Pamiętam ten wspaniały, niepowtarzalny klimat i atmosferę przesiąkniętą tajemnicą, kiedy zaczynałam grać w Broken Sword II: The Smoking Mirror. I mimo, że od tamtego czasu upłynęło jakieś piętnaście lat i w międzyczasie grałam w sto innych gier przygodowych, to zawsze z sentymentem powracałam do BSII, do zagadek w niej zawartych i do specyficznego humoru George’a. Nic więc dziwnego, że kiedy – całkiem zresztą niedawno – dowiedziałam się o istnieniu Broken Sword 2,5, szybko się nią zainteresowałam. Jest to gra od fanów dla fanów, której akcja toczy się pomiędzy BSII i BSIII. Grę można za darmo ściągnąć z sieci.
Nie wiem, czy istnieje inna wersja, moja miała niemiecki dubbing i polskie napisy i całkiem spokojnie dało się grać.
Pierwsze wrażenie? Podobny klimat do BSII, więc bardzo pozytywne. Potem niestety już tak dobrze nie było.
Już sam początek, kiedy to George otrzymuje list o rzekomej śmierci Nico, której z różnych przyczyn nie widział od roku (choć nadal nazywa ją swoją dziewczyną) i jego natychmiastowa podróż do Paryża, były według mnie strasznie naciągane – jakby autorom zabrakło pomysłu na inny, lepszy początek. Otóż George przylatuje do Paryża i od razu udaje się do mieszkania Nico przy Rue Jarry. A tutaj niespodzianka: oto Nicole nie tylko jest cała i zdrowa, ale też siedzi sobie spokojnie przy stole i na nasze oburzone przerażenie, bezceremonialnie każe nam wyjść z mieszkania. Bez wyjaśnień, bez żadnego “przepraszam”, bez “co ty tu robisz”… A później jest coraz dziwniej, bo oto George wylewa przed nią wszystkie swoje żale, po czym po masakrycznie drętwym dialogu, faktycznie stwierdza, że najlepiej będzie, jeśli wyjdzie, po czym… wychodzi. Niby w porządku, ale żadne z nich nie zachowywało się naturalnie i żaden człowiek w taki sposób nie reaguje, dlatego tak mnie uderzyła ta nieautentyczność w wykonaniu bohaterów. Zwłaszcza, że kilka chwil później, George wraca do mieszkania Nico. Nico nie ma, ale – co za niespodzianka! – zostawiła nam otwarte drzwi. George wchodzi więc sobie do środka, ogląda wszystko i szpera po kątach. No ale nic to. Po tym – trochę nieudanym – moim zdaniem początku, nie ma już aż takich wielkich wpadek i akcja leciutko się rozkręca.
Sympatyczna, dwuwymiarowa, kolorowa grafika, znośny podkład muzyczny, ironiczny humor George’a – to z pewnością mocne strony BS2,5. Za mało zagadek i zbyt niski ich poziom, niewiele przedmiotów i postaci oraz ogólnie długość gry (jest zdecydowanie i żenująco krótka) – to są minusy. Grałam trzy dni, w sumie może ze cztery godziny, bez żadnych podpowiedzi. Zagadki są proste, niewymagające kombinowania i zbytniego myślenia i co mnie osobiście irytowało, jeśli gdzieś coś było potrzebne, a nie mieliśmy tego przy sobie, wystarczyło wyjść do sąsiedniej lokacji, by to coś odnaleźć (choć przedtem tam tego czegoś nie było) :/ I to niestety skutecznie psuło mi zabawę. Dla kilku przedmiotów nie znalazłam zastosowania, niektóre dialogi pozbawione były sensu. Powiało wprawdzie atmosferą templariuszy i ich tajemnicami, ale zbytnio sprawę spłycono i uproszczono, bym do tej gry jeszcze kiedyś wróciła. Moim zdaniem troszkę zmarnowany potencjał, ale z drugiej strony, grę tworzyli pasjonaci, jest ona rozpowszechniana za darmo więc może nie powinniśmy zbyt wiele oczekiwać?
Gry nie polecam przygodówkowiczom, którzy nie znają serii BS – zanudzą się. Choć wątpię, by prawdziwy przygodówkowy wyjadacz nigdy nie zetknął się z BS 😉 Polecam wszystkim, którzy pokochali serię BS, zwłaszcza Broken Sword II: The Smoking Mirror – zapewni kilka godzin rozrywki w starym klasycznym stylu.