“Wyrocznia” Andrea Kane

Skusiła mnie okładka i opis wydawcy. Lubię mocne thrillery i lubię, kiedy w książce akcja pogania akcję. Lubię dreszcz emocji podczas czytania i niepewność, co będzie dalej. Od czasu, gdy przeczytałam “Kolekcjonera kości” Deavera, “Cięcie” Etzolda, a później “Chirurga” Tess Gerritsen, w książkowych thrillerach szukam czegoś, co zaszokuje mnie jeszcze mocniej niż mordercy w wymienionych przeze mnie tytułach.

“Wyrocznia” to nieźle skonstruowany thriller, którego bohaterką jest była funkcjonariuszka FBI – Sloane Burbank. Jakiś czas temu uległa ona wypadkowi podczas pracy, napastnik przeciął jej nożem dłoń i w tej chwili Sloane ciągle jest w trakcie rehabilitacji, usiłując przywrócić rękę do dawnej pełnej sprawności, dzięki czemu – taką ma nadzieję – będzie mogła wrócić do służby. Obecnie pracuje jako niezależny konsultant, a także instruktor specjalizujący się w izraelskim stylu samoobrony – krav maga. Tymczasem w mieście grasuje obłąkany psychopata, porywający kobiety, a jednocześnie w okolicach Chinatown następuje seria brutalnych, krwawych morderstw. Agenci FBI odkrywają, że jedne i drugie przestępstwa mają ze sobą jakiś bliżej nieokreślony związek. Do sprawy zostaje przydzielony Derek Parker, były kochanek Sloane, z którym łączył ją dawniej namiętny, choć burzliwy związek. Nad sprawami porwań pracują razem, a narastające pomiędzy nimi napięcie musi w końcu doprowadzić ich oboje do wybuchu.

Psychopatyczny porywacz i zabójca ma obsesję na punkcie greckiej mitologii i w każdej porwanej kobiecie widzi jedną z bogiń, z którymi wiąże pewne wydarzenie w swoim życiu. No i wygląda na to, że poluje również na naszą bohaterkę.

Tak w zarysie prezentuje się akcja książki. Niestety reszta jest aż do bólu przewidywalna. Tego, kto porywa kobiety, domyśliłam się jakoś w połowie książki, o ile nie wcześniej, bo po prostu nie było nikogo innego, kto mógłby to robić. Wiadomy romans Dereka i Sloane po prostu się wydarzył i nie zaskoczył mnie kompletnie niczym. Nieliczne sceny seksu pomiędzy naszymi bohaterami zostały opisane identycznie za każdym razem. Dobra, seks na ogół wygląda zawsze podobnie, ale same jego opisy mogą się różnić, tutaj są wszystkie takie same, tak samo, w tym samym miejscu.

Do tego mnóstwo zbędnych, moim zdaniem, dialogów i niepotrzebnego pitolenia o niczym. Rzeczywiście autorka poczyniła wiele przygotowań, by napisać tę książkę, przeprowadziła wiele badań w jednostkach FBI i przyjrzała się dokładnie, jak pracują agenci. Niestety moim zdaniem wpłynęło to na książkę trochę zbyt mentorsko i chwilami książce szkodzi, bo znalazły się w niej opisy procedur, całkowicie dla samej książki zbędne. Przy tym mam wrażenie, że całość jest zbyt rozwleczona na tych ponad trzystu stronach, dość niestandardowego formatu (książka jest wyższa od przeciętnej).

Za to udało się autorce bardzo sprawnie i dobrze nakreślić postaci. Zarówno Sloane, jak i Derek, są wyraziści i obdarzeni wprawnie różnymi cechami charakteru – zaletami i wadami. Niestety kompletnie nie pamiętam, jak wyglądają. Gdzieś to się po drodze zgubiło, choć jakoś szczególnie nie brakowało mi wiedzy o ich wyglądzie.

Końcówka jest tak samo przewidywalna i – ratunku! – absolutnie pozbawiona jakiegokolwiek polotu i napięcia. Ot, porywacz sobie dyskutuje z porwaną i bla, bla, bla, zero strachu i iskry. Tutaj czytelnik powinien się przecież trochę bać, zadrżeć, wstrzymać oddech, niestety tych końcowych fajerwerków zabrakło.

Jednak te wszystkie uchybienia, o których wspomniałam, są niczym w porównaniu do technicznej strony książki. Nigdy jeszcze nie trafiłam na tak skopaną edycję, z ciekawości zajrzałam do środka, czy ktoś podpisał się pod redakcją, no i znalazłam aż dwa nazwiska. I wcale nie chodzi tylko o zwykłe literówki, których w tekście jest całe mnóstwo, ale również o błędy, przez które zmieniał się sens zdania. Mało tego, znalazłam nawet słowa, których nie potrafiłam rozszyfrować. Mój ulubiony kwiatek przytaczam poniżej:

Agent z nowojorskiego biura, który prowadzi sprawę, jest zawszlnd i ja zwracamy się do niego (str.21).

Wierzcie mi, tak się nie da czytać. Po paru zdaniach człowiek robi się zwyczajnie zmęczony. Ta pierwsza jedna trzecia książki obfituje w podobne błędy, później na szczęście, poza brakiem ogonków i czasem złymi końcówkami, nie było już aż tak tragicznie. Poniżej część wspomnianych błędów:

Pochłonięta swoim zadaniem, automatycznie chwyciła za telefon i nacisnęła guzik. Ramieniem i przycisnęła komórkę do ucha (str. 35).

Wygląda na to, że mamy poszukujemy zaginionej studentki college’u (str. 36).

Jakakolwiek próba oceny z jej strony, że go ocenia, oznaczałaby koniec rozmowy (str. 51).

Mierzyło niewiele ponad czterdzieści metrów kwadratów, łącznie z sypialnią, małą kuchnią i łazienką (str. 79).

Odeszłem odejść z Biura, jednak nadal pamiętam zasady (str. 108).

Chwilami miałam wrażenie, że ktoś przepuścił tekst przez automatycznego tłumacza, a potem tego w ogóle nie przeczytał i puścił go do druku. Masakra. Takie błędy nie powinny się w książce w ogóle znaleźć, ponieważ wpływają na ogólny odbiór, a tutaj jest on naprawdę mocno utrudniony.

“Wyrocznia” byłaby powieścią z potencjałem na dobry thriller gdyby nie monotonna, prawie w ogóle nie zmieniająca tempa, akcja. Od samego początku jest prowadzona w jednym rytmie, niezależnie od tego czy akurat wypowiada się morderca, agent FBI czy też bohaterka wychodzi z psami na dwór, kładzie się spać lub zabójca psychopata używa noża na jednej ze swoich ofiar. Zdarzyło mi się nad nią zamknąć oczy. I to parę razy… Niestety ta niczym niewyróżniająca się akcja sprawiła, że książka jest tylko przeciętna. Raczej nie polecam, lepiej sięgnąć po coś innego, bo tutaj tylko niepotrzebnie stracicie czas.

Copyright © 2024. Powered by WordPress & Romangie Theme.