Fragment z opisu wydawcy: “Po moim trupie” to lekkostrawna czarna komedia, która z przymrużeniem oka patrzy na bijący rekordy popularności temat zombie.
I właśnie ta “lekkostrawna czarna komedia” skusiła mnie, by sięgnąć po tę książkę. A ponieważ z góry nie oczekiwałam wielkiego dzieła literackiego, bawiłam się przednio podczas lektury i jestem bardzo mile książką zaskoczona.
Karolina Świetlicka, bohaterka “Po moim trupie”, jest zwyczajną dwudziestoparoletnią kobietą, która nagle staje się świadkiem i jednocześnie uczestnikiem apokalipsy. Wrocław, w którym mieszka, opanowały hordy, żądnych świeżej krwi, zombie. Wprawdzie w swoim mieszkaniu czuje się bezpieczna, ale kończą jej się właśnie zapasy, postanawia więc wyskoczyć do spożywczaka naprzeciwko. Oczywiście planuje tylko zgarnąć, co się da i czym prędzej wrócić. Jednak życie w mieście pełnym żywych trupów rządzi się własnymi prawami i Karolina będzie musiała szybko skorygować swoje plany. Przy okazji spotka paru podobnych sobie rozbitków, do grupy jednych z nich się później przyłączy, a nawet zostanie postrzelona i niechcący zaliczy jazdę na dachu pędzącego samochodu. Wszystko to, rzecz jasna, w imię przetrwania na zakażonych zarazą ulicach.
“A to dopiero początek. Nie jesteś jedyną zabarykadowaną w mieszkaniu osobą z widokiem na sklep. Zaraz zauważą to inni i się zlecą, i zabiorą, co lepsze. Masz może moment i przewagę niewielkiego dystansu, ale musisz działać teraz. Bo inaczej zostaniesz tchórzydupem żywiącym się podpłomykami – i to tylko dopóki nie odłączą ci gazu. Wóz albo przewóz. Ty albo inni. Teraz albo nigdy”. str. 18
Książkę czyta się błyskawicznie. Jest napisana tak przystępnym językiem, że tych, nieco ponad dwieście sześćdziesiąt stron, mija nie wiadomo kiedy. Autorka ma niezwykle lekkie pióro, a do tego każdą sytuację potrafi opisać z humorem. Ów humor i język, to dwie główne zalety książki.
Sam pomysł na opowieść o zombie, mimo że powielany już niejednokrotnie w literaturze, został tu potraktowany ze świeżym spojrzeniem na temat, dzięki czemu powieść nie nudzi i mocno wciąga. Tutaj zwyczajnie nie ma czasu na nudę, ponieważ ciągle coś się dzieje.
Bohaterowie – bo rzecz jasna jest ich trochę więcej niż tylko jedna Karolina – usiłują przeżyć za wszelką cenę, zdając sobie sprawę z tego, że to, co było, już raczej nie wróci. Co ambitniejsi stawiają sobie za cel odnaleźć jak najwięcej żywych ludzi, po czym gromadzą się w różnych miejscach miasta i planują swoje następne posunięcia.
Zombie, jak to zombie, wyglądają jak wszystkie zombie, znane nam z filmu i literatury.
“Byli wszędzie – wszędzie, do jasnej cholery! I nie miałam żadnych wątpliwości, że nie są już ludźmi, być może nigdy nawet nie byli – blade, woskowe twarze, otwarte złamania, strzępy ubrań, zamglone, niewidzące oczy – no, pełen serwis”. str. 30
Wizja apokaliptycznego Wrocławia, przedstawionego w książce, kojarzyła mi się (miło) z mocno grywalną grą – już dość starą, ale niegdyś jedną z moich ulubionych – “Resident Evil” (nie mylić z filmem) i przeprawą bohaterki (lub bohatera) przez pełne zombiaków miasto Racoon. Pojawił się nawet komisariat, co sprawiło, że od razu się uśmiechnęłam. W grze bowiem musimy dotrzeć do komisariatu policji. Chwilami, zwłaszcza gdy Karolina i jej znajomi ukrywali się w “Kredce”, wrocławskim akademiku, przypominał mi się też film “Reign od Fire” (polski tytuł “Władcy ognia”). Podobna atmosfera, choć w książce oczywiście smoków nie uświadczymy.
Autorce udało się tutaj bardzo umiejętnie przemycić wiele uniwersalnych życiowych prawd, które sprawdzają się w sytuacjach zagrożenia.
“Może to prawda, że w obliczu zagrożenia w ludziach budzą się bestie”. str. 26
“Każdy może spanikować w obliczu zagrożenia”. str. 71
“Powszechnie wiadomo, że przewaga liczebna poradzi sobie z każdą, nawet najbardziej zaawansowaną technologią. Masa nie potrzebuje strategii, planów, sprytnych ruchów; ona tylko napiera i to wystarczy. Tłumem można sterować, ale nie można go zwyciężyć”. str. 99
Mimo że książka określona jest mianem komedii – czarnej wprawdzie, ale zawsze – to nie brakuje w niej także sytuacji rodem z horroru.
“Krzyk, który nagle przewiercił powietrze, wziął mnie totalnie z zaskoczenia. Bez namysłu rzuciłam się przed siebie i dopiero na klatce schodowej za zakrętem ujrzałam scenę, która wypaliła mi się na stałe pod czaszką”. str. 198
Miasto, po ataku krwiożerczych bestii, wygląda jak po przejściu huraganu. Zniszczone budynki, pożary, puste ulice. Zombie snują się po Wrocławiu zarówno pojedynczo, jak i w ogromnych stadach. Człowiek nigdzie nie może czuć się już w pełni bezpieczny.
Humorystycznymi opisami i satyrą na zombie, autorka uzyskała bardzo sympatyczną powieść, która nie tyle wywołuje salwy śmiechu, co raczej lekko ironiczny uśmiech na twarzy, pod nosem.
“Na czym tak właściwie polega osłanianie tyłów? Tyle razy słyszałam ten termin w filmach, serialach, książkach i nigdy jakoś nie pomyślałam, żeby zapytać albo chociaż sprawdzić. Nie może przecież oznaczać zwykłego chodzenia za całą kolumną?”. str. 98
Styl pani Owczarek jest bardzo przyjemny w odbiorze. Jedno, do czego bym się przyczepiła, to zbyt wiele przekleństw. Ale kto wie? Może gdyby to mnie otoczyła zgraja głodnych, złaknionych mojego mózgu zombie, też bym wówczas klęła?
I zakończenie. Owszem, dopracowane i bez zarzutu, ale nie spodobał mi się sam pomysł na rozwiązanie sprawy zazombionego miasta. Nie postrzegam tego jednak jako wady książki, bo to chyba po prostu kwestia gustu. Jednym się spodoba, innym nie.
Wydanie – całkiem udane. Nie znalazłam jakichś rażących błędów, w oczy rzucił mi się jeden (ale nie jestem pewna czy przypadkiem nie został popełniony z premedytacją), znalazłam chyba ze dwie literówki i na tym koniec. Do tego bardzo trafna, trochę straszna, ale jednocześnie zabawna okładka, pasująca do satyrycznej całości i zniszczonego miasta.
Polecam miłośnikom horroru, powieści grozy, czarnych komedii i tym, którzy czytają o zombie wszystko, co wpadnie im w ręce. Na pewno będziecie zadowoleni.
*cytaty pochodzą z książki
**opinia powstała na potrzeby akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają