jak musiała zachować wewnętrzny spokój w sytuacjach wymagających od niej samodyscypliny, opanowania, cierpliwości – często była jedyną osobą przy rodzącej, której ta bezgranicznie ufała. Na jej barkach spoczywało zdrowie i życie zarówno matki, jak i jej rodzącego się właśnie dziecka. To ogromna odpowiedzialność, zwłaszcza w tamtych czasach, kiedy w razie komplikacji kobieta powinna znaleźć się w szpitalu. Tymczasem lekarz mógł być u innego pacjenta, karetka nie przyjechała na czas, a pediatra zgubił się gdzieś we mgle.

Język książki jest prosty, nie ma w nim zbyt wiele fachowego medycznego języka, czyta się ją szybko i przyjemnie, choć ma przeszło czterysta stron.

Warto po nią sięgnąć choćby po to, by przeczytać, jak żyli mieszkańcy Londyńskiego East Endu w latach pięćdziesiątych i jak wyglądała ich codzienność. Może wówczas docenimy luksusy czasów dzisiejszych? Może przyglądając się z bliska pracy i poświęceniu ówczesnych położnych, docenimy wkład w opiekę nad kobietą i jej dzieckiem również tych współczesnych pielęgniarek?

 To bardzo dobra pozycja na rynku wydawniczym, a jest dostępna zarówno w wydaniu papierowym, jak i elektronicznym.

 

“Bridget Jones. Szalejąc za facetem” Helen Fielding

Znacie dwie poprzednie książki o perypetiach Bridget Jones? Większość z Was na pewno zna. Osobiście lubię wracać do “Dziennika Bridget Jones” – zawsze mnie ta książka bawi i pozwala się zrelaksować. To jedna z moich ulubionych książek na podróż, do autobusu, do pociągu, do szpitala. Dlatego też sięgnęłam po trzecią część przygód roztrzepanej Bridget, choć z góry założyłam, że na pewno nie będzie już taka dobra, jak poprzednie. Recenzje na blogach i w portalu LC również tak twierdziły.

Cóż, pewnie nie będę oryginalna, bo pierwsza część podobała mi się ze wszystkich najbardziej, ale “Szalejąc za facetem” to bardzo dobra, lekka rozrywka, która pozwoli oderwać się od szarości dnia codziennego. Nieźle się ubawiłam czytając o Bridget, choć przyznaję, że nie brakowało w niej również poważniejszych chwil – niewielu, ale jednak jakieś tam były.

Bridget ma teraz pięćdziesiąt jeden lat, dwoje dzieci – Billy’ego i Mabel – pisze scenariusz do filmu i jest wdową. No i nie nazywa się już Jones, a Darcy. Pamiętacie Marka Darcy, prawda? Pomimo swego dojrzałego wieku, Bridget nie spoważniała ani trochę, nadal usiłuje trzymać linię, codziennie próbuje zmienić na lepsze swoje życie, stara się być dobrą matką dla swoich dzieci, ale za to rzuciła palenie. No i nadal szuka mężczyzny dla siebie, czy raczej szuka go ponownie. Mark zadbał o jej przyszłość i w tej chwili przynajmniej Bridget nie musi się martwić o pieniądze: ma piękny dom i zabezpieczenie finansowe na przyszłość. Nadal przyjaźni się z Tomem, Jude i zdobywa też nowych przyjaciół. Jak poprzednio, usiłują oni wyswatać Bridget z tym i owym, ale oczywiście ich wysiłki spełzają na niczym. Bridget loguje się na Twitterze, potem na portalach randkowych i tam usiłuje kogoś poznać. Czy jej się udaje? Cóż… Żeby zyskać pełen obraz lekko pokręconych sytuacji z życia naszej bohaterki, trzeba jednak sięgnąć po książkę.

Książka przesycona jest tym specyficznym, “brydżytowym” humorem, jaki znamy już z poprzednich części, choć mam wrażenie, że jest go tu o wiele, wiele więcej. No i mnóstwo Twittera, smsów, maili – taki rzut oka na dzisiejsze, bardzo zinternetowane czasy. Sama Bridget wcale się nie zmieniła, nadal jest roztrzepana, popełnia gafę za gafą, nie zawsze dogaduje się ze znajomymi i zdaje się szukać sposobu na życie. Chwilami popada w nostalgię, wspomina chwile spędzone z Markiem, tęskni. Nie ma jednak zbytnio czasu na rozpamiętywanie. W książce nie brakuje zabawnych dialogów, humoru sytuacyjnego, komediowych zbiegów okoliczności i ciekawych postaci.

Jest to z pewnością interesująca pozycja dla wszystkich, którzy czytali poprzednie dwie książki o Bridget Jones, a jeśli jeszcze ich nie znacie i macie ochotę sięgnąć po “Szalejąc za facetem”, radzę najpierw przeczytać “Dziennik Bridget Jones” i “W pogoni za rozumem”.

 

“Marynarka” Mirosław Tomaszewski

Zanim zdecydowałam się przeczytać “Marynarkę”, myślałam o niej przez cały dzień. Temat wydarzeń Grudnia ’70 nie jest moim “konikiem” i bałam się, że mogę nie dać rady przez książkę przebrnąć. W końcu zdecydowałam, że trzeba podejmować wyzwania i że jednak przeczytam. Z początku miałam nawet nadzieję, że książka nie będzie zbyt obszerna. Otworzyłam e-booka: ponad czterysta stron, uznałam, że dam radę, a potem przeczytałam pierwsze zdania i… wciągnęło mnie bez reszty. Naprawdę nie sądziłam, że będzie się tak dobrze czytać. Ale po kolei.

Przede wszystkim, co takiego wydarzyło się w grudniu siedemdziesiątego roku, by wspominać o tym w książce? Być może młodsi czytelnicy tego nie wiedzą, a inni o tym nie pamiętają. Otóż 17 grudnia 1970 roku, podczas demonstracji przy Stoczni Gdynia, tuż przy stacji kolejki SKM, zginęło od strzałów kilkunastu robotników. Były to kolejne demonstracje przeciwko komunizmowi w Polsce, a oficjalna lista zamordowanych podczas tamtej masakry podaje 18 nazwisk, w tym większość ofiar nie miała jeszcze 22 lat.

Bohaterów w “Marynarce” jest kilku, ale na czoło wysuwa się Adam, były lider punkowego zespołu “Amnezja”, który dzisiaj ima się przeróżnych zajęć, by przeżyć. Przezwany Smutnym, pracuje jako barman, potem jako sprzedawca w sklepie muzycznym. Jego ojciec zginął podczas masakry w siedemdziesiątym roku i Adam od tamtej pory nosi znamię tej śmierci. Dobrze pamięta dzień, w którym ojciec wychodził wtedy do pracy, pamięta, że wieczorem, zamiast ojca, ujrzał funkcjonariusza SB, który przyniósł tragiczne wieści jego matce. Pamięta, jak bardzo chciał go wówczas zastrzelić z drewnianego pistoletu i jak bardzo był zawiedziony, że się nie udało. Całe życie Adama jest właściwie skażone tamtym wydarzeniem. Piosenki, które pisał będąc w zespole, noszą piętno śmierci jego ojca. On sam również nie potrafi o tym wszystkim zapomnieć, dręczy go to za dnia i w nocy, nie jest w stanie mówić o tym, co się stało, ani o tym myśleć. Powoduje to konflikty, przez które do dziś Adam nie ułożył sobie życia, nie poznał kobiety, z którą chciałby być, ani nie założył rodziny. W końcu dostaje swoją szansę, dobrze płatne zajęcie, ciekawą pracę i spotyka pewną dziewczynę, która bardzo go interesuje.

Drugim bohaterem książki jest Karol – zamożny biznesmen, człowiek głęboko wierzący, kochający ojciec córki Magdy. Magda wyszła za mąż za Witka, którego z kolei Karol nienawidzi, zresztą z wzajemnością. Karol zarządza wielką firmą Karo, jest postrzegany jako uczciwy altruista, wspierający wiele akcji charytatywnych, ciągle gdzieś na fali, lubiany i szczery.

Poznajemy również Ninę, dziennikarkę, która dostaje zlecenie na książkę o wydarzeniach z grudnia 1970 roku. Nina, atrakcyjna, inteligentna i nietuzinkowa, natychmiast zwraca uwagę Adama, a ich ścieżki krzyżują się, kiedy ona wpada mu w oko, gdy chce przeprowadzić z nim wywiad. Z początku Nina nie ma ochoty pisać książki o Grudniu ’70, później jednak wciąga ją praca, zdjęcia, wywiady z ludźmi i zbieraniu materiałów do książki, poświęca właściwie cały swój czas.

Początek książki to urywki z życia różnych ludzi, dość chaotyczne, ale ciekawie przedstawione, często przerywane wydarzeniami z przeszłości (zwłaszcza, gdy Nina rozmawia z uczestnikami wydarzeń sprzed lat). Rozdziały, nijak nie numerowane, ale tytułowane datą i miejscem, nie są zbyt długie i dobrze się czytają. W ogóle książka czyta się dobrze. Mimo ciężkiego tematu, który wałkowany w tę i z powrotem, staje się w końcu udziałem każdej z postaci książki. Zdawać by się mogło, że oni wszyscy nie są ze sobą nijak kompletnie związani, ale im bliżej końca powieści, tym bardziej wydarzenia i ludzie także, zaczynają się między sobą zazębiać i splatać. I dzieje się to w sposób bardzo poukładany, logiczny. Mimo, że przeskakujemy od bohatera do bohatera, nie jest to irytujące, ponieważ każdy z nich interesuje nas w podobny sposób i o każdym chcemy czytać dalej. W książce nie ma jakiejś zawrotnej akcji, nie ma przeskakiwania z jednego wydarzenia w drugie, ale zawiera ona w sobie coś wyjątkowego, co sprawia, że ciężko ją odłożyć. Szczerze mówiąc, żeby ją wczoraj skończyć, siedziałam do późna w nocy.

Minusem książki dla mnie, choć nie takim, który rażąco przeszkadzałby w odbiorze, są chwilami zbyt kwieciste metafory i może za dużo muzycznych wtrąceń. Zaznaczam jednak, że to tylko taka moja osobista dygresja. Adam jest w końcu eksliderem grupy punkowej, więc w zasadzie nie mogło być inaczej.

Z całą pewnością jest to pozycja, która zmusza do refleksji. Nie da się przeczytać paru jej ostatnich zdań, odłożyć i tak po prostu o niej zapomnieć. Mimowolnie wraca się do wydarzeń w niej zawartych, do tej tytułowej marynarki, która – choć przecież czytając znałam tytuł – mocno mnie zaskoczyła, chyba zupełnie tak samo jak Adama… Dzięki lekturze “Marynarki”, zaczęłam szukać w Internecie bliższych informacji o masakrze Grudnia ’70. Sporo poczytałam, obejrzałam wiele zdjęć i moje myśli nadal krążą wokół książki pana Tomaszewskiego.

“Marynarka” to dobra książka, choć pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Mnie, mimo że to kompletnie nie moja tematyka, podobała się bardzo. Biorąc do tego pod uwagę, że mieszkam w Trójmieście i znam miejsca, które opisywał autor, czytało mi się ją świetnie. Książka warta uwagi.

Za możliwość przeczytania “Marynarki” dziękuję pani Marii Zofii Tomaszewskiej 🙂

LINK DO STRONY AUTORA

 

“Kwiaty na poddaszu” Virginia C. Andrews

Wiele słyszałam o tej książce, zanim w końcu zdecydowałam się po nią sięgnąć. I przyznaję, że krytycznych recenzji czytałam mniej więcej tyle samo, co pozytywnych. A mało co jest mnie w stanie przekonać do książki, jak takie rozchwianie recenzenckie 🙂

Przeczytałam powieść w kilka wieczorów, choć z powodzeniem możną ją ukończyć w dwa, góra trzy dni. I na pytanie, czy mi się podobała, odpowiadam: tak, podobała mi się. Przez chwilę po przeczytaniu książki, nie potrafiłam sprecyzować, jakie uczucia we mnie wzbudziła. Z pewnością wywołała wiele emocji, począwszy od współczucia i żalu, po przerażenie, na wstręcie i wręcz nienawiści kończąc.

Bohaterami powieści są dzieci, a zdarzenia poznajemy z punktu widzenia Cathy. W chwili, gdy zaczynamy czytać, Cathy ma dwanaście lat, jej starszy brat Chris – czternaście, a bliźniaki Cory i Carrie po cztery. Po tragicznej śmierci ojca dzieci przenoszą się wraz z matką do jej dawnego, rodzinnego domu, w którym mieszka ich babka i ciężko chory dziadek. Do domu przyjeżdżają ukradkiem, w nocy, by nikt ich nie zobaczył i od razu zostają zaprowadzone do ustronnego pokoju i tam zamknięte. Matka mówi im, że to tylko na jedną noc, dopóki nie poinformuje ona swego ojca o zaistniałych okolicznościach. Niestety z jednej nocy wkrótce robi się tydzień, potem miesiąc, w końcu rok… A dzieci nadal żyją zamknięte na poddaszu, muszą radzić sobie bez matki, która odwiedza ich coraz rzadziej. Jedzenie dostarcza im okrutka babka, pozbawiona współczucia i wszelkich ciepłych uczuć, pełna nienawiści do dzieci. W końcu dzieci dostrzegają, że matka nosi coraz ładniejsze stroje, drogą biżuterię, eleganckie fryzury, sporo podróżuje i wypytują niecierpliwie, kiedy wreszcie będą mogli wyjść ze swego – znienawidzonego już – więzienia. Matka zbywa ich za każdym razem, płacze w ich obecności, zarzuca im, że jej nie ufają, coraz mocniej gra na ich wątłych uczuciach. Jej okrucieństwo wywołało we mnie najmocniejsze emocje: ścigałabym ją na ich miejscu do końca świata, aż odpowiedziałaby za to, co zrobiła, aż zapłaciłaby za wszystkie zbrodnie, jakich dopuściła się na swoich dzieciach…

Marzenia czwórki rodzeństwa są w naszym mniemaniu drobniutkie, ale dla nich to jakby zdobyć cały świat. Marzą o tym, by wyjść na dwór, by powąchać kwiaty, by odetchnąć świeżym powietrzem, by dotknąć bosymi stopami trawy. A kiedy przychodzi czas, że za karę ich okrutna babka przestaje przynosić im jedzenie, zaczynają marzyć o ucieczce. I od tej chwili myślą o niej nieustannie. Tylko co dalej? Skąd wziąć pieniądze? Jak wyjść z zamkniętego pokoju? Jak wymknąć się spod czujnego oka babki i służby, która o istnieniu dzieci nie ma zielonego pojęcia?

Spotkałam się ze stwierdzeniami, że książka jest napisana infantylnym językiem. Może chwilami rzeczywiście jest, ale przecież oglądamy wszystko oczami dwunastolatki. Dwunastoletnie dziecko nie rozumie wszystkich zawiłości tego świata, wiele spraw postrzega zupełnie inaczej niż dorosły i ma prawo wypowiadać się w sposób taki, a nie inny. Moim zdaniem język powieści bardzo dobrze oddaje naturę dziecka, jego ciekawość, nadmiar emocji, z którymi często nie potrafi sobie poradzić, a samej książce przydaje tylko autentyczności.

Ogólnie książka jest smutna. Los dzieci, niesprawiedliwie i brutalnie wyrwanych ze świata, który przedtem znały, zdaje się być przesądzony. Z początku my też myślimy, że “kochająca” matka będzie robiła wszystko, by je stamtąd zabrać. Niestety szybko zdajemy sobie sprawę z tego, czego jeszcze dzieci nie wiedzą: że matka ma teraz inne sprawy na głowie. Pławienie się w luksusie, bogactwie i pieniądzach jej rodziców, przyćmiewa jej wszystko. Nawet miłość do własnych dzieci, które przecież kiedyś kochała. Chyba. I nawet kiedy w pewnym momencie dochodzi do tragedii, ona nadal nie robi nic, by im pomóc. Zostawione samym sobie, muszą wziąć swój los we własne ręce i robią to w chwili, kiedy już wiedzą, że zostały same na świecie.

Poruszająca lektura, warta przeczytania. Polecam.

“Bez wyboru” Lena Nowicz

Bardzo chciałam tę książkę przeczytać. Dorastałam w czasach, w których rozgrywa się akcja “Bez wyboru”. Pamiętam cukier na kartki, pamiętam puste półki i wystawanie w kolejce z mamą za jedną kawą lub papierem toaletowym. Czasy, w których niczego nie było, a każdy mógł “załatwić sobie” niemal wszystko: od alkoholu począwszy, poprzez Fiata 126p, ciuchy i kosmetyki z Pewexu i legalną skrobankę.

Mimo, że nie przepadam za tekstami pisanymi w czasie teraźniejszym, to tutaj był on wręcz potrzebny i niezbędny, ponieważ całość podana jest w formie reportażu. A czyta się migiem. Książka nie jest długa, przeczytałam ją w półtora dnia, godząc czytanie z obowiązkami domowymi.

Bohaterką powieści jest Lilka, młoda, trzydziestoletnia kobieta, atrakcyjna, dobrze usytuowana, obecnie w stałym związku. Lilkę poznajemy w chwili, kiedy zachodzi w niechcianą ciążę i zastanawia się, czy powinna i czy chce urodzić dziecko, czy też nie. W tym momencie zostajemy przez autorkę cofnięci kilkanaście lat wstecz do czasów, kiedy Lilka ma naście lat i po raz pierwszy słyszy słowo “skrobanka”. Nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co to znaczy i nie rozumie, czego to słowo dotyczy. Dopiero później dochodzi do wniosku, że “skrobanka” oznacza pozbycie się dziecka z brzucha.

“Od tej pory „skrobanka” było strasznym słowem oznaczającym niewyobrażalny ból, rozpaczliwy krzyk i lejącą się krew, brutalną przemoc i okrutny gwałt zadany związanej kobiecie”.

Wkrótce sama staje przed podobnym wyborem. Ma siedemnaście lat i jest przerażona. Przecież dziecko nie wchodziło w rachubę, miała iść na studia, miała się uczyć i robić karierę. Nie, absolutnie nie może teraz urodzić dziecka. Poza tym dzieci wydają się Lilce obrzydliwe: kupki, ulewania, mleko. Dla niej, dla młodej dziewczyny, która ma przed sobą całe życie, to absolutnie niewyobrażalne. Zdobywa pieniądze, umawia się na zabieg i usuwa ciążę. Podczas zabiegu czuwa przy niej lekarz, wszystko odbywa się w znieczuleniu ogólnym i po paru dniach Lilka dochodzi do siebie. Dalej snuje plany dotyczące swojej przyszłości. Zaczyna romansować z innymi mężczyznami, pije dużo alkoholu, pali papierosy. Spogląda na swoją matkę, która bez przerwy jęczy i narzeka, że zmarnowała sobie życie, że zostawiał ją każdy mężczyzna, z którym się związała, że te wszystkie cierpienia to przez mężczyzn i jej dzieci… I boi się przyszłości. Lilka dorastała w poczuciu, że matka została głęboko skrzywdzona przez los, że życie mocno jej dopiekło i że przez ciąże i dzieci, nie mogła ułożyć sobie go tak, jak początkowo pragnęła. Lila nie chce żyć w ten sposób. Nie chce żałować każdego dnia, nie chce rodzić dzieci, nie chce tyć, nie chce mieć rozstępów, nie chce marnować życia na pieluchy i kaszki. Wreszcie nie jest do końca pewna, czy chce być z jednym tylko mężczyzną.

W międzyczasie chłopak Lilki – Waldek – wychodzi z wojska. Lilka ponownie zachodzi w ciążę, ale tym razem sądzi, że może powinna spróbować. Młodzi biorą ślub. Niestety w trakcie ciąży wynikają komplikacje i Lilka traci dziecko w szóstym miesiącu. Konieczne jest wyłyżeczkowanie macicy, ale lekarzowi nie chce się czekać na anestezjologa, więc decyduje się na zabieg “na żywca”. I mimo, iż Lilka krzyczy, że tego nie chce, że chce zaczekać, ani lekarz, ani pielęgniarki, nie zwracają na to uwagi i przypinają ją pasami do krzesła. Z bólu dziewczyna mdleje w fotelu.

Lila jest młoda, decyduje się na rozwód, żyje dalej podobnie jak przedtem, pijąc prawie bez umiaru, paląc, uprawiając seks i spotykając się z różnymi mężczyznami. Szczerze powiem, że nie zapałałam sympatią do głównej bohaterki. I wcale nie dlatego, że usunęła ciążę, bo uważam, że to indywidualny wybór każdej kobiety. Nie polubiłam jej za to, jak traktowała ludzi, jak się do nich odnosiła, za to, że nie potrafiła niejednokrotnie docenić tego, co miała w garści, za to, że oceniała wszystkich przez pryzmat pieniędzy, urody i pozycji. Domyślam się, że była taka głównie z winy swojej matki, ale przecież mimo wychowania, dorosła kobieta ma swój rozum i potrafi samodzielnie myśleć. Pewnych rzeczy można się w życiu nauczyć, ilu z nas uczy się na własnych błędach? Niestety Lilka tego nie potrafi.

W tle pojawiają się komplikacje polityczne, stan wojenny, puste półki i puste sklepy. Książka pokazuje też bez żadnej cenzury, jak w owych czasach kombinowano, by zdobyć to i tamto, jak w hotelu, w którym pracuje Lila, oszukuje się bogatych, zagranicznych klientów, zdobywając w ten sposób dodatkowe pieniądze. Dla zamożnych było wszystko: markowy alkohol, imprezy, drogie papierosy, studia, prawo jazdy, samochody, aborcja.

Dosadny język, brutalne chwilami opisy, doskonale zachowany realizm czasów Polski lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Autorce udało się uchwycić sedno tego, o czym rzadko kiedy się mówi. Temat aborcji jest przesycony emocjami i przewałkowany w każdą stronę, a mimo to wywołuje burzliwe dyskusje, choć poruszany jest niezmiennie od wielu, wielu lat. Tutaj przeczytamy, dlaczego kobiety decydowały się na aborcję. I dlaczego nadal to robią, bo przecież pod tym względem niewiele się zmieniło. Czy aborcja będzie legalna, czy nie, zawsze będzie miała przeciwników i zwolenników. I to się nie zmieni nigdy, niezależnie od czasów i rządzących.

“Bez wyboru” to obowiązkowa lektura dla każdej dorosłej osoby, dla kobiety i mężczyzny, dla wszystkich tych, którzy wiedzą, jak to było w PRL-u i dla tych, którzy nie wiedzą. Dla tych, którzy chcieliby się dowiedzieć i dla tych, którzy nie mają na to ochoty.

Zachęcam do lektury. Warto.

 

 

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.